Chochole tango / owsianko

publixo.com 1 miesiąc temu

Na przykładzie dwóch związków zawodowych o tej samej nazwie widzimy, gdzie zabrnęliśmy po latach transformacji; zatriumfowali pieniacze i gloryfikatorzy niszczenia czegokolwiek, co dobre. Ogołocenia innych ze wszystkiego, czego im brakowało. A więc okrzesania, inteligencji, pracowitości, solidności. Doprowadzili do tego, by nie było intelektualistów, tylko same głupki wielbiące tych, którzy z furią godną lepszej sprawy, wierząc, iż gdy chce się naprawić dach, należy zerwać podłogę, tych, którzy nie bawiąc się w odcedzanie prawdy od fałszu, hurtem, do fundamentów, rozwalili, zohydzili, obśmiali wszystko, co przedtem było słuszne i pod chwytliwym hasełkiem ulepszenia Państwa, obrócili w perzynę cały niezaprzeczalny dorobek pokoleń.

Pierwszy, to katalizator ustrojowych przemian. Okres młodzieńczy. Spontaniczny, masowy zryw. Ruch społeczny zasługujący na podziw i szacun za wykon zwany bezkrwawym odsunięciem komuny od władzy. Jednakowoż zasługujący na podziw nie w kraju, ale za morzami, bo u nas każdy sukces przekraczający ludzkie pojęcie, musi być podważony, splugawiony, obłupany ze znaczenia.

Druga Solidarność, czyli rozjuszona ciepła klucha, to spadek po prawdziwym buncie. Daleki odgłos poprzedniej euforii. Sezon panowania radosnego populizmu.

Pierwszy skupiał dziesięć milionów ludzi. Drugi, po ośmiu latach intensywnej tresury, stał się jego parodią. Pierwszy wyrażał się w imieniu całego narodu, drugi, tokował w w niechcianym zastępstwie jego wybranej części. Pierwszy był niezależny, drugi, z nią walczył.
*
W odróżnieniu od demagogicznego patrioty, normalny człowiek widzi świat na tęczowo. Cieszy się bez względu na polityczny klimat i za nic ma przestrogi w stylu nie wolno i nie wypada. Chce żyć z dala od rozważań, czy warto i czy nie dostanie w łeb jakimś bzdurnym paragrafem. Śmiało i z entuzjazmem chce patrzeć w przyszłość swoją i rodziny, o sąsiadach nie wspominając.

Aż go zatyka z radości, iż niedługo tak będzie. Rozsadza go werwa, kipi energią, tryska nadzieją, jest pełen optymizmu. Nie dostrzega przeszkód, których nie mógłby pokonać. Obce mu są bariery, haczyki, zagwozdki, obiekcje. Omija zastrzeżenia, układy, obawy. Rozpływa się w nim, zamazuje, odchodzi w niepamięć poprzednia apatia. Wszędzie dostrzega jasność, perspektywy, potencjały.

Początkowo jest raptusem chcącym wszystkiego, co pachnie więzieniem i moralnymi pręgierzami. Zawziętym radykałem o nabiegłych krwią oczach. Żąda rozliczeń i odwetów;. nie trawi półśrodków i za nic ma ugody, kompromisy, pertraktacje z głupkami: ustąpić, odpuścić, to dla niego kapitulanctwo, dezercja, obciach.

Odrzuca lękliwą myśl, by robić swoje „pomalutku, cierpliwie, zgodnie z prawem i małymi kroczkami”. Ma ochotę na odczuwalne, natychmiast, lub jeszcze szybciej konkretne werdykty zwieńczone karą.

Lecz kiedy już potłukł się o różnorodne wieloznaczności, bezsiły i racjonalne gadki o tym, dlaczego nie można złapać bandyty za kark, gdy już stwierdził, iż prócz siniaków i obolałych gnatów niczego nie osiągnął, bo mur nienawiści jak stał, tak stoi, tyle iż jeszcze wyższy, orientuje się, iż prowadzona przez niego walka ze złem, jest niepotrzebna.

W ten sposób traci resztki złudzeń; dorośleje i przymula go fatalne stwierdzenie, iż demokratyczna zabawa w kurczowe trzymanie się przepisów prowadzi do tego, iż zbrodniarz jest w stanie wykręcić się z byle szelmostwa i wyjść na męczennika prześladowanego za niewinność.

Idź do oryginalnego materiału