Ten komentarz jest subiektywnym i odosobnionym spojrzeniem na scenę polityczną po ostatnich wyborach parlamentarnych. Sytuacja nie jest wyraźna i jasna, choć wielu widzi ją inaczej. Moim zdaniem każda koalicja, jaka powstanie i rząd przez nią wyłoniony, będą słabe i oparte na lichych podstawach. Zwłaszcza rząd KO/PO, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy (jako przystawki) będzie koalicją strachu i marzeń o konfiturach z rządzenia krajem, a nie programowym i jednolitym tworem. Już teraz na etapie tworzenia widoczne są głębokie różnice i rysy właśnie w programach kierujących poszczególnymi formacjami chcącym utworzyć tę koalicję mającą wyłonić rząd.
Po minionych 8 latach rządów PiS–u i traktowaniu wszystkich uczestników w parlamencie z buta, a zwolenników innych niż własna opcji jako „gorszy sort”, niewielu wyobraża sobie jakąkolwiek współpracę z tą formacją. Po wynikach wyborów z 15.10.2023 w szeregach opozycji anty-pisowskiej, a na pewno wśród mainstreamowych funkcyjnych aktywistów (zwanych dziennikarzami) i gorących jej akolitów, zapanowała nad wyraz przesadna euforia. Tworzenie koalicji i jej trwałość będzie o tyle utrudniona, iż już się słyszy głosy zapowiadające powstanie z posłów Trzeciej Drogi dwóch klubów poselskich: PSL i Polski 2050. Taka koalicja rządząca składać by się miała więc z czterech elementów: wodącego klubu KO (157 mandatów) i trzech klubów mniejszych (odpowiednio: 33, 32, 26 mandatów). Utrzymanie jedności koalicyjnej będzie na dłuższą metę, przy już dziś zaobserwowanych różnicach i swarach, niesłychanie trudne.
Dominacja klubu KO / PO wspartego liberalnymi trendami nadającymi kierunek Polsce 2050 na pewno nie pozwolą na propozycje – słuszne moim zdaniem – by neutralizować totalną opozycję klubu PiS z ze 194 mandatami, co zaproponował Grzegorz Sroczyński 16.10.br w Gazecie Wyborczej. Sugeruje on premierostwo dla Kosiniaka-Kamysza oraz absolutne zapomnienie o modnej we wspomnianych kręgach paleo-balcerowiczowych „austerity”. Wszystko, co może polaryzować debatę publiczną, a na co prawdopodobnie będzie grał klub PiS-u, należy jego zdaniem osłabiać i nie dawać pożywki dla takich działań. Dziś jednak głosy neoliberałów, którzy w ostatnich czasach z lekka przycichli, teraz odżywają ze wzmożoną siłą. Jawnie dają do zrozumienia iż oczekują ponownego powrotu czasów – jak powiedziała onegdaj Agnieszka Holland – „by było jak dawniej”.
Taka sytuacja i klimat towarzyszący już na początku tworzenia koalicji, a co prezentują nam media, daje asumpt do wniosku, iż w przeciągu 10 – 12 miesięcy najprawdopodobniej czekać nas będą nowe wybory. PiS w swych kuluarowych działaniach będzie grał na wyłuskanie posłów przede wszystkim z PSL-u, gdyż te ugrupowania są programowo i doktrynalnie sobie bliskie, a partia „chłopska” jest znana ze swej „obrotowości koalicyjnej”.
Polska scena publiczna obrazuje w jakimś sensie sytuację społeczną i polityczną ukształtowaną w latach 90.XX w. w trakcie transformacji, z wyraźnym piętnem AWS-u. Było takie ugrupowanie rządzące w latach 1997-2001 skupiające sobą cały obóz „solidarnościowy” skupiony wokół sentymentalnych i towarzyskich a nie programowych założeń. W wyniku wyborów i klęski przestało istnieć. Klonami tego rozpadu są dwie główne partie – Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość. Na tym budował idee POPIS-u zapomniany dziś, a znaczący wówczas polityk okrzyknięty „premierem z Krakowa”, Jan Maria Rokita.
I dlatego sądzę, że, biorąc pod uwagę zmienione warunki społeczno-polityczne w Polsce po rządach Zjednoczonej Prawicy, jak również sytuację globalną, będzie następować podobna do rozpadu AWS-u erozja większości ugrupowań zasiadających dziś w Sejmie. Sprzyjać temu moim zdaniem będzie to, co ma miejsce w Izraelu, gdzie społeczeństwo jest głęboko, dramatycznie i mnie więcej po połowie podzielone jak u nas, a powstające koalicje są rachityczne, zbudowane ad hoc, bez zbieżności programów. I wtedy choćby niewielki konflikt wewnątrz takiej koalicji powoduje odejście 2-3 posłów i upadek rządu. Tam w ciągu niespełna 4 lat odbyły się 5-ciokrotnie wybory parlamentarne. I tak rozwój sytuacji jest u nas w wyniku wspomnianych warunków bardzo realny.
Jeśli w Polsce miałby się realizować taki właśnie scenariusz, a towarzyszyłyby mu niepokoje uliczne (co jest wielce prawdopodobne gdyż kryzys całego systemu funkcjonującego po upadku Muru Berlińskiego i którego Polska jest peryferyjnym, ale zawsze, elementem), to pęknięcia w obu głównych dziś partiach sceny politycznej będą naturalnie postępowały. PiS po odejściu na emeryturę Kaczyńskiego siłą inercji i towarzyszącej temu dekompozycji musi ulec podziałowi. Obserwuje się tam od dawna przynajmniej dwie frakcje, o wyraźnie różnych wizjach doktrynalno-programowych. To klasyczni „neoliberałowie” (których reprezentantem jest np. Morawiecki) i „socjalni” (choć ta socjalność jest umowna, gdyż opiera się na myśleniu jakie swego czasu wyraził Macierewicz mówiąc: „my wam damy pieniądze a wy sobie kupcie…..”). Podobnie ma się „frakcyjność” w Platformie: twardzi liberalni zwolennicy turbo-kapitalizmu, czciciele wolnego rynku i doktryny Balcerowicza oraz liberałowie z socjaldemokratycznym rysem. I dlatego zgadzam się z tezą jaka padła w rozmowie STRAJK.EU dot. „powyborczego pola bitwy” , a która została uznana za niemożliwą w świetle Smoleńska, o możliwości powstania POPIS-u. Uważam, iż po takim kilkukrotnym maratonie wyborczym – który w jakimś sensie prorokuję – naturalnym zmęczeniu oraz napięciach społecznych musi dojść do przeformatowania sceny politycznej w stronę programowych sojuszy i takiej też wewnątrzpartyjnej organizacji.
Na pewno część PiS-u umownie kojarzona z Ziobrą i jego akolitami, sterować będzie coraz bardziej „na prawo”, w kierunku tego, co zostanie z Konfederacji. Taki nacjonalistyczny, ksenofobiczny, para-faszystowski elektorat u nas istnieje i rośnie dzięki wielu czynnikom inspirowanym od dawna przez nasze państwo. Ma to miejsce w całej Europie, co warto obserwować. To, co powstałoby w wyniku takich „ruchów tektonicznych” będzie zawierać koalicje w miarę programowe. W tej wizji ugrupowanie Hołownia – Kobosko – Kosiniak-Kamysz jawić się musi jako jądro przyszłej polskiej sceny politycznej. Będzie to coś w rodzaju neoliberalnej chadecji, mającej silne poparcie i zaplecze w Waszyngtonie. Zwłaszcza, iż wszystkie te ugrupowania popierają turbo-kapitalistyczne aberracje (czasem przypudrowane socjalną retoryką) bez względu na ich społeczne konsekwencje.
O lewicy szkoda cokolwiek mówić. To, co dostało się dziś do Sejmu, a co trudno nazywać i kojarzyć z klasycznie rozumianymi ideami lewicowymi, w tej konfiguracji musi zaniknąć. Jest miejsce na organizację nowej formacji opartej o autentyczne, pro-społeczne, kolektywne i anty-turbo-kapitalistyczne rozwiązania.
Na koniec pragnę jeszcze kilka słów poświecić kreowanemu na mesjasza, wodza na białym koniu, jakim jest dziś Donald Tusk (polskie imaginarium potrzebuje takiej figury bez względu na światopogląd, polityczno-kulturowe proweniencje i jest to kolejny przykład zmitologizowania mentalności nadwiślańskiej). Jestem zdania, iż chętnie pójdzie za radą wspomnianego tu red. Sroczyńskiego i odda premierostwo np. Kosiniakowi czy Hołowni. Może też być tzw. „premier techniczny” namaszczony przez tercet Tusk – Hołownia – Kosiniak-Kamysz. Osobowość Tuska, przysłowiowe lenistwo i ego zaspokoi wyłącznie „Duży Pałac”. A wybory prezydenckie już za niespełna dwa lata. Tusk jest bywałym politykiem, by widząc horyzont polityczny w kraju i Europie zablokować sobie skuteczną rywalizację o prezydenturę.