Niektórzy ciułają, żeby zrealizować swój amerykański sen, inni – norweski. Odkładają na budowę domu w Polsce czy spłatę długu, jak Robert (Hubert Miłkowski), główny bohater Norwegian Dream, harujący w przetwórni ryb w Norwegii. Ile razy będzie zmywać z siebie rybi zapach pod prysznicem, nim uda mu się odłożyć pieniądze? Ile razy przymknie oczy na warunki pracy i niesprawiedliwe traktowanie polskich pracowników?
Na premierze w Oslo reżyser Leiv Igor Devold żartował, iż on sam – podobnie jak film – jest polsko-norweską koprodukcją. Jego ojcem jest Norweg, a matką Polka. Dorastał w Norwegii, do Polski przyjechał na studia filmowe. Kiepskie dochody w branży w Polsce zmusiły go do powrotu do ojczyzny. To jego własna emigracja zarobkowa, jak opowiadał w rozmowie z Iloną Wiśniewską dla Krytyki Politycznej.
Social dumping
Polacy są największą mniejszością w pięciomilionowej Norwegii. Jest nas w krainie fiordów dobrze ponad 100 tysięcy. Czterech na dziesięciu Polaków pracujących w budowlance w Norwegii twierdzi, iż zarabia mniej niż ich norwescy koledzy. Przetwórstwo rybne to kolejna branża, w której emigranci, w tym nasi rodacy, niejednokrotnie zatrudniani są na gorszych warunkach, poniżej stawek i bez należących im się dodatków.
Bohaterowie Norwegian Dream to polscy pracownicy przetwórni rybnej na wyspie Frøya przy zachodnim wybrzeżu Norwegii. Mieszkają w kontenerach, za które płacą zawyżony czynsz firmie związanej z pracodawcą. Dniówki są długie, tempo pracy wykańczające, stawki niewysokie, a nadgodziny wypłacane bez należnego dodatku.
– Wiecie, jak oni nas tutaj nazywają? Social dumping – mówi jedna z bohaterek filmu, zachęcając polskich współpracowników do strajku.
Twórców Norwegian Dream zainspirował strajk polskich pracowników w firmie rybnej Sekkingstad na norweskiej wyspie Sotra. Pracowali 300 godzin miesięcznie przy stawce 100 koron za godzinę brutto (37 zł), choć powinna wynosić ponad 160 koron. Za klitki, w których mieszkali, potrącano im sporą część pensji. W 2017 roku około 70 polskich pracowników wstąpiło do związku zawodowego i zorganizowało strajk w przetwórni.
Leiv Igor Devold pilnie śledził sprawę Sekkingstad, a norweskie związki zawodowe dofinansowały produkcję filmu.
Film pokazuje strajk, ale nie jego zakończenie, tymczasem rzeczywistość przerasta fikcję. Pracownicy wygrali, dostali tak zwany układ zbiorowy, czyli umowę o warunkach pracy między członkami związku a pracodawcą. Jednak zaraz po zakończeniu strajku firma ogłosiła bankructwo. Właściciele założyli kolejną i zatrudnili tylko tych polskich pracowników, którzy nie byli uzwiązkowieni.
Sen o wyjściu z szafy
Tytuł Norweski sen mieści w sobie również marzenie Roberta o byciu sobą po wyjeździe z Polski, marzenie o wyjściu z szafy. Przetwórnia ryb staje się tłem dla trudnej historii miłosnej. Koledzy z pracy nie ułatwiają sytuacji. Hubert Miłkowski świetnie pokazuje rozterki głównego bohatera. Między nim a jego filmowym partnerem Karlem Bekele Steinlandsem iskrzy. Nagrodzone Jantarem zdjęcia Patryka Kina, swoimi wyblakłymi błękitami i szarościami przywodzące na myśl filmy Kena Loacha, nagle eksplodują różem i złotem.
W dniu norweskiej premiery twarz Huberta Miłkowskiego zdobiła okładkę Blikk, najstarszego nordyckiego magazynu społeczności LGBTQ+. Tytuł głosił: „Nareszcie nowy norweski film queerowy!”. Część Polonii w Norwegii nie była zadowolona. Na forach polonijnych na Facebooku polał się homofobiczny hejt.
Mój norweski znajomy ze związku zawodowego, który dołożył się do produkcji filmu, powiedział mi, iż polscy związkowcy są rozczarowani, iż film „zamiast o nich, jest o gejach”.
Pozostaje mi zatem zawołać: geje i proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!
I idźcie do kina.