Czas zacisnąć pasa. Najzamożniejszym

5 miesięcy temu

Po kilku latach przerwy, spowodowanej pandemią i kryzysem inflacyjnym, Unia Europejska wraca do swojej starej, niedobrej polityki „ostrożności fiskalnej”. Państwa członkowskie znów są recenzowane ze swojej polityki budżetowej, a jeżeli nie spełniają ustalonych kryteriów, Bruksela nakłada na nie procedurę nadmiernego deficytu. 19 czerwca Komisja Europejska zdecydowała się objąć nią siedem państw członkowskich: Belgię, Francję, Włochy, Maltę, Słowację, Węgry i Polskę. Wszystkie wymienione państwa będą musiały redukować swój deficyt budżetowy lub dług publiczny według ustalonego planu.

KE oceniała kraje członkowskie według trzech kryteriów – czy aktualny (tj. za 2023 rok) deficyt budżetowy nie przekracza 3 proc. PKB; czy prognozowany na obecny rok deficyt nie przekracza 3 proc. PKB; czy dług publiczny na koniec 2023 roku nie przekroczył 60 proc. PKB. Polska nie spełniła dwóch pierwszych. W zeszłym roku polski sektor finansów publicznych znalazł się pod kreską na poziomie 5,1 proc. PKB, a w tym prawdopodobnie będzie choćby o 0,3 pkt proc. gorzej.

Mimo to polski dług publiczny wciąż trzymany jest w ryzach, gdyż w zeszłym roku wyniósł niecałe 50 proc. PKB. Według prognozy KE w tym roku ma jednak wzrosnąć do niecałych 54 proc., a w przyszłym aż do 58 proc.

Kryteria wyssane z palca

Skąd się w ogóle wzięły te kryteria? Trudno powiedzieć, nie ma żadnych dowodów na to, iż 3 proc. PKB deficytu i 60 proc. PKB długu publicznego to granice, powyżej których zaczynają się kłopoty. Tak się po prostu kiedyś wymyśliło, a teraz na podstawie tych wziętych z niczego kryteriów państwa członkowskie – a więc społeczeństwa europejskie – muszą dokonywać cięć. Jest to idiotyczne tym bardziej, iż reguły fiskalne były wprowadzane przeszło trzy dekady temu, gdy mieliśmy zupełnie inne realia, a kraje Europy miały znacznie mniejsze możliwości bezpiecznego zaciągania długu publicznego.

Od tamtego czasu Unia Europejska nałożyła na państwa UE niezliczone zobowiązania, chociażby wynikające z polityki klimatycznej. Powstało też mnóstwo wyzwań, takich jak konieczność mobilizacji przemysłu zbrojeniowego, produkcji amunicji i zakupu sprzętu wojskowego. Europa musi się też mierzyć z kryzysem migracyjnym, który początkowo wywierał presję – także finansową – na kraje Europy Południowej, ale po 24 lutego 2022 roku również na Europę Środkowo-Wschodnią.

Do tego doszła konieczność odłączenia się od dostaw paliw kopalnych z Rosji, co wiązało się z wyższymi cenami. Pomimo tego ogromu nowych wydatków i problemów UE przez cały czas stosuje kryteria budżetowe ustalone w beztroskich latach 90., gdy kapitalizm i demokracja wydawały się odnieść ostateczne zwycięstwo, niektórzy ogłaszali koniec historii i ogólnie było sympatycznie i radośnie – no, może poza państwami byłego bloku wschodniego, które doświadczały wtedy ciężkiej zapaści.

Wydawało się przez chwilę, iż UE odejdzie od tej zupełnie kuriozalnej polityki. Zawiesiła ją na czas pandemii i kryzysu, a w ubiegłym roku pracowano nad zmianą reguł fiskalnych. Niestety to ostatnie okazało się jedną wielką wydmuszką. Dokonano kosmetycznych zmian, umożliwiając państwom członkowskim wyłączenie wydatków inwestycyjnych, szczególnie tych współfinansowanych ze środków UE. Sama procedura nadmiernego deficytu również ma przebiegać łagodniej, czyli państwa nią objęte będą miały nieco więcej czasu w dojście do wyznaczonych poziomów. Inaczej mówiąc, Polska nie będzie musiała dokonać cięć w ciągu jednego roku, ale kilku lat.

Kryteria fiskalne, czyli główny problem polityki fiskalnej UE, jednak zostały. I przez cały czas trzeba je stosować. Obecny rząd dostał w spadku po poprzednikach niemały deficyt wynoszący ponad 5 proc. PKB. Niewątpliwie PiS podchodził do wydatków budżetowych bardzo swobodnie i wydawał pieniądze również na zupełnie lekkomyślne projekty – na przykład powszechne dopłaty do węgla. Trudno jednak zapomnieć, iż w ostatnich latach Polska dokonała ogromnych wydatków na bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne i musiała przyjąć półtora miliona uchodźczyń z Ukrainy, które objęła pełnym pakietem socjalnym dostępnym dla wszystkich obywatela i obywatelki.

Według zasad UE wydatki na uzbrojenie są rozliczane w momencie dostawy, więc będą uwzględniane w przyszłych latach. Według danych unijnych aktualnie są one mocno zaniżone, jednak i tak w samym 2023 roku wzrosły o pół procent PKB – z 1,6 do 2,1 proc. W 2028 roku sięgną one ponad 4 proc. PKB. Pytanie, jak dużą część z nich UE uzna za wydatki inwestycyjne, gdyż spora część zostanie skierowana nie na nowy sprzęt, ale na wzrost liczebności armii.

Bez zmian Europa odpadnie z globalnej rywalizacji

Poza tym obecne reguły fiskalne wiążą ręce nie tylko Polsce i poszczególnym krajom członkowskim, ale też UE jako całości. Zakładając, iż Unia Europejska jednak nie chce odpaść z globalnej rywalizacji, w której w tej chwili przewodzą USA i depczące im po piętach Chiny, nie możemy nakładać sami sobie tak idiotycznego kagańca. Waszyngton i Pekin uruchamiają gigantyczne fundusze pobudzające najważniejsze sektory ich gospodarki, takie jak produkcja samochodów elektrycznych czy instalacji OZE – tylko amerykańska Inflation Reduction Act uruchomiła niemal 400 mld dolarów na wsparcie krajowych producentów i transformacji energetycznej. Tymczasem Europa tropi niedociągnięcia budżetowe państw członkowskich, chociaż sama nakłada im kolejne obowiązki – nie twierdzę, iż niesłuszne – związane chociażby z niezwykle kosztowną dyrektywą budynkową. W takiej sytuacji mogłaby przynajmniej odejść od dawno przestarzałych reguł fiskalnych.

Amerykański dług publiczny to w tej chwili 123 proc. PKB. Jest więc dwukrotnie wyższy od przyjętej w UE dopuszczalnej granicy. Oficjalny chiński dług publiczny również przekracza unijne normy, gdyż na koniec zeszłego roku wyniósł niemal 80 proc. PKB, chociaż przypuszczalnie może być znacznie większy. Sami sobie więc nakładamy kaganiec, którego pozostali konkurenci gospodarczy nie mają. Po co to robimy?

Co gorsza, w naszym nieszczęśliwym kraju, zamieszkanym przez ludzi przeoranych przez nadwiślański liberalizm, informacja o nałożeniu na Polskę procedury nadmiernego deficytu automatycznie wygenerowała pomysły cięć budżetowych, czyli dobrowolnego przyjęcia polityki austerity. Chociaż ten ekonomiczny masochizm jest całkowicie niszczący, wciąż pojawiają się jego miłośnicy. Na przykład Cezary Kaźmierczak ze Związku Pracodawców i Przedsiębiorców oraz z Warsaw Enterprise Institute zaproponował likwidację niemal wszystkich świadczeń socjalnych, poza 800+, do którego jednak wprowadzone miałyby zostać kryteria dochodowe, oraz zasiłkiem dla bezrobotnych, z którego i tak korzysta zaledwie 15–16 proc. z nich.

Jakoś mało komu przychodzi do głowy, iż wysoki deficyt budżetowy można zniwelować lub w ogóle zlikwidować nie tylko cięciem wydatków, ale też zwiększeniem dochodów budżetowych. Czyli podniesieniem podatków – na przykład dla Cezarego Kaźmierczaka.

Polski deficyt budżetowy wcale nie wynika z wysokich wydatków. W 2023 roku wyniosły one niespełna 47 proc. PKB, czyli 2,5 punktu procentowego mniej niż średnia unijna. Winne są zbyt niskie dochody budżetowe, które wyniosły ledwie niecałe 42 proc. PKB, a więc aż cztery punkty mniej niż średnia unijna (46 proc. PKB). Tak więc to dochody budżetowe należy zwiększyć. Oczywiście sposób jest jeden – podwyższenie podatków dla różnych grup zamożnych Polaków, takich jak samozatrudnieni specjaliści, przedsiębiorcy, właściciele największych spółek czy mieszkanicznicy.

Skoro UE wymaga od nas zaciśnięcia pasa, to go zaciśnijmy – ale wreszcie tym, którzy mają go wyjątkowo mocno poluzowany. Nałóżmy politykę austerity na najzamożniejszych, niech wreszcie zaczną żyć według głoszonych przez siebie zasad, czyli racjonalnie, skromnie i pracowicie. Zaciśnięcie pasa zamożnym powinno też skłonić ich do bardziej wytężonej pracy, co niewątpliwie przyniesie wspaniałe owoce, bo przecież to najbardziej zdolne i energiczne jednostki w naszym narodzie. Uwolnienie ich energii doprowadzi do wzrostu PKB i szybkiego wyjścia z deficytu, tym bardziej iż dodatkowe wpływy budżetowe pomogą rządowi pobudzić państwowe sektory gospodarki. To byłby czysty zysk, zamożni jeszcze by podziękowali.

Oczywiście to się nie zdarzy, gdyż polski biedaliberalizm nie przewiduje takich śmiałych operacji. Likwidacja przywilejów najlepiej sytuowanych grup to nie w Polsce. Zamiast tego będziemy mieli dalsze zwijanie państwa i szukanie drobnych cięć budżetowych, żeby uszczęśliwić Brukselę, choćby za cenę ograniczenia potencjału rozwojowego państwa.

Idź do oryginalnego materiału