Jedni z nas uczą się polskiego z szacunku, żeby rozmawiać z sąsiadami, iść do lekarza bez stresu, poznać rodzinę partnera. Inni tego nie robią, bo traktują pobyt jako czasowy, bo angielski im wystarcza albo dlatego, iż trudno zainwestować emocje w kraj, który może cię nie zaakceptować. Dla mnie polski okazał się trudny. Przypadki, końcówki, melodia zdań… Ale nie zrezygnowałam, bo kiedy słyszę Polaków, słyszę w języku coś żywego, ironicznego, pełnego dowcipu. To przeczy stereotypowi „poważnych, chłodnych” ludzi. Zaangażowanie jest więc wyborem – ile z siebie włożymy w miejsce, które nie zawsze od razu traktuje nas jak swoich.
Kiedy przyjeżdżamy do Polski, większość z nas przywozi ze sobą coś więcej niż tylko walizkę. Przywozimy nadzieję – na lepszą edukację, bezpieczeństwo, stabilność albo po prostu nowy początek. Dla jednych Polska jest celem samym w sobie, dla innych przystankiem w drodze do Europy Zachodniej. Ale niezależnie od tego, jak długo planujemy zostać, pytanie o naszą przynależność i pochodzenie pojawia się bardzo gwałtownie – na granicy, w urzędzie, w klasie, na przystanku, w spojrzeniach ludzi.
Polska stała się nieoczywistym, ale ważnym miejscem migracji – krajem, który jeszcze niedawno wysyłał ludzi za granicę, a dziś przyjmuje dziesiątki tysięcy studentów i pracowników z całego świata. Jak my, nowoprzybyli, to miejsce widzimy? Co to znaczy „zintegrować się”, jeżeli wcale nie wiemy, czy tu zostaniemy? I czy integracja oznacza akceptację, czy tylko umiejętność przetrwania?
Polska warta ochrony
Dlaczego właśnie Polska? To było pierwsze pytanie, które usłyszałam od taksówkarza na lotnisku Chopina. Słyszę je później w salach wykładowych, kawiarniach, podczas nieformalnych rozmów – zawsze z autentyczną ciekawością, czasem z lekkim zdziwieniem.
Najprostsza odpowiedź brzmi: dla edukacji. Ale ta odpowiedź rzadko wystarcza. Zaraz pada kolejne pytanie: „Skoro mówisz po francusku, to dlaczego nie Francja?”, „Czy będziesz uczyć się polskiego?”, „Czy zostaniesz tu na dłużej?”. Pod spodem kryje się inne pytanie: dlaczego ktoś miałby świadomie wybrać Polskę?
Marokański przedsiębiorca Kamal Jahid, który przyjechał tu ponad dekadę temu i prowadzi dziś podcast Warsaw_Confidentials, powiedział w jednym z odcinków: „Jeśli przez cały czas będziemy dzielić ludzi na dobrych i złych imigrantów – według paszportu, koloru skóry czy akcentu, to stracimy na tym wszyscy. Stracimy pracowników w kraju ze starzejącym się społeczeństwem, stracimy kreatywność w gospodarce, która potrzebuje nowych pomysłów, stracimy sojuszników w świecie, który piętnuje izolację. Polska jest warta ochrony, a ludzie są warci przyjęcia”.
W tych słowach jest ważna prawda: przyszłość Polski – jak wielu innych państw europejskich – zależy nie tylko od tego, kto wyjeżdża, ale także od tego, kto postanawia tu zostać.
Migracje studenckie
Polska po cichu stała się jednym z większych w Europie ośrodków przyjmujących studentów zagranicznych. Według Głównego Urzędu Statystycznego w 2024 r. na polskich uczelniach studiowało ponad 105 tys. cudzoziemców. To ponad dwa razy więcej niż dziesięć lat wcześniej. Najliczniej przyjeżdżają Ukraińcy, Białorusini, Hindusi, Nigeryjczycy i Kazachowie.
Część z nas wybiera Polskę dlatego, iż studia są tu stosunkowo tanie, a dyplom europejski rozpoznawalny. Inni przyjeżdżają, bo Polska jest bezpieczna, politycznie stabilna, należy do Unii Europejskiej i daje większą mobilność niż kraj pochodzenia. Dla wielu studentów z Afryki czy Azji Polska jest bramą do Europy, do lepszej opieki zdrowotnej czy do pracy w międzynarodowym środowisku.
Poczucie „bycia u siebie” nie pojawia się tylko dlatego, iż gdzieś jest wygodnie. Pojawia się wtedy, gdy miejsce daje przestrzeń i swobodę bycia sobą, rozwoju, mówienia własnym głosem. Wielu z nas pochodzi z krajów, w których kreatywność, niezależność, a czasem choćby sam wygląd są komentowane albo ograniczane. Do Polski przyjeżdżamy więc nie tylko „po studia”, ale także po przestrzeń.
Jednak za każdą taką decyzją stoi kompromis. Wybieramy przyszłość kosztem bliskości rodziny. Wybieramy bezpieczeństwo kosztem samotności. Polska daje możliwości, ale nie zawsze od razu daje poczucie, iż jesteśmy częścią całości.
Jak jesteśmy postrzegani?
Bycie cudzoziemcem w Polsce często oznacza życie „pomiędzy”. Pomiędzy widzialnością a niewidzialnością. Jesteś zauważalna, bo masz inny akcent, inne imię, inny kolor skóry. A jednocześnie możesz pozostać niewidoczna jako osoba: z historią, z wiedzą, z aspiracjami.
Badanie dotyczące obcokrajowców zamieszkałych w Krakowie pokazało, iż ponad 40 proc. z nich doświadczyło gorszego traktowania w kontakcie z administracją publiczną z powodu braku znajomości języka polskiego. Wśród osób z widoczną odmiennością kulturową 32,6 proc. zgłosiło niesprawiedliwe traktowanie, a 6,6 proc. wskazało wprost na kolor skóry jako przyczynę.
Dla czarnych migrantów albo po prostu dla osób „niewyglądających po europejsku” integracja nie sprowadza się do języka i manier. Zdarza się, iż odpowiadasz po polsku, a słyszysz odpowiedź po angielsku. Zdarza się, iż po kilku latach w Polsce przez cały czas jesteś traktowany jak turysta. Pytania typu: „A kiedy wracasz do siebie?” nie wynikają zawsze ze złej woli, ale pokazują, iż w czyjejś wyobraźni wciąż jesteś tu „na chwilę”. Ciekawość bywa mylona z rasizmem, a niepewność – z uprzedzeniem.
Co to znaczy „zaangażować się”?
W Polsce integracja często bywa rozumiana prosto: „ucz się polskiego”. Jakby sama znajomość języka miała automatycznie otwierać wszystkie drzwi. Tymczasem zaangażowanie to coś więcej: to uczestnictwo, relacje, wzajemne uznanie.
Jedni z nas uczą się polskiego z szacunku, żeby rozmawiać z sąsiadami, iść do lekarza bez stresu, poznać rodzinę partnera. Inni tego nie robią, bo traktują pobyt jako czasowy, bo angielski im wystarcza albo dlatego, iż trudno zainwestować emocje w kraj, który może cię nie zaakceptować.
Dla mnie polski okazał się trudny. Przypadki, końcówki, melodia zdań… Ale nie zrezygnowałam, bo kiedy słyszę Polaków, słyszę w języku coś żywego, ironicznego, pełnego dowcipu. To przeczy stereotypowi „poważnych, chłodnych” ludzi.
Zaangażowanie jest więc wyborem – ile z siebie włożymy w miejsce, które nie zawsze od razu traktuje nas jak swoich.
Kiedy wysiłek spotyka otwartość
Przez blisko dwa lata w Polsce nie spotkałam się z otwartym rasizmem. Poznałam rodziny moich przyjaciół i choćby moja podstawowa znajomość polskiego wywoływała u nich uśmiech. Widzieli, iż się staram. To jest w Polsce bardzo widoczne – ludzie potrafią docenić wysiłek. choćby drobny.
W windzie obcy ludzie mówią „dzień dobry”, „do widzenia”, niezależnie od mojego pochodzenia. To są małe sygnały, ale dla kogoś, kto przyjeżdża z daleka, znaczą bardzo dużo. Rozbijają obraz Polaków jako chłodnych i zamkniętych.
Co więcej, tu naprawdę czuję swobodę, której nie zawsze doświadczałam choćby w swoim kraju. W Maroku, jako kobieta, często trzeba tłumaczyć swoje wybory. Samotny wieczorny spacer nie zawsze jest prosty czy bezpieczny. Podobnie w Turcji, gdzie również mieszkałam. W Warszawie mogę wracać do domu późno, siedzieć sama w kawiarni, chodzić, jak chcę. Mogę robić to bez ciągłego napięcia. Nie dlatego, iż Polska jest idealna, a dlatego, iż daje mi poczucie bezpieczeństwa w przestrzeni publicznej. To ogromna wartość.
Warszawa, w której mieszkam, jest coraz bardziej międzynarodowa. Przyjeżdża się tu do pracy i na studia, jest wiele inicjatyw dla obcokrajowców, grup językowych, miejsc spotkań. Wśród swoich: studentów, pracujących cudzoziemców i niemal wszyscy mówią to samo: znajomość polskiego bardzo pomaga. Nie dlatego, iż bez niego nie da się żyć, ale dlatego, iż Polacy naprawdę cieszą się, kiedy ktoś próbuje mówić w ich języku.
Byłam zapraszana na Boże Narodzenie, Sylwestra, pierwszą komunię i inne rodzinne uroczystości. Widziałam ludzi, którzy bez zastrzeżeń otwierali przede mną dom.
Czy więc warto uczyć się polskiego? Tak. choćby jeżeli planujesz wyjechać. Choćby po to, żeby zabrać ze sobą historię, która przeczy stereotypowi „zimnego kraju”. Polacy często nie oczekują perfekcji – oczekują wysiłku.
Goście czy przyszli obywatele?
Dla wielu migrantów Polska jest etapem, czyli miejscem na studia, pierwszą pracę, wyrobienie dokumentów, a potem wyjazd dalej: do Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii. I trudno się temu dziwić. Polskie pensje, język, skomplikowane procedury pobytowe utrudniają związanie się z krajem na stałe.
Biurokracja potrafi być przytłaczająca: kolejki w urzędach, dokumenty tylko po polsku, kilka egzemplarzy tego samego wniosku, każda strona z inną pieczątką. Prosta sprawa jak meldunek, karta pobytu czy konto w banku może się zamienić w długą procedurę, jeżeli nie znasz języka albo zabraknie ci jednego załącznika.
A jednak część z nas zostaje. Zakłada firmy, organizacje, rodziny. Tworzy własne mikrospołeczności. Dla nich Polska przestaje być „przystankiem” i staje się domem choćby jeżeli społeczeństwo nie zawsze dostrzega w nich stałych mieszkańców.
Język, akceptacja i granice przynależności
Często pytamy: „Jeśli nauczę się polskiego, to mnie zaakceptują?”. Odpowiedź jest bardziej złożona. Akceptacja nie zależy tylko od języka. Zależy też od koloru skóry, religii, historii kraju, doświadczeń społeczeństwa. Ciemnoskóry student mówiący płynnie po polsku może wciąż być traktowany jak ktoś „z zewnątrz”, podczas gdy biały cudzoziemiec wchodzi w relacje szybciej.
Język otwiera drzwi, ale nie likwiduje uprzedzeń. Może pomóc żartować z sąsiadami i szybciej załatwiać sprawy w urzędzie, ale nie gwarantuje pełnej integracji. Prawdziwa akceptacja wymaga nie tylko wysiłku migrantów, ale też gotowości społeczeństwa, żeby poszerzyć definicję tego, kto jest „tutejszy”.
To się dzieje wtedy, gdy jest wzajemny kontakt – prawdziwy i codzienny. W pracy, w akademiku, w kościele, na placu zabaw z dziećmi. Kiedy ludzie zaczynają widzieć konkretnego człowieka, a nie tylko kategorię „obcokrajowiec”, stereotypy zaczynają się kruszyć.
Uczyć się i zostawać, uczyć się i odchodzić
Polska jest miejscem, które uczy odporności. Jedni z nas wyjadą stąd z dyplomami i wspomnieniami o tym, jak było trudno, ale też jak było bezpiecznie. Inni zostaną i – może trochę niepostrzeżenie – poszerzą definicję tego, co znaczy być Polakiem w XXI wieku.
Migracja to nie tylko ruch na mapie. To nieustanna negocjacja: między tym, kim jesteśmy, a tym, za kogo jesteśmy brani. Między naszym wyobrażeniem o Polsce, a wyobrażeniem Polski o nas. Niezależnie od tego, czy jesteśmy tu trzy lata, czy trzy dekady, sama nasza obecność zmienia granice przynależności i uczy obie strony nowego rozumienia domu.
Być może właśnie w tym tkwi sens: iż w tym procesie i migranci, i Polacy odkrywają nowe wersje samych siebie.

3 godzin temu








