Izrael, Gaza i partia Razem

1 rok temu

Po trzech tygodniach izraelskich bombardowań Gazy, najbardziej niszczycielskich i morderczych w historii wszystkich pięciu dotychczasowych wojen Izraela z pozbawioną regularnych sił zbrojnych, odciętą od świata enklawą, partia Razem zabrała w końcu głos.

W sobotę 28 października, na stronach partii w serwisach społecznościowych zarząd krajowy partii, jak również poszczególni posłowie i posłanki ogłosili swoje stanowisko, w którym przyłączają się do Zgromadzenia Ogólnego ONZ, domagając się niezwłocznego zawieszenia broni. Dołączył do tego felieton Adriana Zandberga w „Super Expressie”. Na oficjalną internetową witrynę partii stanowisko trafiło dwa dni później.

Ponad trzy tygodnie. Trochę im to zajęło. Widocznie w okresie wyborów, a następnie starań o udział w koalicji mającej odebrać władzę PiSowi, krępowały Razem obawy o reakcje liberalnego salonu, od „Gazety Wyborczej” i TVN po silniejszych członków potencjalnej koalicji.

Mimo wszystko, lepiej późno niż później. Jest przynajmniej kilkoro polityków i polityczek w Polsce, którym masakra bezbronnych cywilów spędza sen z powiek. Jako jedyna partia w polskim systemie parlamentarnym, Razem opowiada się za niezwłocznym zawieszeniem broni. Jak bardzo palący jest to imperatyw, niech pośrednio świadczy, iż między momentem, kiedy zarząd krajowy Razem redagował swoje stanowisko, a tym co wiedzieliśmy już w poniedziałek rano (niecałe dwa dni po publikacji stanowiska) liczba ofiar w Gazie wzrosła do co najmniej 8300 ludzi (stanowisko Razem podaje jeszcze 6500).

Nie jest aż tak dobrze, żeby stanowisko Patii Razem posunęło się aż do nazwania czarnego czarnym. Jesteśmy dopiero na etapie, na którym czarne można nazywać co najwyżej głęboko ciemnoszarym. Stanowisko wydaje się ważyć winy między „obydwiema stronami” i traktuje jak fakty to, co mówią władze Izraela. Ale jesteśmy, gdzie jesteśmy. We wszystkich polskich mediach głównego nurtu nazywa się czarne białym a oprawcę ofiarą. Nazywanie czarnego głęboko ciemnoszarym to już coś w takich warunkach.

Władze Izraela z zasady są niewiarygodne – prawie zawsze kłamią.

Stanowisko Partii Razem przywołuje liczbę 1400 ofiar po stronie izraelskiej. Gdy piszę te słowa, izraelski dziennik „Haaretz” dolicza się jednak jak dotąd 933 identyfikowalnych osób. Życie to życie, 933 ludzkich istnień to wciąż bardzo dużo, ale co się stało z tymi brakującymi do salda aż 500 osobami? Miażdżącą większość ofiar po stronie izraelskiej odnotowano tuż po uderzeniu Hamasu 7 października, w ciągu pierwszej doby. Toczy się właśnie czwarty tydzień obecnej konfrontacji i nie zgłosili się żadni krewni i przyjaciele po aż 500 nieżyjących osób? W tak małym kraju? Czy może wolno już nam zadawać pytania o wiarygodność podawanych przez Izrael informacji?

Tym bardziej, iż co najmniej część izraelskich „faktów” z pierwszych dni tej wojny została już zweryfikowana – negatywnie. Turecka agencja Anadolu, brytyjska telewizja Sky, amerykańska CNN i serwis Business Insider (być od tamtego czasu więcej organizacji informacyjnych) zwracały się do izraelskiej armii z prośbą o dowody, o coś oficjalnego w sprawie rzekomej masakry czterdzieściorga dzieci, którym Hamas miał m. in. poucinać głowy. Wszystkie dostały podobne odpowiedzi, które można streścić: „potwierdzenia ani dowodów nie ma i nie będzie, i co nam zrobicie?” Towarzysze z Novara Media w Londynie odtworzyli genealogię tego fejka.

Nie jest to pojedyncza wpadka a jeden z wielu przypadków systematycznej izraelskiej polityki dezinformacji i wprowadzania świata w błąd (tu wywiad na ten temat z wybitnym specjalistą od prawa międzynarodowego Richardem Falkiem, byłym wysłannikiem ONZ ds. praw człowieka na Palestyńskich Terytoriach Okupowanych).

Tak więc Hamas na pewno zabił w Izraelu wiele osób, ale ile dokładnie, to naprawdę nikt dzisiaj nie wie, bo znamy tylko propagandowe komunikaty Izraela – wszystko, póki co, wskazuje, iż dla efektu grozy i mobilizacji przesadzone – obliczone, by uzasadnić planowaną czystkę etniczną Gazy. Oficjalny taki plan, datowany na 13 października, zakładający wypędzenie całej populacji Gazy na Półwysep Synaj, 30 października ujawniły niezależne media w Izraelu. W tym samym dniu „Financial Times” ujawnił, iż Izrael próbował wymusić na dyplomacji Unii Europejskiej, by ta uzyskała zgodę Egiptu.

To nie wszystko. Nie wiadomo, ile ofiar po stronie izraelskiej zginęło naprawdę z rąk bojowników Hamasu, Brygad al-Qassam czy Palestyńskiego Islamskiego Dżihadu, a nie z rąk… sił izraelskich. Jakkolwiek trudno to pojąć umysłom słabo wtajemniczonym w meandry izraelskiego obłędu, pośród zasad działania tamtejszych resortów siłowych znajduje się tajna niegdyś, ale lata temu już ujawniona, ponura „dyrektywa Hannibala”. Jej zastosowanie – a dawno już dokumentowano, iż była niejednokrotnie stosowana – oznacza, iż wojsko i siły specjalne mają polecenie zapobiegać dostaniu się obywateli Izraela w niewolę… przez ich zabijanie razem z próbującymi ich porwać bojownikami. Portal MondoWeiss i piszący z Zachodniego Brzegu niezależny dziennikarz Jonathan Cook wskazują, iż 7 października najprawdopodobniej odpalono „dyrektywę Hannibala”.

W przeciwnym razie trudno zrozumieć, co adekwatnie wydarzyło się na festiwalu muzycznym, na którym na paralotniach wylądowali członkowie Brygad al-Qassam. Nic nie było bardziej w ich interesie niż branie jak najwięcej żywych zakładników – to właśnie zawsze gwarantowało Hamasowi największą siłę przetargową. Bywało, iż wymieniali jednego choćby za stu palestyńskich więźniów przetrzymywanych w Izraelu. Zabijanie przypadkowych ludzi, a zwłaszcza cudzoziemców, było natomiast tą jedną rzeczą, która była najbardziej sprzeczna z ich interesem wizerunkowym. choćby „religijni fundamentaliści” (przyjmując na chwilę, na pożytek wywodu, tę kwalifikację Hamasu) kalkulują, jakie reakcje pociągną za sobą takie czy inne działania.

Tak więc nie wiemy, ile tych izraelskich ofiar zabiły tak naprawdę siły Cahalu i Mosadu, a nie Palestyńczycy. Tak jak nie wiemy, ilu z tych, których Hamasowi i jego Brygadom al-Qassam udało się wziąć za jeńców, zginęło już i jeszcze zginie pod ciężarem izraelskich bomb równających od ponad trzech tygodni największy obóz koncentracyjny w historii, jakim jest strefa Gazy. Rząd Binjamina Netanjahu oczywiście na koniec podliczy ich wszystkich jako ofiary Hamasu, bo tak mu się opłaca – ale czy to znaczy, iż możemy to tak po prostu tylko powtarzać?

To nie koniec problemów z izraelskimi danymi. Innym jest np., kto w Izraelu jest cywilem. Trudno jako zwykłych cywilów postrzegać osadników, którymi obsadzone są nielegalne w świetle prawa międzynarodowego, kolonizujące Zachodni Brzeg i Wzgórza Golan osiedla, których samo istnienie jest kwalifikowane jako zbrodnia wojenna przez prawo międzynarodowe. Obsadzają je najczęściej żydowscy fanatycy religijni rekrutowani z Europy Wschodniej i zmarginalizowanych wspólnot żydowskich w Ameryce Pn., są oni uzbrojeni po zęby i z każdej strony zachęcani do terroryzowania tą bronią żyjących wokół nich Palestyńczyków. W tym roku, przed 7 października, zamordowali ich kilkuset. Bardziej niż cywilami są oni personelem paramilitarnych bojówek – tyle iż skoszarowanych w jednostkach pokrewieństwa.

Organizacja Save the Children podała 30 października, iż przez trzy tygodnie izraelskiej ofensywy w Gazie zginęło już prawie 3200 dzieci, więcej niż na przestrzeni ostatnich lat ginęło rocznie we wszystkich konfliktach zbrojnych na świecie razem wziętych. Chyba nic bardziej nie kompromituje jakichkolwiek, choćby częściowych, prób równoważenia winy „po obydwu stronach”. Inny fakt jest jednak równie wymowny. W ciągu trzech tygodni na Gazę spadło z Izraela więcej bomb niż Amerykanie zrzucili na Afganistan przez cały rok 2019, najcięższy od bomb rok amerykańskiej okupacji kraju (większego od strefy Gazy niemal 1800 razy).

Tak więc oświadczenie Partii Razem to oczywiście mało – bo prawda nie leży pośrodku. Lepiej mało niż nic – zwłaszcza w kraju, w którym wszystkie duże media nazywają czarne białym a oprawcę ofiarą, powtarzając izraelską propagandę bezkrytycznie, słowo w słowo. I może dlatego tak mało – w takim otoczeniu już tyle sprowadzi pewnie na polityków i polityczki Razem wiele gromów. W tym kontekście należą się zarządowi partii słowa uznania, iż się w końcu na tę odwagę zebrali.

Ale mało to wciąż mało – i o ile na tym się skończy, to oprócz poprawy moralnego samopoczucia niektórych osób w Polsce, nic z tego nie wyniknie. Moralne oburzenie jednej z najmniejszych partii politycznych w Polsce to ostatnie, co mogłoby zrobić wrażenie na skrajnie prawicowym rządzie Izraela. Przypomnijmy, iż najstraszliwszą jak dotąd noc (z piątku 27 października na sobotę 28 października) Izrael zgotował mieszkańcom strefy Gazy dokładnie w momencie, kiedy Zgromadzenie Ogólne ONZ głosowało rezolucję wzywającą do zawieszenia broni, rezolucję, którą Razem popiera. Demonstruje to stopień arogancji rządu Izraela i skalę lekceważenia, jakie ma dla prawa międzynarodowego i moralnych ocen większości ludzkości (za rezolucją głosowało 120 państw).

Razem jest partią małą – ale na drodze do udziału w koalicji, która niedługo obejmie w Polsce władzę (wszystko na to wskazuje). W takiej sytuacji tak mało (samo stanowisko) to nie wszystko, co możliwe.

Polska nie jest państwem, które na Bliskim Wschodzie dużo samo może. Te karty trzymają więksi i silniejsi. Swoje dobre niegdyś kontakty z tamtą częścią świata Polska przehandlowała, popierając amerykańskie inwazje na Irak i Afganistan. Ale choćby państwo, które może niewiele, może przynajmniej zachować się przyzwoicie. Jak na Europę, byłoby to już całkiem sporo (bo prawie wszystkie głosy za rezolucją ZO ONZ w sprawie zawieszenia broni pochodziły od państw globalnego Południa). choćby partia mała, ale za to wchodząca w skład rządzącej koalicji, zyskuje głos, który umożliwia domaganie się czegoś od całego państwa. Na przykład tego, by zachowało się przyzwoicie.

Jeżeli Partii Razem zależy na tym, żeby Polska zachowała się przynajmniej przyzwoicie, może np. żądać konsekwencji dyplomatycznych. Te rozciągają się od całkowitego zawieszenia stosunków dyplomatycznych (czym w tej chwili Izraelowi grozi Kolumbia i właśnie ogłosiła Boliwia), przez ekspulsję ambasadora (co robiła już w przeszłości np. Brazylia) po degradację stosunków dyplomatycznych do poziomu konsularnego (co kilka lat temu zrobiła Republika Południowej Afryki). Partia Razem może też żądać tego, z czym – jako pierwsza duża organizacja w Polsce – wystąpiło tydzień temu OPZZ: natychmiastowego zerwania wszelkiej współpracy wojskowej z Izraelem. Można też żądać sankcji ekonomicznych (wymierzonych w eksport, import, w przelewy bankowe). To tylko kilka najbardziej oczywistych propozycji.

Idź do oryginalnego materiału