Hunwejbini z IPN

3 miesięcy temu

W Warszawie usunięto tablice upamiętniające walkę Związku Walki Młodych i Armii Ludowej z hitlerowskimi Niemcami, które były umieszczone na wiaduktach kolejowych przy Radzymińskiej i Targowej. Tablice zostały usunięte na podstawie opinii wydanej przez tzw. Instytut Pamięci Narodowej. W wydanej przez IPN opinii napisano między innymi, iż PPR utworzona przez Stalina i występowała przeciwko legalnemu i uznawanemu przez społeczność międzynarodową Rządowi Polskiemu na uchodźctwie itd. Dodano również, iż od 1944 roku wraz z Armią Ludową, stanowiła główne narzędzie budowy systemu stalinowskiego. Można w tej kwestii długo dyskutować, natomiast te tablice nie upamiętniały „występowania PPR-u londyńskiemu rządowi”, ani „aprobaty ZWM dla budowy systemu stalinowskiego”, tylko walkę podziemia z hitlerowskim okupantem. A polską racją jest hasło „nie wolno dzielić polskiej krwi”. Przypomniał mi się tu fragment „Zapisków więziennych” prymasa Stefana Wyszyńskiego: „Tę czerwoną krew braci naszych podnosimy dziś do Ojca wszelkiej krwi, aby chciał ja przyjąć i okazał Ojcowskie Serce nad Narodem udręczonym (…) Kościół od początku modlił się za Powstańców, bez różnicy światopoglądowej i orientacji politycznych. Przecież wszyscy wylewali krew czerwoną: i ci z Armii Krajowej, i ci z Batalionów Chłopskich i ci z Armii Ludowej”. Być może hunwejbini IPN-u ocenzurują również prymasa Wyszyńskiego.

Tablica przy ulicy Targowej upamiętniała akcję grupy bojowej Związku Walki Młodych, dowodzonej przez Bogdana Skowrońskiego, ps. Marcin, która miała miejsce 22 kwietnia 1944 roku. Oddział złożony z czterech osób miał wykoleić pociąg na odcinku pomiędzy mostem średnicowym a wiaduktem nad Towarową. Misja do końca się nie udała, gdyż grupę nakrył patrol niemiecki. „Marcin” zdołał jednak odpalić minę, w wyniku czego uszkodzone zostały tory i zginęło trzech żołnierzy wroga.

Druga z tablic upamiętniała walkę „Czwartaków” Armii Ludowej z żołnierzami patrolu niemieckiego dnia 29 czerwca 1944 roku, Wtedy trzyosobowa grupa pod dowództwem Lecha Kobylińskiego, „Konrada”, podczas odwrotu z akcji natknęła się na patrol niemiecki. W wyniku strzelaniny, do której dołączył kolejny patrol niemiecki, zginęło wtedy czterech hitlerowców.

Pozwolę sobie przypomnieć, kim był ten człowiek.

„Lech Kobyliński w czasie II wojny światowej był organizatorem i dowódcą (pod pseudonimem „Konrad”) konspiracyjnego oddziału szturmowego im. Czwartaków. Był głównym uczestnikiem II zamachu na Café Club 11 lipca 1943 (to on wszedł do lokalu i rzucił na środek sali ładunek wybuchowy). Jednocześnie pełnił funkcję oficera operacyjnego Okręgu AL nr. 1 Warszawa-Miasto i dowódcy Podokręgu I Śródmieście. Brał udział w powstaniu warszawskim, jako dowódca IV Batalionu AL „Czwartaków”, walcząc na Woli, Starym Mieście (tu m.in. d-ca obrony reduty „Mostowa”) i Żoliborzu. Dwukrotnie ranny i kontuzjowany, awansowany do stopnia kapitana. Przypadkiem ocalał 26 sierpnia 1944 po zbombardowaniu kamienicy przy ul. Freta 16, kiedy pod jej gruzami zginęło kilku członków dowództwa Okręgu Warszawskiego AL. Po upadku powstania odmówił poddania się Niemcom i wraz z grupą pozostałych przy życiu żołnierzy batalionu im. Czwartaków przepłynął Wisłę. Po wojnie służył w Marynarce Wojennej.

Był twórcą ośrodka badawczego Politechniki Gdańskiej w Iławie, w którym testowano zachowanie modeli statków w warunkach rzeczywistego falowania. Konstruktor eksperymentalnych form jednostek pływających – wodolotów i poduszkowców. Wieloletni dyrektor Instytutu Okrętowego Politechniki Gdańskiej. Pełnił też funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Budownictwo Okrętowe” (1972-1976).Po zakończeniu z przyczyn politycznych programu konstrukcji wodolotów (zbudowano tylko jedną jednostkę, której nadano nazwę „Zryw I” w 1966, po czym program pod naciskiem ZSRR został przerwany), prowadził aktywne badania nad konstrukcjami poduszkowców. W latach 1976–1983 przebywał w Londynie jako członek sekretariatu Międzynarodowej Organizacji Morskiej. W latach 1986–1990 był sekretarzem naukowym Oddziału PAN w Gdańsku. Wykładał jako zaproszony profesor na wielu politechnikach zagranicznych, m.in. w Petersburgu, Bremie, Trondheim, Teheranie i Bandar-e Abbas. Był członkiem Gdańskiego Towarzystwa Naukowego, Towarzystwa Okrętowców Polskich „Korab”, Schiffbautechnische Gesellschaft w Hamburgu, The International Hydrofil Society.

Został wyróżniony godnością doktora honoris causa Leningradzkiego Instytutu Budowy Okrętów (1988), Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni (1990), Politechniki Gdańskiej (6 X 2004) za: „zasługi w projektowaniu statków, wybitne zasługi za wprowadzenie do nauki wiedzy o hydromechanice okrętu, stateczności statków i bezpieczeństwa ruchu morskiego, aktywną promocję Politechniki Gdańskiej w Polsce i na świecie zwłaszcza z dziedziny: oceanotechniki, nautyki. Był promotorem wielu inżynierów, doktorów, którzy rozwinęli przemysł okrętowy w Polsce. Całe swoje życie jako profesor i obywatel poświęcił dawaniu jak najlepszego świadectwa: prawdzie, najdroższej ojczyźnie i przezwyciężaniu trudności dla dobra narodu polskiego”.

Był laureatem nagrody CEMT (Confederation of European Maritime Technology Association), laureatem Medalu im. Akademika Kryłowa.

Został odznaczony Orderem Virtuti Militari IV klasy, Krzyżem Walecznych, Krzyżem „Pro Mari Nostro”, Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski oraz innymi odznaczeniami państwowymi, regionalnymi, resortowymi i wojskowymi” – tekst za stroną Politechniki Gdańskiej.”

Prof. Tomasz Strzembosz (człowiek jak najbardziej ideowej prawicy) w publikacji „Akcje zbrojne podziemnej Warszawy 1939–1944” napisał: „To ich właśnie pseudonimy legenda otoczyła nimbem niezwykłych czynów, to ich pseudonimami nazywano konspiracyjne oddziały, nie tylko przez obyczaj wiązania nazwy jednostki z pseudonimem dowódcy, ale przede wszystkim dlatego, iż to ich indywidualności wpływały decydująco na wartość oddziału i skalę jego osiągnięć. W przeważającej liczbie przypadków byli to nie tylko kierownicy, ale prawdziwe „dusze zespołów”, osobowości, wokół których skupiało się życie całej grupy: nie tylko dowódcy wojskowi, ale także przywódcy duchowi, przyjaciele, inspiratorzy. […] Tacy młodzi dowódcy, jak „Zośka” (Tadeusz Zawadzki), „Maciek” (Maciej Bittner), „Rudy” (Jan Bytnar), „Felek” (Feliks Pendelski), „Jeremi” (Jerzy Zborowski) z Kedywu KG AK, „Stasinek” (Stanisław Sosabowski), „Żbik” (Zdzisław Zajdler) i „Rygiel” (Kazimierz Pogorzelski) z Kedywu Okręgu, „Jacek” (Franciszek Bartoszek) ze specgrupy Sztabu Głównego GL oraz „Konrad” (Lech Kobyliński) z oddziałów ZWM czy „Antek” (Władysław Andrzejczak) z ML RPPS – byli rzeczywistymi twórcami dowodzonych przez siebie oddziałów, a jednocześnie wzorami osobowymi dla żołnierzy.”

Lewica nie ma kojarzyć się z walką o sprawę narodową i socjalną. Lewica nie ma być kojarzona z walką zbrojną z niemieckim okupantem. Ośrodki decyzyjne potrzebują wielobarwnej lewicy paradującej w obronie „płonącej planety” czy zbierającej fundusze na zakup broni dla obcych państw.

( Łukasz Jastrzębski jest dziennikarzem Myśli Polskiej. Tekst opublikowany za zgodą Autora. Ukazał się na jego profilu na FB)

Idź do oryginalnego materiału