Emigracja – tchórzostwo czy odwaga?

prawdabezrecepty.blogspot.com 7 lat temu


Nie ma tygodnia, żebym nie słyszała/widziała dyskusji dwóch spierających się obozów. Podczas kłótni na temat emigracji jedni krzyczą, iż to zwykłe tchórzostwo, a inni, iż wielka odwaga. Gdzie leży prawda?

Czy to, iż ktoś chce mieć łatwiejsze życie dla siebie i swojej rodziny jest tchórzostwem? Bo przecież i tak w Polsce większość Polaków realnie niczego nie zmieni. Nie wyjdzie na pole bitwy walczyć z systemem. Przyjmijmy, iż przeciętny Kowalski jest właśnie w tej grupie.
Czy wyjazd na zmywak do Anglii i praca na tym zmywaku przez kolejne 30 lat jest odwagą? Pragnę jednak wierzyć, iż Kowalski mimo, iż wyjeżdża na zmywak - zbyt długo na nim nie zostaje.

Wiele osób uważa, iż emigracja to ucieczka przed problemami do krainy mlekiem i miodem płynącej. Z pierwszą częścią się zgadzam. Wyjazd to ucieczka przed problemami… aby dotrzeć na miejsce i zastać tam nowe.
Waga problemów zastanych na miejscu w dużej mierze zależy od psychiki każdego człowieka i od tego, jak dobrze reaguje na zmiany. Musimy pamiętać, iż dobre opanowanie języka kraju, do którego się wybieramy jest tak naprawdę jednym z wielu kroków, które powinno się podjąć przed i w trakcie wyjazdu. Ktoś powie „przecież w Europie panuje podobna kultura i prawo”. choćby jeżeli byłoby to prawdą, to drobne różnice mogą dać się we znaki i skutecznie utrudniać nam życie. Nie wspominam o dużych różnicach.

Przedstawię Wam problem na przykładzie dwóch panów. Pana X i pana Y.
Pan X pracował na przysłowiowym zmywaku w Polsce zarabiając najniższą krajową. Oznaczało to, iż nie był w stanie utrzymać swojej rodziny składającej się z żony i dwójki dzieci. Nie miał wielkich ambicji zawodowych. Chciał po prostu, aby praca przynosiła mu dochód pozwalający na godne życie. Pan X podjął więc decyzję o wyjeździe do Anglii wraz z rodziną. Nie znał angielskiego, ale bez problemu dostał pracę w polskiej firmie (takich jest pełno), również za najniższą krajową. Kiepska znajomość języka nie przeszkadza mu w codziennym życiu, ponieważ mieszka w „polskiej” dzielnicy, robi zakupy w polskim sklepie, chodzi do polskiego lekarza, a w sprawach urzędowych pomaga mu kolega. Pan X bez problemu może wynająć mieszkanie, godnie żyć i od czasu do czasu pozwolić sobie na zagraniczne wakacje. Dostaje również benefity na dzieci. Niestety okazuje się, iż jego żona jest poważnie chora. Na szczęście czas oczekiwania na badania w szpitalu jest kilkakrotnie krótszy niż w Polsce. Pan X jest usatysfakcjonowany i poleca każdemu wyjazd za granicę. Za taką samą pracę cieszy się przecież wyższym standardem życia, a angielskiego i tak nie musi się uczyć, bo po co – otaczają go sami Polacy i czuje się prawie jak u siebie.
Pan Y jest farmaceutą, który pracował w polskiej aptece. Nie zarabiał najgorzej, jak na polskie warunki (uwielbiam to podkreślać), ale wiedział, iż w Anglii nie dość, iż finansowo bardziej praca mu się opłaci, to jeszcze jej komfort będzie znacznie wyższy i w końcu stanie się prawdziwym farmaceutą, który doradza ludziom, a nie tylko „panem zza okienka”. Pan Y musiał ubiegać się o otrzymanie licencji, by móc wykonywać zawód. Procedura trwała kilka miesięcy i była bardzo kosztowna. Przejście jej oznaczało, iż Pan Y zna angielski na poziomie zaawansowanym. Przekopał wiele ofert, jednak okazało się, iż nie jest tak łatwo znaleźć pracę w zawodzie. Ostatecznie jednak udało mu się i wyjechał samotnie do wymarzonej Wielkiej Brytanii. Przyjeżdżając okazało się jednak, iż mimo iż zna angielski, to nie zawsze rozumie wszystkich pacjentów. W związku z tym boi się o popełnienie pomyłki i zaszkodzenie komuś lub utratę pracy. Po godzinach spotyka się ze swoimi angielskimi znajomymi, których żarty nie zawsze jest w stanie wyłapać. Zwłaszcza te wymagające znajomości kultury, polityki i historii Wielkiej Brytanii. Czuje się zły i samotny. Różnice kulturowe zaczynają doskwierać mu coraz bardziej, a na dodatek w międzyczasie otrzymuje dobrą ofertę pracy w firmie farmaceutycznej w Polsce. Wie, iż pracując na tym samym stanowisku w firmie farmaceutycznej w Anglii mógłby zarobić więcej i żyć lepiej. Nie wie jednak, czy w UK kiedykolwiek otrzyma taką propozycję. Pan Y zaczyna powątpiewać w to, czy wyjazd był dobrym pomysłem. Mimo iż finansowo żyje się lepiej, to jednak brakuje mu swobody i poczucia przynależności. Poleca każdemu wyjeżdżającemu porządnie zastanowić się sto razy nad decyzją o emigracji.

Od razu pragnę podkreślić, iż nie miałam na myśli tego, iż człowiek pracujący na zmywaku nie chce uczyć się języka i integrować ze społeczeństwem, ani tego, iż wszyscy farmaceuci są ambitni. To tylko przykłady pokazujące, iż to, czy człowiek okazuje odwagę, czy tchórzostwo zależy od jego sytuacji i ambicji.

Odwróćmy zatem pytanie. jeżeli wyjeżdżający są tchórzami, to czy zostający są odważni? Co takiego robią, by zmienić Polskę na lepsze? Na pewno istnieją tacy ludzie, którzy faktycznie coś robią, jednak w mojej opinii jest to mniejszość. Reszta pokazuje swoją „odwagę” po prostu będąc i narzekając. Wielu z nich z resztą powtarza, iż gdyby byli młodsi, bardziej odważni i znali języki, to już dawno by ich tu (w Polsce) nie było. Pewnie dobrze wiedzą, iż wymuszony minimalizm i wmawianie sobie, iż bieda buduje charakter nie jest najlepszym, co mogło im się w życiu przytrafić.

Jak to jest z tą odwagą i tym tchórzostwem na emigracji? Może najlepszym rozwiązaniem będzie po prostu zostawienie decyzji do indywidualnego rozpatrzenia? Bo tylko my sami wiemy, co jest dla nas lepsze. Co nie znaczy, iż taka sama recepta będzie dobra dla kogoś innego :)


Agnieszka Soroko



Idź do oryginalnego materiału