Fyi: najgorsza praca świata

4 tygodni temu
Menu

Z NAJlepszej pracy świata trafiłem wprost w czeluść ognia piekielnego czyli do najGORSZEJ pracy świata. Po czym poznać iż jesteś w najGORSZEJ pracy świata? To proste, po kilku chwilach w takim miejscu Twój wewnętrzny głos mówi Ci JPRDL gdzie ja trafiłem?

Co mnie skłoniło do takiej zmiany? Mogłem przecież siedzieć na tym poddaszu w NAJlepszej robocie świata do końca życia i jeden dzień dłużej. Jak pączek w maśle, odcinać kupony od kolejnych placementów które same przychodziły i jakby same się zamykały. Pewnie by tak było, ale pączek miał ADHD i nudził się sielanką dnia codziennego.

Rekrutacja agencyjna to jak lizanie lodów przez szybę. Dostajesz zlecenie, brief coś tam ci opowiadają dla kogo rekrutujesz, czasami choćby wiesz dlaczego to robisz i szukasz ludzi do firmy którą znasz z internetu i przekazu słowno – muzycznego. Na początku fajnie ale później czegoś ci brakuje. Chciałem zobaczyć jak to jest po drugiej stronie mocy. Nie szukałem wtedy aktywnie pracy bo było mi dobrze. Dostałem ofertę na jednym z portali albo jakoś przypadkowo wpadłem na to ogłoszenie z robotami w tle. Szczerze mówiąc to za bardzo nie wierzyłem iż to wygram.

Poszedłem na rozmowę na luzie, dla sportu, bez oczekiwań ale z ciekawością. Salka bez okien, przesłuchanie jak na Wilczej. W drugiej części spotkania rozmowa się nieco rozluźniła. Zeszliśmy na lżejsze tematy, później papieros na korpo tarasie, piąteczka i do domu. Wróciłem i zapomniałem o tej rekrutacji.

Po tygodniu dzwoni telefon. Panie Piotrze chcemy Pana zatrudnić. Zatkało mnie. Rekruterka dopytuje czy wszystko OK bo zamilkłem i od kiedy mogę zacząć. Poprosiłem o czas na przemyślenie tematu. Wróciłem do biura, popatrzyłem na wesołe towarzystwo i poczułem iż ich zwyczajnie zdradzam. Nie czułem się z tym komfortowo ale ciekawość i potrzeba szukania nowych wrażeń wzięła górę. Jest ryzyko jest zabawa! Następnego dnia rzuciłem papier. Przeszkoliłem jeszcze bystrą researcherkę na moje miejsce. Ciacho na pożegnanie, łezka w oku i papatki NAJlepsza praco świata!

Na pierwszy dzień w nowym kopro poszedłem na mega kacu, nie tylko moralnym. Jakbym chciał siebie storpedować już na starcie albo zagłuszyć głos intuicji. W windzie wstrzymywałem oddech żeby nikt nie wyczuł ode mnie tego wyziewu. Prawie zemdlałem bo to było kilka pięter i chwila przed 9.

Mój onboarding rozpoczął się nigdzie indziej jak na fajku. Świeże powietrze dobrze mi zrobiło i poczułem się trochę lepiej. Później wycieczka do IT po graty, laptop, tel itd. Pytam gdzie dział HR? W Krakowie. Ok. Zdziwiłem się bo firma ponad 1000 os. bez HRBP na miejscu? Wjeżdżamy do pokoju w którym pracowaliśmy. Cisza jak makiem zasiał. ssMAN mnie przedstawia. Witam się z ludźmi, wyczuwam dziwny klimat. Spięci jak plandeka na Żuku. Nastrój grozy i tajemniczości, pomieszany z zapachem ryby z mikrofali jedzonej oczywiście przy biurku. BTW kto je rybę na śniadanie?

Na początek trochę niespodzianek. Okazuje się iż zostałem zatrudniony na miejsce rekruterki która przez cały czas pracuje i nie chce dać się zwolnić. Jakieś tematy mobbingowe, syf, prawnicy ale temat tabu i o tym się nie mówi. Wtedy dochodzi do mnie, iż to mogła nie być najlepsza decyzja ale tłumię to w sobie i skupiam się na pracy. Otwieram @ a tam FYI za FYI. Myślę WTF? Po co mi te wszystkie informacje. gwałtownie nauczyłem się przerzucać tematy dalej oraz zrozumiałem dlaczego klawisz DELETE jest tak zużyty na moim lapku.

Po dodaniu nowego miejsca pracy na LinkedIn rozpoczął się festiwal żenady. Ludzie którzy mieli mnie do tej pory w dvpie chcieli się ze mną koniecznie spotkać. Rekrutować dla mnie, szkolić, sprzedawać jakieś innowacyjne systemy HR, ogłoszenia i Bóg wie co jeszcze. W ten sposób miałem teraz sporo nowych “przyjaciół” którzy pewnie by nimi nie byli gdyby wiedzieli, iż nie mam żadnej mocy decyzyjnej a tym bardziej budżetu. Przychodzili i przynosili tylko te bliźniaczo podobne foldery ze zdjęciami korpo ludzi ze stocka, różniące się tylko logo, które lądowały od razu w koszu. Dzieliliśmy się tylko długopisami i słodyczami. Ego cieszyło się i bawiło się tym. Głupie to ego ale cóż, młodość.

Rekrutowałem wtedy bardzo dużo. Głównie dla pomarańczowych. To były szybkie outsourcingowe tematy, trochę też wewnętrznych ale mało. Przerzucanie CV z kupki na kupkę bez szczegółowej weryfikacji. Tylko sprawdzenie czy kandydat ma dwie ręce i nogi (jak znał Javę to nie musiał), du ju spik inglisz, za ile, od kiedy i jazda do pomarańczy ASAP na grillowanie. Brali wtedy wszystkich jak leci. Czasami wysyłali gotowych. Jak na targu niewolników tylko w białym kołnierzyku i bez kajdan tylko z kredytem.

Któregoś dnia wpadło właśnie takie zlecenie. Zabawa polegała na tym, iż mieliśmy tylko opublikować ogłoszenie na które w ramach korpo procedur miała zaaplikować jedną namaszczona kandydatka, podana z imienia i nazwiska. Zaaplikowała a razem z nią ponad 1600 innych osób. Mój osobisty rekord. Nigdy nie widziałem tylu CV na jedno ogłoszenie. Ludzie dzwonili, pisali a ja jedynie mogłem odpowiedzieć, iż NA TYM ETAPIE NIE MOGĘ UDZIELIĆ TAKICH INFORMACJI. Nie tak wyobrażałem sobie pracę w HR.

Z rekrutacja jest trochę jak z pracą DJa, dużo digujesz, szukasz perełek w morzu przeciętności. Jak znajdziesz to grasz kartami które masz. Możesz filtrować, zmieniać brzmienie, tempo ale track pozostaje ten sam i za dużo z nim nie zrobisz. Czyli długofalowo NUDA jak dla mnie. Jesteś odtwórca. Co innego produkcja muzyki gdzie możesz stworzyć coś swojego i mieć wpływ na każdy aspekt utworu. Cały proces twórczy. Ekscytujące!

Napisał do mnie kiedyś kandydat który zaproponował, iż mi zapłaci za znalezienie pracy. Zaintrygowała i trochę zmroziła mnie ta wiadomość. Jak człowiek musi być zdesperowany iż pisze coś takiego? Odpisałem iż to tak nie działa jesteśmy transparentni takie korpo pier^&*lenie itd. Poprosiłem go o przesłanie CV. I wiecie co? Facet miał z 15 lat doświadczenia w sprzedaży (!) i CV na 1 stronę (!!!), wetknięte w szablon z 1989 roku. Zadzwoniłem do tego człowieka i umówiłem się z nim na rozmowę f2f. Gość był sensowny. interesujące dokonania, doświadczenia, spójny, ogarnięty, biznesowy do sprzedania. Potężny dysonans poznawczy miedzy nim a CV. Pytam dlaczego jego CV tak wygląda? Odpowiada iż 10 lat nie szukał pracy i całe życie mówili mu, iż ma być jedna strona bo rekruter nie ma czasu tego czytać. Poleciłem mu eksperyment niech doda dokładne opisy obowiązków i co najważniejsze osiągnięcia zawodowe które miał spektakularne. Tak zrobił i nie wchodząc w szczególy po kilku tygodniach był już w nowej robocie. Dzisiaj nie pamiętam jak się facet choćby nazywał.

Nie wziąłem grosza od tego człowieka ale dało mi to do myślenia. Czułem satysfakcję iż komuś pomogłem. Zastanawiałem się jak to możliwe, iż tak mała zmiana miała tak duże przełożenie na jego życie? Poczułem w tym sens, zdecydowanie większy niż przy rekrutacji kolejnego programisty który i tak miał mnie w dvpie.

To był boom na blogi, startupy, social media i content marketing. Zacząłem się tym interesować. Pewnego lipcowego wieczoru dostałem powiadomienie, iż domena która dodałem do obserwowanych jest dostępna. Poczułem iż to jest właśnie ta chwila. Złapałem hiperfokus i kilka dni później miałem już postawionego pierwszego babola na WordPressie. Straszne brzydactwo ale satysfakcja nieziemska. W końcu mogłem realizować się twórczo, a nie tylko odsmażać te zimne kotlety w mikrofali. Trochę martwiłem się tylko jak ta moja aktywność będzie odebrana w najGORSZEJ pracy świata bo gdzieś te posty trzeba było udostępniać.

Rozegrałem to po mistrzowsku. Zapytałem ssMANa czy da mi podwyżkę bo nie dostawałem premii za zrekrutowane głowy tylko roczną, urojoną w pełni uzależniona od tego jak mnie oceni i w jakim wtedy będzie nastroju. Wiedziałem iż jej nie dostanę i usłyszałem tylko: ZAPOMNIJ – nie ma budżetu. Wtedy wjechałem z drugą propozycja, słuchaj założyłem takiego bloga, coś tam piszę, doradzam po godzinach. Usłyszałem coś w stylu: jeżeli nie ma konfliktu interesów i nie rekrutujesz to rób to ale o podwyżce zapomnij i nie męcz mi już więcej buły. Git. I tak gdzieś miałem tę podwyżkę bo zależało mi na tym żeby robić coś sensownego i mieć jakiekolwiek poczucie spełnienia zawodowego.

To co wydarzyło się później to już historia na oddzielny wpis, który nigdy się nie pojawi bo było zbyt grubo choćby dla Ciebie drogi czytelniku. Kilka miesięcy później przyniosłem do najgorszej pracy świata, całkiem niezłe pożegnalne ciasto. Oddałem lapka z wytartym DELETEem, wysłałem @ do wszystkich żeby mieli co kasować i byłem wolny. Tak to wszystko się zaczęło i trwa do dziś.

Idź do oryginalnego materiału