Jako organizacje ceniące politykę opartą na dowodach, apelujemy do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej o wycofanie się z pilotażu „Skrócony czas pracy – to się dzieje!”. Obecny kierunek tego projektu jest marnotrawstwem publicznych pieniędzy: przeprowadzenie pilotażu nie doprowadzi do uzyskania wartościowych informacji dotyczących wpływu skrócenia czasu pracy na rynek.
Kiedy Ministerstwo ogłosiło wprowadzenia pilotażu skróconego czasu pracy, pomysł ten spotkał się z krytycznymi głosami ze strony ekonomistów. Zauważali oni poważne problemy metodologiczne z pilotażem, jednak nie zostali oni wysłuchani.
Apelujemy także do publicznych podmiotów wskazanych do dofinansowania w konkursie o rezygnację z podpisania umowy. Za takim postępowaniem przemawiają argumenty merytoryczne oraz etyczne.
Wadliwy pilotaż
Spośród 90 podmiotów wyłonionych do pilotażu – do którego zaakceptowano mniej niż 5 proc. z niespełna 2000 wniosków – prawie 60 proc. stanowią podmioty publiczne. To urzędy czy samorządy i podległe im spółki. Takie podmioty otrzymają prawie ¾ kwoty dofinansowań. W gospodarce narodowej podmioty publiczne stanowią ok. 2 proc. podmiotów i odpowiadają za ponad 20 proc. zatrudnienia. Proporcje są tu rażąco zaburzone. Kierowanie takiego programu i publicznych pieniędzy po to, by państwowe instytucje, niedziałające w warunkach rynkowych, testowały skrócony czas pracy, jest kompletnie nieodpowiednie. o ile już, pilotaż powinien być kierowany do prywatnych podmiotów, będących głównym pracodawcą w Polsce. To wpływ takiego rozwiązania na prywatne przedsiębiorstwa jest absolutnie najważniejszy dla jego powodzenia, a nie skrócenie czasu pracy w urzędach.
Sama struktura podmiotów, które włączono do programu również jest mało reprezentatywna dla gospodarki. Jedynie 23 proc. wybranych podmiotów zatrudnia mniej niż 9 pracowników, podczas gdy w całej gospodarce mikroprzedsiębiorstwa stanowią prawie 96 proc. i odpowiadają za ponad 30 proc. zatrudnienia. W oczywisty sposób w przypadku programu przeznaczonego do kilkudziesięciu podmiotów niemożliwe jest zachowanie proporcji – średnie i duże przedsiębiorstwa to łącznie raptem niecałe 0,8 proc. przedsiębiorstw. Wydaje się jednak, iż tak mała próbka najmniejszych jednostek, szczególnie biorąc pod uwagę możliwą różnorodność branż i specyfik – jest bezużyteczna.
Podobnie kwestia wygląda z sektorami: 54 proc. przedsiębiorstw w Polsce zalicza się do grupy II według podziału sekcji PKD użytego przez Ministerstwo, a w pilotażu stanowi raptem 22 proc. podmiotów, podczas gdy podmioty z grupy III stanowią w pilotażu 62 proc. przy 36 proc. w gospodarce.
Sam program pilotażowy jednak z założenia nie jest miarodajny. Do programu zgłosiły się podmioty chętne, a więc takie, które uznały, iż może być to dla nich korzystne, nie może być więc mowy o reprezentatywności. To podstawowy błąd selekcji, który zaburza cały sens przeprowadzanego pilotażu. To tak jakby wiedzę szkolnej klasy oceniać na podstawie kilku chętnych, którzy sami się zgłosili do odpowiedzi.
Dodatkowo, skoro program przeznaczony był dla chętnych, ci mogłyby wprowadzić skrócony czas pracy w swojej organizacji bez potrzeby pobierania publicznych środków na ten cel. Wsparcie finansowe (średnio ok. 0,5 mln zł na jednostkę) utrudnia również dostrzeżenie realnych efektów działania takiego rozwiązania, bowiem ewentualne trudności rekompensowane będą przez pieniądze pochodzącego z zewnętrznego źródła. W przypadku zastosowania skróconego czasu pracy w całej gospodarce ten czynnik nie wystąpi[1].
Nie wiadomo też co tak naprawdę Ministerstwo chce zbadać poprzez pilotaż, jakie są dokładnie sprecyzowane pożądane efekty i badane czynniki. Należałoby na wstępie doprecyzować takie kwestie. W związku z tym apelujemy o wycofanie się z programu, który jedynie może zaciemnić obraz realnych skutków tego rozwiązania i który jest marnowaniem publicznych pieniędzy.
Zasadność skróconego czasu pracy w Polsce
Jeżeli skrócony czas pracy faktycznie zwiększałby produktywność[2], przedsiębiorcy sami chętnie by go wprowadzali. O ile w pracach umysłowych, biurowych to jest prawdopodobne, ponieważ finalny produkt nie jest tak silnie powiązany z czasem spędzonym na jego „wytworzeniu” i możliwe są duże przeskoki efektywności choćby między sąsiednimi godzinami, o tyle jest wiele branż, w których nie jest to możliwe. W branżach, w których możliwe jest bezbolesne skrócenie czasu pracy, a tym bardziej tam, gdzie byłoby to korzystne, można oczekiwać wdrażania takich rozwiązań samoistnie przez firmy.
Według zeszłorocznego badania Polskiego Instytutu Ekonomicznego 2 proc. firm w Polsce wdraża lub planuje wdrożyć czterodniowy tydzień pracy[3]. Jest więc możliwe, iż z czasem w przypadku prac umysłowych coraz więcej firm będzie decydować się na taki krok.
W wielu zawodach skrócenie czasu pracy musi wiązać się z mniejszą liczbą wytworzonych dóbr (lub taką samą i wyższym kosztem w postaci zatrudnienia dodatkowych pracowników), a więc i z niższymi realnymi dochodami pracowników. Te nominalnie mogą pozostać takie same, ale będą rosnąć wolniej niż rosłyby gdyby takiej zmiany nie wprowadzać – wzrost płac wyhamuje. Koszty jednostkowe będą wyższe, w związku z czym będzie to rekompensowane przez wzrost cen takich produktów i usług, a więc inflację. Realne dochody muszą więc spaść. Fabryka nie wyprodukuje więcej produktów na jednostkę czasu, kierowca nie przewiezie większej liczby osób, fryzjer nie ostrzyże, a pracownik rozrywki nie wpuści większej ilości grup do kina czy escape roomu.
Dla zachowania poziomu produkcji niezbędne byłyby przyrosty zatrudnienia, co przy obecnej demografii, niskim bezrobociu i niedoborach pracowników[4] jedynie pogłębiałoby problemy.
Problemem rynku pracy w Polsce jest, chociażby, niewielka dostępność pracy na część etatu. W Polsce pracuje tak tylko 5,5 proc. pracowników, w całej UE – ponad 17 proc. W niektórych krajach europejskich tacy pracownicy stanowią choćby 20, 30 czy 40 proc. zatrudnionych[5]. W dużej mierze wynika to niedostępności takich ofert.
Wykres. Pracownicy pracujący w niepełnym wymiarze czasu jako odsetek zatrudnionych w 2024 r.

Źródło: Eurostat.
Liczba przepracowanych tygodniowo godzin wśród osób pracujących na pełen etat nie odbiega szczególnie w Polsce od średniej UE, choć faktycznie jest nieco wyższa. To, iż Polacy „pracują niemalże najdłużej w Europie”[6] wynika właśnie z małego udziału pracy na część etatu.
Wykres. Średnia liczba przepracowanych tygodniowo godzin przypadająca na jednego pracownika pełnoetatowego w krajach europejskich w 2024 r.

Źrodło: Eurostat.
W dodatku większość pracowników pracujących w Polsce najwięcej (powyżej 48 godzin) nie chciałaby pracować krócej i pracuje zgodnie ze swoimi preferencjami[7]. Najwyraźniej Polacy po prostu na tym etapie rozwoju wyżej cenią dodatkowy dochód niż dodatkowe godziny wolnego.
Odgórne skrócenie czasu przy o 20 proc. „z zachowaniem tego samego wynagrodzenia” wydaje się więc pomysłem chybionym na wielu poziomach.
Warsaw Enterprise Institute
Forum Obywatelskiego Rozwoju
Przypisy:
[1] Biorąc pod uwagę, iż program ma dotyczyć ponad 5 tysięcy pracowników i iż koszt dofinansowań to 50 mln zł, przeskalowanie takich dopłat na całą gospodarkę, to byłby koszt 150 mld zł.
[3] K. Dębkowska, U. Kłosiewicz-Górecka, A. Szymańska, A. Wejt-Knyżewska, K. Zybertowicz, Work-life balance a elastyczne formy organizacji pracy, Polski Instytut Ekonomiczny, Warszawa 2024, s. 4.
[4] M. Albinowski, P. Lewandowski, K. Madoń, Czy czterodniowy tydzień pracy w Polsce jest uzasadniony?, Instytut Badań Strukturalnych, IBS Policy Paper 3/2024, s. 3.
[5] Dane Eurostatu.
[7] M. Albinowski, P. Lewandowski, K. Madoń, Czy czterodniowy tydzień pracy w Polsce jest uzasadniony?, Instytut Badań Strukturalnych, IBS Policy Paper 3/2024, s. 3.

 6 godzin temu
                                                    6 godzin temu
                    








