Miasto bez dzieci. Jak Poznań przedszkola unika

13 godzin temu

Poznań chce być „miastem przyjaznym dzieciom”, ale gdy ktoś próbuje otworzyć tam przedszkole, magistrat widzi same problemy. Samorządowe Kolegium Odwoławcze (SKO) punktuje ratusz, rodzice podpisują listy, a urzędnicy odpowiadają, iż wszystko odbywa się „zgodnie z procedurą ISO” – jakby ISO miało zastąpić zdrowy rozsądek i elementarną przyzwoitość.

Na pytanie, dlaczego zignorowano druzgocącą dla miasta decyzję SKO, Piotr Sobczak, dyrektor Wydziału Urbanistyki i Architektury Urzędu Miasta Poznania stwierdził, iż to nie prawda, bo sprawa została „skierowana do ponownego rozpatrzenia przez inne osoby” i zakończyła się kolejną odmową „na podstawie obiektywnych przesłanek”.

Szczerze? Brzmi to jak podręcznikowy przykład administracyjnej obstrukcji: formalnie wsłuchaliśmy się w wytyczne, merytorycznie zrobiliśmy dokładnie to samo. Tak wygląda w Poznaniu „kontrola” decyzji – nie przez korektę błędów, ale przez ich usankcjonowanie.

Zamiast naprawić błędy wytknięte przez organ odwoławczy, miasto jedynie zmieniło podpis pod odmową i podtrzymało wcześniejszą decyzję, udając, iż tym razem jest ona bardziej „obiektywna”.

Przedszkole na papierze

Przypomnijmy, iż chodzi o prywatne, dwujęzyczne przedszkole i żłobek sieci Najprzedszkole Klaudyny Cichockiej‑Volkov, planowane w wynajętej willi przy ul. Słonecznej 20 na poznańskim Grunwaldzie.

Więcej tutaj: Poznań to nie jest miasto dla przedszkolaków

Budynek został przystosowany pod placówkę – trwa wykańczanie wnętrz, ogłoszono rekrutację i zapowiadano otwarcie, bo w okolicy brakuje miejsc dla najmłodszych, zwłaszcza dzieci z dodatkowymi potrzebami.

Żeby przedszkole mogło ruszyć, potrzebne są warunki zabudowy, o które inwestorka wystąpiła do miasta, ale urząd dwukrotnie odmówił, powołując się m.in. na rzekomo złą „obsługę komunikacyjną” i brak miejsc parkingowych. Samorządowe Kolegium Odwoławcze uchyliło pierwszą decyzję i wskazało błędy, jednak przy ponownym rozpoznaniu miasto znów wydało odmowę, korzystając z tego, iż w „starej” procedurze nie jest formalnie związane wskazaniami organu odwoławczego.

Placówka wciąż istnieje tylko na papierze i w materiałach rekrutacyjnych, mimo iż sieć Najprzedszkole prowadzi już inne działające przedszkola i żłobki w Polsce.

Jak obejść nadzór w jednym akapicie

Ale wróćmy do pytania o ignorowanie orzeczeń SKO, które nasza redakcja zadała poznańskim urzędnikom. najważniejsze zdanie urzędowej odpowiedzi brzmi jak instrukcja dla wszystkich, którzy chcą uniknąć zewnętrznej kontroli: organ pierwszej instancji „nie jest związany rozstrzygnięciem organu II instancji”, bo wniosek złożono przed wejściem w życie nowych przepisów.

Zamiast zadać sobie pytanie, czy SKO ma rację i czy odmowa nie narusza interesu społecznego, miasto sięga po techniczny wytrych w postaci daty złożenia wniosku, żeby otwarcie powiedzieć: nie musimy się nikogo słuchać.

To nie jest spór o interpretację prawa, ale pokaz siły: władze miasta korzystają z luki czasowej w Kodeksie postępowania administracyjnego, żeby legalnie odwrócić się plecami od niezależnej kontroli i od mieszkańców, którzy domagają się przedszkola.

W efekcie SKO staje się wygodnym listkiem figowym – można na nie się powołać, ale gdy jego wnioski okazują się niewygodne, wystarczy wskazać na datę i wrócić do punktu wyjścia.

Miasto przyjazne… procedurom

Zapytane wprost, czy w świetle sprawy przy Słonecznej 20 Poznań zasługuje na tytuł „Miasta przyjaznego dzieciom” UNICEF‑u, miasto – ustami dyrektora Sobczaka – odpowiada, iż ubieganie się o taki tytuł „nie jest przesłanką przewidzianą w przepisie” i „nie może rzutować na ocenę organu”.

To zdanie jest bolesnym podsumowaniem logiki magistratu: prawa dzieci, ich potrzeby i międzynarodowe zobowiązania są wyłącznie marketingowym dodatkiem, który nie ma żadnego znaczenia w realnym procesie decyzyjnym.

Jakby tego było mało, Piotr Sobczak z poznańskiego ratusza dodaje, iż inwestycje dla najmłodszych „nie mogą być prowadzone w oderwaniu od uwarunkowań prawnych, w tym ochrony środowiska czy bezpieczeństwa na drodze”, jakby ktoś proponował plac zabaw na pasie startowym, a nie przedszkole w istniejącym budynku usługowo‑mieszkalnym w dzielnicy, gdzie już działają podobne placówki.

Ochrona prawa i bezpieczeństwa jest tu retoryczną tarczą, za którą chowa się niechęć do zmian i do rodziców domagających się elementarnej infrastruktury.

Uciążliwe dzieci

Miasto tłumaczy odmowę „nieprawidłową obsługą komunikacyjną” i „brakiem wystarczającej liczby miejsc parkingowych na tym odcinku ulicy oraz na działce inwestora”. W tym języku dzieci z Grunwaldu są redukowane do ruchu samochodowego, braku zatoki i kilku miejsc postojowych, jakby miasto istniało po to, by chronić święty spokój kierowców, a nie umożliwiać rodzicom normalne funkcjonowanie.

Jednocześnie urzędnicy nie mają problemu z istnieniem aż 31 miejskich przedszkoli na Grunwaldzie, w tym licznych placówek w bezpośrednim sąsiedztwie Słonecznej, co sami przyznają w piśmie. Tam te same problemy parkingowe i komunikacyjne przestają być problemem, a dzieci jakoś nie są „uciążliwością” – trudno więc oprzeć się wrażeniu, iż prawdziwym problemem nie jest urbanistyka, ale nazwisko inwestorki i fakt, iż nie jest to placówka miejska.

Protest kilku ważniejszy niż petycja wielu

W odpowiedziach magistratu szczególne miejsce zajmuje „protest mieszkańców ulicy Słonecznej dla planowanego przy tej ulicy przedszkola”, z którego obszernie cytuje się argumenty o hałasie i uciążliwości.

Tymczasem otwarty list mieszkańców, podpisany przez blisko stu rodziców domagających się rozwoju infrastruktury edukacyjnej, został sprowadzony przez Barbarę Dziczkaniec, zastępczynię dyrektora Wydziału Organizacyjnego Urzędu Miasta Poznania, do suchej informacji, iż pismo „jest analizowane pod względem formalnym” w kontekście ustawy o petycjach.

Innymi słowy, krótki sprzeciw kilku głośnych sąsiadów staje się podstawą argumentacji, a szeroka społeczna petycja ląduje w szufladzie „analiza formalna”, gdzie może spokojnie czekać miesiącami, aż emocje opadną.

Ten asymetryczny szacunek dla głosu mieszkańców pokazuje hierarchię, której urzędnicy nie nazwą wprost: nie każdy obywatel waży tyle samo, gdy w grę wchodzą inwestycje dla dzieci.

ISO kontra rzeczywistość

Szczególnie symboliczny jest fragment odpowiedzi, w którym urząd – reagując na nasze pytania – chwali się, iż po decyzji SKO sprawę rozpatrzono ponownie „zgodnie z obowiązującą w Wydziale Urbanistyki i Architektury procedurą ISO”.

Brzmi to jak ponury żart, jak próba przykrycia realnego problemu – braku woli politycznej i społecznej odpowiedzialności – kolejnym certyfikatem, który ma sugerować profesjonalizm tam, gdzie widać przede wszystkim bezradność wobec protestu kilku mieszkańców.

Jeśli standardem ma być sytuacja, w której ISO staje się ważniejsze niż decyzja niezależnego organu odwoławczego i niż potrzeby dzieci, to Poznań faktycznie nie jest miastem dla przedszkolaków, tylko dla pieczątek, klauzul i paragrafów.

A Słoneczna 20 pozostanie symbolem tego, jak łatwo w polskim samorządzie zamienić marzenia rodziców i przedsiębiorców w kosztowną, wieloletnią batalię z władzą, która nauczyła się perfekcyjnie mówić o dzieciach, ale wciąż nie potrafi ich realnie wpuścić do miasta.

WUS/BA

Idź do oryginalnego materiału