Kasjerzy dyskontów mają dość. "Sytuacja krytyczna. Jest powód do strajku"

Dramatyczna sytuacja zapanowała w polskich dyskontach. Brakuje około 300 tysięcy pracowników, a zatrudnieni nie są zadowoleni z warunków pracy. Sytuację jeszcze pogorszyła wojna cenowa. Nad sieciami zwisło widmo strajku.

- Sytuacja jest wręcz krytyczna - mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Alfred Bujara, przewodniczący sekcji handlu NSZZ Solidarność. - Ludzie są nadmiernie obciążeni pracą, dochodzą nowe obowiązki, jeszcze przed otwarciem sklepu. To nie tylko wypiek pieczywa, ale i przyjęcie dostawy świeżych towarów, ich wyłożenie, zatowarowanie sklepu. Nie ma ekip sprzątających, kasjerki robią wszystko, sprzątają sklep też w ciągu dnia, gdy robi się bałagan (...). Pracownicy nie są w stanie na bieżąco wykładać towaru na półki - opowiada Bujara. 

Zobacz wideo W Lidlu za te produkty zapłaciliśmy 42 zł. Czy w Biedronce zapłaciliśmy mniej?

Brakuje pracowników. Wynagrodzenie nie zachęca

Powód? Zbyt mała liczba pracowników. Według przedstawiciela Solidarności w handlu brakuje około 300 tysięcy osób. Wspomina, że kiedyś w dyskoncie pracowało 25-30 osób, obecnie jest ich raptem 12-14. Zwiększa się, wiec ilość obowiązków, ale liczba pracowników już nie. Wraz ze wzrostem zadań nie wystrzeliły też wynagrodzenia. Te - według Alfreda Bujary - mają być nieco wyższe od płacy minimalnej. Co więcej, przez to, że sieci otwierają franczyzy, zatrudniają pracowników na tzw. śmieciówkach. 

Warunki pracy miały się też pogorszyć ze względu na rozwój sklepów. - Sieci budują coraz większe sklepy, dyskonty mają już niemal wielkość supermarketów, a pracowników nie dość, że nie przybywa, to jeszcze ubywa. Sytuacja jest dramatyczna, obciążenie szkieletowo-kostne jest olbrzymie - opowiada przedstawiciel Solidarności. Do tego wojna cenowa sprawiła, że przemiał produktów jest jeszcze większe. Szybciej znikają z półek i muszą być szybciej uzupełnianie, a do tego tony produktów trzeba zeskanować przy kasie. 

Frustracja pracowników rośnie. "Jest powód do strajku"

NSZZ Solidarność domaga się m.in. by zwiększyć zatrudnienie w sklepach o 100 procent oraz podnieść pensje o 1-1,5 tys. zł. - Problemem jest jednak brak układów zbiorowych pracy w handlu, które te kwestie by regulowały. Na zachodzie układy zbiorowe to norma. W Polsce pracodawcy nie wyrażają woli, by takie układy zawierać - żali się w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Podobnie problematyczne byłoby przeprowadzenie strajku. 

- Żeby w Polsce doszło do strajku, trzeba przeprowadzić całą procedurę. Nie dojdzie do tego tak szybko, polskie przepisy wymagają wszczęcia sporu zbiorowego, przeprowadzenia referendum, jest to długa droga. Na Zachodzie tak się nie dzieje, w niektórych krajach decydują o tym sądy. W dużych sieciach sklepów pogarszają się jednak warunki pracy i jest to powód do strajku - uważa Alfred Bujara. 

Sieci dostały żółtą kartkę od pracowników

Mimo to wśród pracowników jest mobilizacja do takich działań. W lutym pisaliśmy, że w Biedronce pracownicy zbierają podpisy pod petycją o zapewnienie stabilnych i bezpiecznych warunków pracy. Dokument miał zostać przekazany zarówno zarządowi sieci w Polsce jak i Portugalii. Pracownicy uważają bowiem, że szefostwo w Portugalii nie jest świadome warunków pracy w naszym kraju. Strajkiem straszą także pracownicy sieci Kaufland, którzy pod koniec zeszłego roku przeprowadzili nawet strajk ostrzegawczy. 

Czy uważasz, że pracownicy dyskontów powinni zarabiać więcej?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.