"Rok miodowy" rządu się kończy. Przedsiębiorcy mówią jasno: Tego oczekujemy

8 godzin temu
Zdjęcie: Polsat News


Mija rok od rozpoczęcia pracy przez rząd Donalda Tuska. Powołaniu nowego gabinetu towarzyszyły wielkie nadzieje na szybkie uchwalenie dużej liczby ustaw ułatwiających życie przedsiębiorcom - i na nową jakość dialogu pomiędzy rządzącymi a biznesem. Co dziś zostało z tamtego optymizmu? Za co środowisko biznesu chwali rząd, a za co go gani? Okazuje się, iż "rok miodowy" gabinetu Donalda Tuska dobiega końca. Przedsiębiorcy liczą na więcej, przede wszystkim na pogłębioną rozmowę i zerwanie z praktyką zaskakiwania ich zmianami "na ostatnią chwilę", jak projekt wolnej Wigilii. Chętnie widzieliby też w rządzie kogoś, kto byłby wyznaczony do kontaktów i konsultacji z polskimi firmami.


Rząd Donalda Tuska przez ostatni rok starał się pogodzić oczekiwania biznesu z niełatwymi realiami gospodarczymi i często rozbieżnymi punktami widzenia w ramach koalicji. O tym, jak karkołomne było to zadanie, świadczy wciąż jeszcze nie zakończona saga dotycząca reformy składki zdrowotnej. Każde z ugrupowań tworzących Koalicję 15 października miało swój pomysł, jak zmniejszyć spowodowane przez Polski Ład obciążenia dla firm w zakresie tej daniny. Jednocześnie w rządzie - a przynajmniej u części ministrów - narastała świadomość tego, jak ryzykowne jest uszczuplanie dochodów Narodowego Funduszu Zdrowia.Reklama


Miało być półroczne vacatio legis w podatkach, ale go nie ma


Cofnięcie reformy składki zdrowotnej z czasów PiS pozostaje w tych skomplikowanych realiach niezrealizowaną obietnicą wyborczą. Ale różnych obietnic składanych biznesowi było więcej. Na plan pierwszy wysuwa się tutaj większa przewidywalność prowadzenia działalności gospodarczej. Nowy rząd miał nie zaskakiwać przedsiębiorców zmianami wprowadzanymi ad hoc, bez konsultacji. Koalicja obiecała wręcz półroczne vacatio legis w podatkach. Ale już w przypadku np. zmian w podatku od nieruchomości to się nie udało: prezydent Andrzej Duda podpisał stosowną nowelizację ustawy pod koniec listopada, a zmiany wejdą w życie od 1 stycznia 2025 r.


- Biznes lubi pracować na stabilnych warunkach, one mogą być lepsze lub gorsze, ale muszą być stabilne - zwraca uwagę Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej. - zwykle biznes w stosunku do każdej nowej władzy ma takie oczekiwanie, iż w ciągu w miarę krótkiego czasu - powiedzmy, pół roku - uporządkuje rzeczywistość w sposób zgodny ze swoją wizją i oczekiwaniami wyborców, a potem powie, iż od tej pory już nic się nie będzie zmieniać. Biznes może wtedy spokojnie działać i nie martwić się.
- Przez ostatnich osiem lat byliśmy zasypywani pomysłami; powodowało to, iż warunki otoczenia gospodarczego były niestabilne. Teraz też nie wygląda na to, żeby się ustabilizowały - przyznaje nasz rozmówca. - Dalej obowiązuje pragmatyzm sprawdzający się w polityce - raz na 2-3 dni zrzucana jest jakaś "bomba", pojawia się nowa koncepcja, to oddziałuje na układ sił w koalicji - ale z punktu widzenia ekonomii i biznesu jest to straszne. Inwestowanie to nie proces rozpisany na dni, to 3-4 lata w przypadku mniejszej inwestycji, a 8-10 lat w przypadku większej.
Główny ekonomista KIG przyznaje, iż półroczne vacatio legis jest ważne w przypadku tematów podatkowo-składkowych, ale "idealnie by było, gdyby każdy element zmieniający realia gospodarcze wprowadzany był w pierwszej połowie roku kalendarzowego".


Nadzieje były duże, zwłaszcza w kwestii "odkręcania" Polskiego Ładu. A jakie są realia?


Czy jednak oczekiwania nie były zbyt wielkie? - Zmianie władzy towarzyszyły duże nadzieje co do tego, iż Polski Ład zostanie "odkręcony" niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - mówi Piotr Soroczyński. - Tymczasem okazało się, iż choćby najmniejsze zmiany są długo dyskutowane. Mając świadomość, jak skomplikowane jest to zadanie, organizacje biznesu nie naciskały na ministra finansów, ale też mieliśmy nadzieję, iż zaproponuje on poukładanie na nowo całego systemu podatkowo-składkowego. Nie widzę jednak, żeby był tutaj jakiś pomysł kompleksowej reformy czy ochoty na wielki przełom, za to wciąż dokładamy łatę do łaty.
Wspomniane zmiany w składce zdrowotnej, co do których dogadali się koalicjanci - a więc wyłączenie z oskładkowania środków trwałych od 1 stycznia - też nie miały okresu "leżakowania", a dodatkowo projekt ustawy nie podlegał pre-konsultacjom; rząd pominął też etapy uzgodnień, konsultacji publicznych i opiniowania. Wszystko to tłumaczone jest tym, iż projekt jest pilny, a przedsiębiorcy zbyt długo czekali na jakiekolwiek zmiany - co jest prawdą, biorąc pod uwagę przeciąganie liny w tej kwestii w ramach koalicji. Okazuje się więc, iż chęci rządzących zderzyły się z realiami rządzenia.


Pomięcie konsultacji w odniesieniu do składki zdrowotnej nie jest jednak regułą. Robert Lisicki, dyrektor Departamentu Pracy w Konfederacji Lewiatan, wskazuje, iż w zakresie prawa pracy dużo tematów jest w tej chwili procedowanych lub wręcz finalizowanych - i w większości przypadkach są one konsultowane przez rząd z partnerami społecznymi na forum Rady Dialogu Społecznego (to forum dialogu trójstronnego, na którym spotykają się przedstawiciele pracowników, pracodawców oraz strony rządowej).
- To, co charakteryzuje ostatni rok, to szereg inicjatyw legislacyjnych: zmiany w zatrudnianiu cudzoziemców, projekt ustawy o układach zbiorowych, o minimalnym wynagrodzeniu, czy dodatkowe uprawnienia rodzicielskie związane z urlopem macierzyńskim dla mam dzieci wcześniej urodzonych. Na etapie prac w Radzie Ministrów jest też projekt dotyczący zaliczania do stażu pracy okresów współpracy na podstawie umów prawa cywilnego. Projekt ustawy o układach zbiorowych był konsultowany oraz omawiany na RDS - wylicza ekspert Lewiatana.
- Są jednak projekty, których procedowanie budzi zastrzeżenia, jak projekt ustawy o zatrudnianiu cudzoziemców - zaznacza. - Już po etapie konsultacji wprowadzono do projektu istotne zmiany, co było zaskakujące - zdecydowano, iż cudzoziemców będzie można zatrudniać tylko na podstawie umowy o pracę. Oczywiście, uprawnieniem rządu jest prawo do wprowadzania modyfikacji do projektów ustaw, ale istotne zmiany powinny być przedmiotem konsultacji z partnerami, żeby mogli wypowiedzieć się w temacie. W efekcie wiele organizacji z różnych branż wskazuje, iż zmiana ta uderzy w ich działalność - np. kwestię utrudnień związaną z zakazem podpisywania umów cywilnoprawnych z obywatelami państw trzecich podnoszą organizacje zajmujące się opieką domową, m.in. nad osobami starszymi.


"Pięta Achillesowa obecnego rządu". Ekspert wskazuje na jeden resort


Projekt ustawy o zatrudnianiu cudzoziemców jest szczególnie istotny ze względu na ryzyka, jakie dla polskiego rynku pracy niosą nieubłagane, negatywne zmiany demograficzne. Działania rządu odnoszące się bezpośrednio do rynku pracy właśnie (i dotykające przedsiębiorców) są w tej chwili na świeczniku i rozmówcy Interii poświęcają im wiele uwagi. Wnioski są niewesołe.
- Polityka resortu rodziny, pracy i polityki społecznej to pięta Achillesowa obecnego rządu - mówi nam Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, który przyznaje, iż jeżeli chodzi o działania rządu w kwestii rynku pracy, ma "raczej negatywną ocenę" dorobku ostatniego roku.
- Rynek pracy znajduje się pod ogromną presją demografii. GUS ogłosił kryzys demograficzny. Sama zmiana liczby ludności nie w pełni reprezentuje ogrom tego kryzysu - chodzi bowiem nie tyle o spadek liczby Polaków, co o pogłębiającą się lukę między liczebnością pokolenia produkcyjnego a pokolenia, które musi i chce konsumować, a nie jest w stanie wytwarzać. Tempo zmian jest tu szybsze niż tempo kurczenia się populacji. Rząd wie, iż ten kryzys jest, ale po stronie polityk na rynku pracy nie zauważyliśmy jak dotąd działań, które miałyby go zażegnać - stwierdza ekonomista.


- Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zdaje się nie rozumieć, iż produkcja, a z nią narodowy dobrobyt, zależą w znacznej mierze od wkładu pracy - dodaje Kamil Sobolewski. - Skoro liczba ludności w wieku produkcyjnym skurczy się nam z 22 mln do 13 mln (w wariancie niskim zakładanym przez GUS, który i tak jest zbyt optymistyczny), to powinniśmy rozmawiać o tym, co robić, żeby nie załamał nam się ten dobrobyt, byśmy mogli produkować na tyle, by zaspokoić nasze potrzeby konsumpcyjne. Zamiast tego pojawiają się inicjatywy zmierzające do zmniejszenia nakładu pracy przypadającego na jedną osobę w wieku produkcyjnym. Te inicjatywy to proponowane różne formy skracania tygodnia, miesiąca czy roku pracy - poprzez 4-dniowy tydzień pracy czy kolejne dni wolne od pracy. Z drugiej strony - to odrywanie świadczeń dla emerytów od czasu, jaki faktycznie przepracowali. "Trzynastki" i "czternastki" są tym większe, im krócej się pracowało. To samo dotyczy inicjatywy renty wdowiej czy nagrody jubileuszowej dla osób z długim pożyciem małżeńskim. Zostawiając na boku istotne powody społeczne tych inicjatyw - ich wspólnym mianownikiem jest niezrozumienie faktu, iż eliminowanie zachęt do pracy powoduje utrwalenie fatalnego wpływu, jaki demografia będzie miała na nasz dobrobyt w przyszłości.
Jedną z najistotniejszych kwestii z punktu widzenia pracodawcy jest wysokość płacy minimalnej. Wykonała ona potężny skok - w ciągu ostatniej dekady wzrosła ona o 2620 zł, a więc o 156 proc. (do poziomu 4300 zł obowiązującego od 1 lipca br.). Większość tego dystansu płaca minimalna przebyła w ostatnich kilku latach.
- To, co zrobiliśmy na rynku pracy w ostatnim roku, to jest powtórzenie błędów politycznych poprzedników - mówi Kamil Sobolewski z Pracodawców RP. - Minister Marlena Maląg dwukrotnie podnosiła płacę minimalną o ponad 19 proc. W zeszłym roku wzrost płacy minimalnej sięgnął 19,6 proc., inflacja wyniosła 14 proc., a więc wzrost realnych płac przekroczył 5 proc. - podczas gdy wydajność pracy nie zwiększyła się. W tym roku przy wzroście płacy minimalnej o 19,4 proc. inflacja wyniesie 5 proc., realny wzrost płacy minimalnej przekroczy 14 proc., wydajność pracy urośnie o ok. 3 proc., czyli wzrost będzie o 11 proc. za szybki. Nowa ministra, zamiast dostrzec i napiętnować błędy poprzedniczki, idzie w jej ślady: w przyszłym rok płaca minimalna urośnie o 8,5 proc., realnie o 4-5 proc., czyli znowu powyżej tempa wzrostu wydajności pracy. Tymczasem płace realne nie powinny rosnąć szybciej niż wydajność; to jest szok podażowy.
- Dodatkowo w warunkach kurczącej się liczby osób w wieku produkcyjnym galopująca praca minimalna zmniejsza zachęty, by wydajnie, efektywnie pracowali ci, którzy zarabiają więcej niż ustawowe minimum, bo nadwyżka ponad to minimum kurczy się, a przyrost wynagrodzenia nie premiuje dodatkowych umiejętności czy znajomości języków - dodaje Sobolewski.


Strategia migracyjna. Nie tego oczekiwali pracodawcy


Główny ekonomista Pracodawców RP zwraca też uwagę na fakt, iż resort pracy ustąpił pola innym resortom, jeżeli chodzi o migrantów i ich znaczenie dla rynku pracy. Przypomnijmy - kiedy rząd w połowie października br. prezentował nową strategię migracyjną, szeroko opowiadali o niej premier Donald Tusk czy minister finansów Andrzej Domański, a także szef MSWiA Tomasz Siemoniak. Resort pracy kontroluje Nowa Lewica, której ministrowie w rządzie Donalda Tuska głosowali przeciwko strategii. Jednak, jak mówił wicemarszałek Sejmu i jeden z szefów Nowej Lewicy Włodzimierz Czarzasty, ministrowie tej formacji poparli omawianą strategię w 95 proc., a sprzeciwili się 5 proc. jej założeń, dotyczących prawa do azylu. Kwestie związane z rynkiem pracy nie przebiły się na plan pierwszy.
- Nowe zagrożenie, które powstało na rynku pracy, to właśnie demografia - podkreśla Kamil Sobolewski. - My nie będziemy już widzieć tego w postaci eksplozji bezrobocia; to będzie kryzys biznesu w zatrudnianiu ludzi. Praca będzie, ale będzie to praca poniżej oczekiwań i aspiracji aplikujących. Z punktu widzenia kraju, który jest wśród trzech państw z najniższą stopą inwestycji w UE, to fatalna wiadomość.
- Patrząc na potrzeby rynku pracy, MRPiPS powinien być też czołowym orędownikiem w rządzie za imigracją - wskazuje. - Zamiast tego do resortu przebiły się nieuzasadnione lęki strony związkowej dotyczące zabierania pracy Polakom przez cudzoziemców. Zupełnie nie dotarły do decydentów rzeczowe analizy - my wskazywaliśmy, iż zaspokojenie 1/3 deficytu pracy przez migrantów nie będzie ze szkodą dla polskich pracowników. W efekcie nastąpiło całkowite oddanie kwestii migracji do MSWiA i MSZ. To doprowadziło do błędnego wniosku, iż problemów na rynku pracy Polska nie będzie gasić polityką migracyjną. A co się stanie, kiedy Polaków w wieku produkcyjnym zostanie już tak mało, iż ich obciążenia składkami wzrosną do poziomu wyższego niż w innych krajach? Nastąpi klasyczny odpływ, drenaż talentów.


Zdaniem głównego ekonomisty Pracodawców RP, w Polsce "sposób myślenia polityków o rynku pracy nie zmienił się od czasów 'Januszy biznesu' z lat 90". - W 2004 r. bezrobocie wg unijnej metodologii BAEL przekraczało 20 proc., dziś jest poniżej 3 proc. - ale MRPiPS dalej zachowuje się tak, jakby głównym problemem rynku pracy była eksploatacja pracownika przez pracodawcę. Nie dostrzeżono polepszenia się pozycji negocjacyjnej pracowników względem pracodawców i tego, iż żaden pracodawca z długoterminową strategią nie pozwoli sobie dziś na psucie własnego employer brandu. Tymczasem w PIP pracuje dziś dwa razy więcej osób niż w czasach, kiedy bezrobocie przekraczało 20 proc. Pojawiają się pomysły zwiększania nakładów na testy sprawdzające zasadność pracy w oparciu o umowę B2B w danym przypadku. Tymczasem statystyki są nieubłagane: 50 tys. postępowań w tego typu sprawach przeprowadzonych przez PIP w 2023 r. zakończyło się 18 przypadkami, kiedy pracodawcy kazano zmienić charakter zatrudnienia pracownika. Walczmy z patologiami, które się zdarzają, ale nie róbmy z tego fetyszu - podobnie jak nie dążmy do tego, aby praca cudzoziemców była świadczona wyłącznie w oparciu o umowę o pracę, skoro nie zabroniliśmy im zakładać działalności i są wśród nich twórcy. MRPiPS jest od pilnowania poziomu zasobów na rynku pracy, a te są na wyczerpaniu.


Zamieszanie wokół Wolnej Wigilii. Biznes: Bez uprzedzenia i bez konsultacji


W wypowiedziach przedstawicieli biznesu mocno wybrzmiewa też wątek niedawnego projektu ustawy wprowadzającej wolną od pracy Wigilię już w 2024 r. Zgłosili go posłowie Lewicy. Zdaniem naszych rozmówców, sposób, w jaki pomysł ten został wprowadzony do debaty publicznej, pozostawiał wiele do życzenia.
- Proszę zobaczyć, co działo się w temacie wolnej Wigilii - mówi Piotr Soroczyński z KIG. - Prawie do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy będzie ona wolna już w tym roku, czy też nie. Tymczasem grafiki w sklepach nie są układane z 3-minutowym wyprzedzeniem. Pracodawcy dużo wcześniej muszą wiedzieć, kto będzie pracował w świąteczne dni, ludzie pod tym kątem układają też plany urlopowe.
- Z pewnym niepokojem odnotowujemy dużą liczbę inicjatyw polskich w zakresie regulacji zatrudnienia - przyznaje Robert Lisicki z Lewiatana. - Są to inicjatywy wychodzące również z partii będących członkami koalicji rządzącej. Uważamy, iż istotne zmiany w zakresie prawa pracy powinny być przedmiotem konsultacji z partnerami społecznymi przed ich procedowaniem w Sejmie RP.


W tym kontekście Lisicki przywołuje wspomniany projekt ustawy ws. wolnej Wigilii. - Najmocniej dotknięty taką modyfikacją byłby sektor handlu. Ale też z szeregu innych branż mieliśmy głosy, iż zmiany wpływające na regulację czasu pracy w grudniu nie powinny mieć miejsca z tak krótkim wyprzedzeniem; stoi to w sprzeczności z zapowiadaną gwarancją pewności, przewidywalności prowadzenia działalności gospodarczej. Podnoszony był zarzut, iż temat ten można było procedować wcześniej. Generalnie po to została powołana RDS - by pełniła funkcję miejsca dyskusji nad tematami społeczno-gospodarczymi, kwestiami zatrudnienia, i by na tym forum - rządu, pracodawców i pracowników - wypracowywano wyważone rozwiązania, pewien konsensus. Teraz wróciło to, co było krytykowane za poprzedniej kadencji, a więc duża liczba inicjatyw poselskich omijających ścieżkę rządowego procesu legislacyjnego.
- Już sam temat kolejnego dnia wolnego od pracy powinien być przedmiotem debaty, a tutaj mieliśmy dodatkowo termin przedstawienia takiego projektu na dwa miesiące przed planowanym wejściem w życie tych zmian. To odejście od zapowiedzi partii tworzących tę koalicję, iż zostanie zapewniona przewidywalność, która jest kluczowa z punktu widzenia działalności gospodarczej - zauważa.
- Minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk nie realizuje postulatu dotyczącego przewidywalności dla biznesu - ocenia Kamil Sobolewski. - Dostała ogromnie ważne zadanie prowadzenia prac Rady Dialogu Społecznego, to wielkie zobowiązanie, ale organ ten nie jest wykorzystywany w sposób adekwatny i zgodnie z rolą przypisaną mu w Konstytucji. Zbyt wiele tematów nie jest konsultowanych. Pani ministra nie stoi na straży tego, aby konsultacje społeczne były solą dobrego procesu legislacyjnego w Polsce. Mało tego, ona sama i jej środowisko zgłaszają propozycje, które trafiają do Sejmu od razu, z pominięciem ścieżki rządowej i dialogu z partnerami społecznymi.
Odnosi się także do prac jeszcze jednego gremium. - Rada Rynku Pracy spotyka się rzadko, a pani minister nie pojawia się na tych posiedzeniach. Tymczasem jest to świetne grono ekspertów, ale feedback z ich strony trafia tylko do dyrektorów w MRPiPS, a nie na poziom polityczny, gdzie, jak się okazuje, zapada wiele decyzji, jak choćby ta o propozycji wolnej Wigilii - notabene reprezentująca interesy jednego grona pracowniczego, a więc zatrudnionych w handlu. Pracodawców jest w Polsce 3 mln, pracowników 14 mln, a konsumentów 37 mln - wśród nich są strażacy czy policjanci; nikomu nie będzie przeszkadzało to, iż będą oni w Wigilię pełnić służbę, ale będzie przeszkadzało to, iż będą chcieli zrobić zakupy.
- Ze strony pracodawców liczylibyśmy na pogłębienie dialogu, o ile chodzi o przyszłe decyzje dotyczące regulacji zatrudnienia, nie tylko na etapie prezentacji projektu, ale też opracowywania jego założeń - wskazuje Robert Lisicki z Lewiatana.


W rządzie brakuje jednej osoby. Eksperci są zgodni


Postulatów jest dużo - może więc dobrze byłoby, gdyby premier Donald Tusk "namaścił" jedną, sprawczą osobę do kontaktów z przedsiębiorcami?
- Zdecydowanie w rządzie powinna być osoba delegowana do kontaktów z biznesem. Musiałby to być ktoś mocno osadzony w strukturze władzy, najlepiej wicepremier - tak, jak to często bywało, iż mieliśmy wicepremiera ds. gospodarczych; bywało też i tak, iż to minister finansów był wicepremierem - mówi Grzegorz Soroczyński. - Nie może to być na pewno mało znany szerokiej publiczności technokrata, tylko ktoś, kto politycznie jest w stanie przewalczyć ważne rzeczy. Oczywiście, przedstawiciele biznesu są pod wrażeniem tego, jak minister finansów dyskutuje i porusza się w sprawach jemu dedykowanych. Zarazem jednak filozofia działania szefa resortu finansów jest rozbieżna z filozofią działania ministra odpowiedzialnego za gospodarkę. Ten pierwszy musi przypilnować pieniędzy i dawać odpór temu, co jest naturalnym prawem szefów innych resortów, tzn. prośbom o środki na ich potrzeby.


Podobny postulat sformułował w rozmowie z Interią Biznes Wojciech Kostrzewa, prezes Polskiej Rady Biznesu. "W poprzednich rządach był z reguły wicepremier, który był odpowiedzialny za sprawy gospodarcze; był naturalnym partnerem dla biznesu. W tym rządzie, rozumiem, iż ze względu na trudną układankę koalicyjną, takiej osoby nie ma i tego nam bardzo brakuje. Biznes potrzebuje jednej osoby, z którą można rozmawiać na temat wielu aspektów" - stwierdził.
- Osobną kwestią jest to, iż ze względu na mozaikę koalicyjną jeden typ zadań jest często rozdzielony po różnych resortach, albo też zajmuje się nim kilku wiceministrów w obrębie jednego resortu. Branża budowlana naliczyła 5-6 ośrodków decyzyjnych w swojej "działce". Pod tym względem też mogłoby być łatwiej - polski biznes nie może odważnie inwestować, bo zastanawiamy się cały czas, czy za kwartał lub dwa nie dotknie nas taka regulacja, iż będzie już można tylko pozamiatać - dodaje Soroczyński.
- Pod wieloma jednak względami w otoczeniu biznesu nastąpiło pewne uspokojenie. Skończył się chociażby okres trapienia przez władzę biznesmenów, którzy nie do końca władzy się podobali, z tych czy innych powodów. Obecny rok jest rokiem przejściowym i pozostaje mieć nadzieję, iż wiele rzeczy, w których jeszcze nie nastąpił przełom, zostanie poukładanych - mówi główny ekonomista KIG.
Katarzyna Dybińska
Idź do oryginalnego materiału