Dotowane, a więc drogie

3 tygodni temu

Na pierwszy rzut oka program Aktywny Rodzic, czyli tzw. babciowe sprawiał sensowne wrażenie. Jeszcze w kampanii wyborczej Donald Tusk argumentował, iż wszyscy tu wygrywają, a budżet państwa realnie nie traci. Młoda matka zyska pieniądze na opłacenie żłobka czy wynajęcie kogoś (np. właśnie babci) do opieki nad dzieckiem, sama wróci do pracy, wytworzy PKB, odprowadzi podatki i składki. Nim program wystartował, okazuje się, iż największym wygranym będą żłobki, które chcą radykalnie podnieść cenę. I trudno się temu dziwić.

Szlak przetarł Koszalin, który podniósł opłatę za miejski żłobek z 580 zł do 1750 zł. Z interwencją wyruszyła tam wiceminister rodziny Aleksandra Gajewska. Polityczna presja przyniosła skutek. Należące do samorządu żłobki mają być tańsze. – Niech ten dobry przykład się rozpowszechnia – napisała Gajewska, a politycy KO mają ruszyć w trasę i wyjaśniać lokalnym władzom, by nie ośmieszali sztandarowego projektu. Akcja mocno groteskowa. Ale tą drogą pójdą właściciele prywatnych placówek, gdzie polityczna interwencja nic nie da. Tam, gdzie żłobek mocno zdrożał, właściciele tłumaczą, iż grzechem nie wykorzystać takiej okazji, a rodzice będą przecież mieli z czego zapłacić. Trudno się z nimi nie zgodzić, postępują racjonalnie.

Racjonalności brak u rządzących u nas socjalistów zwących się dla niepoznaki prawicą lub jakoś tam w tej chwili inaczej. Racjonalności i wyciągania prostych wniosków. Bezpieczny Kredyt 2% miał zapewnić młodym mieszkania. Problem w tym, iż było to dolanie oliwy do ognia. Rosnące ceny nieruchomości urosły jeszcze bardziej. Kawalerki w dużych miastach ceną sięgnęły górnego pułapu preferencyjnego kredytu wraz z wkładem własnym. I co z tego, iż kredyt tani, jak mieszkanie jeszcze droższe. Wychodzi na to samo.

Nie można się dziwić deweloperom i indywidualnym sprzedawcom mieszkań, iż widząc rosnącą podaż, wywindowali ceny. Dziwne, gdyby tak się nie stało. Czy można było się spodziewać, iż ten sam mechanizm nie zadziała w przypadku opłat za żłobek? Nie, ale fajnie mieć jakiś sztandarowy projekt socjalny, który uwiedzie wyborców. I tak to ciągnie się latami w naszym patoopiekuńczym kraju, gdzie realnymi beneficjentami rozdawniczych projektów stają się deweloperzy, banki, a teraz zwykłe żłobki.

Wyobraźmy sobie, iż rządzący wprowadzą dopłaty za weekendowe pobyty w krajowych hotelach SPA. Uzasadnienie programu zawsze się znajdzie i nazwę chwytliwą wymyślą. 200 zł taki bon wszyscy dostaną, wszyscy, bo rozdawnictwo musi być u nas powszechne. Hotele podniosą weekendową cenę i będą szczęśliwe z zarobku. Ci, których zawsze było stać, pojadą, pozostali spędzą czas w domu. Nic się nie zmieni, ale władza będzie miała sukces, pochwali się społeczną wrażliwością i troską. W tym przypadku troską o… hotelarzy.

Kiedy władza zrozumie, iż kreowanie sztucznego popytu nie zwiększa podaży? Tym bardziej iż programy są u nas akcyjne, do wyczerpania środków, do kolejnego projektu. Deweloperzy nie zaczną masowo budować tylko dlatego, iż przez kilka miesięcy jest tani kredyt dla kupujących. Łatwiej podnieść cenę i zarobić na marży. Inwestorzy też nie rzucą się na budowę nowych żłobków, by po zmianie reguł gry świeciły pustkami. A skoro tak, to może już lepiej dać sobie spokój z radosną socjalną twórczością i nie kłócić się ciągle z rynkiem, który wie swoje.

Idź do oryginalnego materiału