Czarny koń

1 dzień temu

CZARNY KOŃ

Każdy headhunter ma taką historię, która przypomina mu dlaczego w ogóle robi to co robi. Dla mnie to historia Karola. Zająca, który dostał DZIKĄ KARTĘ i został czarnym koniem rozgrywek! Czarnym koniem na którego nikt nie stawiał. choćby ja.

Tę historię pamiętam do dziś, bo przypomina mi, iż w rekrutacji nie wygrywa ten, kto ma najlepiej dopicowane CV, tylko ten kto potrafi być człowiekiem w świecie KORPO ANDROIDÓW na sterydach i medikinecie.

Rekrutacja – KLASYK. Duży klient, głośna rola, ogromne oczekiwania, a budżet z poziomu programów GRASZ O STAŻ :XD.

Przy pierwszym briefie z HR już wiedziałem co się święci.

– Panie PiotrQ, wiemy dokładnie, kogo szukamy!

Życie nauczyło mnie, iż jeżeli ktoś DOKŁADNIE WIE, to zwykle nie wie nic.

Kiedy słyszę takie teksty mam ochotę parsknąć śmiechem, trzasnąć obrotowymi drzwiami i wyjść. Wtedy tego nie zrobiłem bo logo, które miałem na wizytówce uczyło, iż tak nie można. Trzeba grać rolę do końca. Jak orkiestra na TITANICU.

W 9 na 10 przypadków to się sprawdza. Jestem optymistą i ufam ludziom więc łudziłem się, iż tym razem będzie inaczej.

Mój sen o normalności przerwał opis stanowiska. Brzmiał jak list do mikołaja, dziecka którego nikt nie przytula, ale za to ma IPADA 11.

WYMAGANIA: człowiek z branży, 20 lat + doświadczenia, gotowość do zmian, ale stały w uczuciach, z sukcesami w podobnych wdrożeniach (nikt na rynku takich rzeczy nie wdrażał :XD), z naturalnym przywództwem we krwi, pokorą, charyzmą i najlepiej z biegłym Suahili w mowie i piśmie. Chłop czy baba bez różnicy. Nie pytałem o to, ale widziałem po tęczowych oczach, iż zadawanie takich pytań to FOPA.

Psiakrew – warknąłem! Jak zwykle! Kandydat z mitologii HR. Ten ktoś miał nie istnieć!

Po spotkaniu dostałem jeszcze @ z listą firm w których miałem po cichu szukać ludzi. Bo HR nie umiał lub nie mógł tego zrobić. Jakbym k89awa nie wiedział :XD. PoloniaFRUSTRATA to było moje drugie imię.

Titanic w którym pracowałem nabierał powoli wody, ale ludzie którzy tam pracowali udawali iż nic się nie dzieje. To przecież normalne, iż siedzimy przy biurkach w kaloszach, garniturach i kapokach. Ok na tej szerokości geograficznej, pogoda potrafi płatać figle. Spójrz za okno…

Dopóki hajs się zgadzał robiłem swoje i nie zadawałem pytań bo nie miałem innych opcji.

Nie mogłem jednak ukrywać urazy do handlowca, który “pozyskał” ten projekt. Nazywaliśmy go MISSION IMPOSSIBLE i zawsze jak pojawiał się w okolicy to ktoś puszczał sound track z tego filmu :XD.

Branżowy RAK. Zapchajdziura na success fee, tylko po to żeby o czymś powiedzieć na poniedziałkowych FAKAPMITING, bez wyłączności czyli kto pierwszy ten lepszy. ZŁO.

SF zniszczyło jakość i dlatego jak jakiś RANDOM, pyta mnie czym się zajmuję to mówię, iż NA TYM ETAPIE NIE MOGĘ UDZIELIĆ TAKICH INFORMACJI. Śmiejemy się bo wiadomo, iż z HR i rozmawiamy o pogodzie lub sytuacji na bliskim wschodzie (kiedyś na Bałkanach).

Życie to nie bajka. Zagryzłem zęby. Z trudem schowałem EGO do kieszeni i w tydzień zrobiliśmy pierwszą shortlistę. Nasz klient nasz pan!

Cztery nazwiska, cztery perfekcyjne CV, szyte na miarę tak jak chcieli.

Cztery rozmowy, po których nie działo się nic.

Wszystko się zgadzało, ale nikt rozpalił tej iskry w sercach HR i oczach zarządu.

SZUKAMY DALEJ!

To samo druga i trzecia runda. Powtórka z rozrywki jak MEGA HIT na Polsacie.

Tuż przed czwartą rundą, handlowiec wyleciał z łajby na zbity pysk. choćby nie przyniósł ciasta. Nie dowiózł co obiecał, a iż był po drugim ostrzeżeniu, trzeciego juz nie było. Odcięty @, ochrona i PAPATKI.

Długo po nim nie płakałem. Odetchnąłem z ulgą bo mogłem olać ten “PROJEKT” i zająć się czymś sensownym. Nie miałem czym. Wpadłem w pułapkę zaangażowania i kompulsję kończenia rzeczy, które zacząłem. Coś chciałem sobie (komuś), wtedy udowodnić.

Problem w tym, iż nie miałem za bardzo kogo wysyłać w tej ostatniej paczce. Wcześniej gruntownie przeczesałem rynek. Poszła fama dla kogo i za ile rekrutuję.

Dziękuję w słuchawce i SZUKAMY DALEJ!

Główkowałem i w drodze powrotnej z AMRITA, przypomniałem sobie o Karolu.

Chłopak z poza branży, trochę młodszy, inny profil, ale bystrość umysłu ŻYLETA i ta KREW NA ZĘBACH. Jak PITBULL z dobrego domu! :XD

Trochę szkoda mi go było angażować w ten lichy jak zupa w szpitalu temat bo wiedziałem, iż KAROL zasługuje na coś EXTRA, ale zadzwoniłem i powiedziałem wprost:

– Nie wiem, czy to twoja liga, ale jak chcesz to możesz dostać dziką kartę w tej szalonej gonitwie żółwi i wygrać to rzutem na taśmę ku chwale ojczyzny. Piszesz się?

Zaśmiał się i odpowiedział:

– WHY NOT. Najwyżej będę tłem i może się czegoś nauczę. Wisisz mi kebaba za to. Na grubym. Kiedy i gdzie?

Karol przyszedł do szklanego wieżowca bez SPINY. Spokojny, bez napięcia jak Strachota po BENZO.

Nie miał gotowych formułek jak inni kandydaci, wytresowani poradnikami od Briana T.

Mówił o projektach, które mu nie wyszły. O błędach, które czegoś, gdzieś tam go nauczyły. Nie próbował BŁYSZCZEĆ na siłę.

Wiedział, iż żeby wygrać ma odbijać światło jak księżyc, a nie oślepiać. Bo nikt tego nie lubi.

Zamiast sztucznej autoprezentacji – rozmawiał.

Zamiast odklepać występ na od(*&rdol przed widownią w cyrku – myślał.

Zadawał pytania, które rozbroiły cały schemat obronny linii Maginota.

Nie próbował być idealny bo był człowiekiem. Słuchał. Jak było trzeba, zadawał pytania, które uderzały w ukryte potrzeby klienta. Otwarcie mówił o tym, co mu nie wyszło. O ludziach, których sobie ceni. O tym, co chciałby zrozumieć w tej firmie czy rekrutacji.

Zaimponował mi!

Po 10 minutach rozmowy dotarł do mnie dziwny, stłumiony dźwięk. Jakieś szuranie albo chrupanie? Jakby ktoś chrupał CZITOSY :XD.

W pierwszej chwili myślałem, iż to HR skulony w kącie, nerwowo zgrzyta zębami ze złości, ale nie. Pani RENATKA była tego dnia na urlopie. Byłem tylko ja, Karol i manager zatrudniający.

To po drugiej stronie tego pięknego dębowego stołu, pękał mentalny beton.

Klient, który wcześniej upierał się, iż potrzebuje (ASAP) KLONA z branży, nagle zamilkł.

Przestał notować i z rozdziawioną gębą słuchał jak Karol opowiada o swoich FAKAPACH :XD

Na koniec już po SZEJKIN HANDS, za zamkniętymi drzwiami powiedział mi tylko:

– PiotreQ. Tego się nie spodziewałem, ale to jest dokładnie ten człowiek, którego potrzebujemy!

Karol dostał ofertę, którą później odrzucił :XD, a ja przypomniałem sobie po co to robię.

Wbrew obiegowej opinii, współczesny HEADHUNTER to już nie handlarz niewolników z dorzecza NIGRU, który ma za zadanie jedynie zwabić i zagonić na statek tylu nieszczęśników ile ta łajba pomieści.

To konsultant i doradca, który jak trzeba wykłada kawę na ławę.

Rola headhuntera nie kończy się na dostarczeniu surowych nazwisk, w ładnie sformatowanej tabelce w kolorze ocean blue.

Prawdziwa praca zaczyna się wtedy, gdy trzeba rozbić przekonania klienta i pokazać mu coś, czego sam nie widzi lub nie chce dostrzec.

Nie przynosisz gotowych short list – copy paste i CV w walizce, tylko zakasasz rękawy, bierzesz młot i kujesz ten pie788*&ony mentalny beton aż mur runie jak ten BERLINIE.

Czasami musisz pokazać klientowi, iż jest błędzie. I to jest OK. Po latach zwykle to docenia.

Od tamtej pory ZAWSZE zostawiam jedno miejsce dla ZAJĄCA.

Człowieka który ma być tłem. Tego szczęśliwca, który dostaje dziką kartę, bo niby nie pasuje do opisu, a jednak nad wyraz często ZAJĄC staje się CZARNYM KONIEM i rozwala system!

Na pewnych short listach po prostu wypada się pojawić! :XD

Idź do oryginalnego materiału