Zamieszczamy poniższy tekst z satysfakcją, iż są jeszcze w Polsce przedstawiciele lewicy, którzy rozumieją, iż najgorszy pokój jest lepszy niż najlepsza wojna. To stwierdzenie wydaje się już banalne, ale każdy dzień potwierdza jego aktualność. W czasie, kiedy przedstawiciele tzw. lewicy w Polsce na wszelkie sposoby popychają państwo i społeczeństwo polskie do wojny, każdy głos za pokojem jest na wagę złota. I na wagę ludzkich istnień. (redakcja Portalu Strajk)
Nie ma drogi do pokoju. To pokój jest drogą.
Mahatma GHANDI
„Polska to dziwna kraj” mówił swego czasu Zulu-Gula (Tadeusz Ross). I dlatego „ta dziwna kraj” ma też „taka dziwna” lewica. To, co stanowi dziś immanencję jej publicznej narracji jest zupełnym nieporozumieniem i zaprzeczeniem istoty lewicowości. Ludzie mieniący się lewicowcami nawołują do zbrojeń i wygłaszają pro-militarystyczne, agresywne, nienawistne wobec innych społeczeństw, kultur i cywilizacji enuncjacje. Ta degrengolada lewicowości nad Wisłą ma miejsce nie od dziś. Pierwsze kroki w tej przestrzeni zrobił lewicowy – ponoć (?) – rząd premiera Leszka Milera i wywodzący się z tego nurtu prezydent, Aleksander Kwaśniewski: wystarczy przypomnieć tylko interwencje w Iraku i Afganistanie..
A Polska Ludowa, ta dziś deprecjonowana i stygmatyzowana medialnie (nawet przez tych, pożal się Boże, lewicowców dmących w surmy anty-peerelowskie wspólnie z prawicą), potrafiła zaproponować w czasach zimnej wojny i kryzysu kubańskiego pro-pokojową inicjatywę, która pomogła w jakimś sensie zmienić klimat w Europie oraz dać nadzieję na dyskusje w przedmiocie ograniczenia zbrojeń. Zwłaszcza w zakresie broni jądrowej. Inicjatywa ta zyskała nazwę Planu Rapackiego, od nazwiska ówczesnego ministra spraw zagranicznych Polski. Była to propozycja stopniowego rozbrojenia obejmująca zarówno redukcję broni konwencjonalnej, jak i atomowej w Europie w sytuacji, kiedy instytucjonalizacja i ugruntowanie dwubiegunowego podziału Europy po II wojnie światowej, klimat konfrontacji i zagrożenia atomowym Armagedonem, stwarzały jawną groźbę dla bezpieczeństwa międzynarodowego i bytu całej ludzkości.
Już słychać głosy, iż ta inicjatywa i plan napisano w Moskwie, były przedłużeniem dyrektyw Kremla czy służyły dominacji radzieckiej nad tą częścią świata, jaka jej przypadła w wyniku II wojny światowej, konferencji w Jałcie i Poczdamie. Wszystko to prawda, choć dziś polskie elity polityczne, lewicowe też, jak najbardziej, przestawiły jedynie drogowskazy i tak jak wówczas odbierano sygnały z Moskwy, tak dziś odbierają sygnały z Waszyngtonu. Chodzi o samą inicjatywę i jej wymiar intelektualny, stwarzanie klimatu odprężenia i umożliwianie płaszczyzny do rozmów, które są zawsze lepsze niźli wyjście wojska w pole, huk armat oraz bombardowania lotnicze i ataki rakietowe. Bo to jest zaprzeczenie wielowiekowej tradycji kultury europejskiej, zwłaszcza jej zachodnio-atlantyckiej części, o czym swego czasu wspomniał w dziele pt. „Liberalizm w tradycji klasycznej” Ludwig von Misses pytając: „Czy może być jakiś bardziej żałosny dowód na jałowość europejskiej cywilizacji niż to, iż nie może się rozprzestrzeniać innymi środkami, jak tylko ogniem i mieczem ?”.
Opracowany przez Rapackiego plan (strefa bezatomowa) najpierw przedstawiono Rosjanom jako ideę wymierzoną w zachodnich imperialistów. Po akceptacji Moskwy, propozycja utworzenia strefy bezatomowej w Europie Środkowej została przedstawiona przez Adama Rapackiego w dniu 02.10. 1957 r. na XII sesji Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jednak dopiero 14.02.1958 r. propozycja ta przybrała formę memorandum rządu PRL. Mija więc 76 lat od tej inicjatywy i oficjalnego, jej zaprezentowania społeczności międzynarodowej.
28.03.1962 w trakcie forum Komitetu Rozbrojeniowego 18 państw w Genewie przedstawiono ostateczną wersję planu. Zawierała ona kolejny element w postaci propozycji poszerzenia strefy o inne państwa europejskie, które wyraziłyby wolę przystąpienia do niej.
Warto zaznaczyć, iż od końca lat 50. pojawiały się różne pomysły i koncepcje w przedmiocie podjęcia kroków rozbrojeniowych oraz ustanowienia takich mechanizmów budowy zaufania pomiędzy NATO a Układem Warszawskim, aby wykluczyć ewentualny konflikt, który niechybnie skończyłby się wymianą jądrowych ciosów. Na fali odwilży październikowej tego rodzaju idea zakiełkowała również w dyplomacji Polski Ludowej. I plan Rapackiego stał się tego przejawem. W ówczesnej globalnej sytuacji i braku wyjaśnienia do końca przebiegu zachodnich granic PRL przy remilitaryzacji Niemiec Zachodnich – przystąpienie do NATO, układ sojuszniczy RFN / USA oraz prośby kanclerza Adenauera dot. wyposażenia Bundeswehry w broń jądrową – te tendencje musiały budzić uzasadnione obawy Warszawy. Zwłaszcza Władysława Gomułki (i jego najbliższego otoczenia) tak czułego w materii statusu polskich Ziem Zachodnich i Północnych. Właśnie podczas jednego ze spotkań Rapackiego i Gomułki ministra obarczono opracowaniem takiego planu, za pomocą którego rosyjskie rakiety atomowe zostałyby wycofane z Polski. I tu zasadza się strategiczne, dalekowzroczne spojrzenie tow. „Wiesława” na polską rację stanu i rozumienie groźby niekontrolowanej militaryzacji Europy, zwłaszcza naszej części.
Kim był Adam Rapacki (1909 Lwów – 1970 Warszawa) i jaka była jego życiowa droga ? Wzrastał w rodzinie, gdzie idee socjalistyczne, pro-spółdzielcze, progresywne były żywe i kultywowane. Jeszcze przed wojną ukończył studia (Wyższa Szkoła Handlowa). Działał w organizacjach lewicowych (m.in. w OMTUR i Związku Młodzieży Socjalistycznej). Czynny uczestnik kampanii wrześniowej, więzień obozów jenieckich dla oficerów (Dobiegniew, Choszczno, Borne Sulinowo, Dössel). Po wojnie wrócił do kraju i włączył się w proces jego odbudowy, co było jego naturalną, zgodną z poglądami i preferencjami społecznymi, postawą obywatelską i świadomością. Był członkiem władz PPS-u, uczestniczył w zjednoczeniu z PPR-em oraz powstaniu PZPR. Jako polityk, ekonomista i dyplomata był posłem na Sejm: Ustawodawczego oraz w kadencjach Sejmu I, II, III i IV, członkiem władz PZPR oraz kolejnych rządów: minister żeglugi (1947–1950), minister nauki oraz szkolnictwa wyższego (1950–1956) oraz spraw zagranicznych (1956–1968). Po tzw. „wydarzeniach marcowych” ostentacyjnie podał się do dymisji odchodząc z przestrzeni publicznej.
Proponowana przez niego strefa miałaby objąć obszar 796 tysięcy km2, z czego 249 tys. km2 przypadałoby na obszar NATO, a 547 tys. km2 na obszar Układu Warszawskiego. Populacja na tym terytorium obejmowałaby ok. 115 mln mieszkańców. Państwa strefy miałyby zobowiązać się do nieprodukowania, nieutrzymywania, niesprowadzania i nie wyrażania zgody na rozmieszczenie na swych terytoriach broni jądrowej oraz urządzeń do jej obsługi i przenoszenia. Zakazane byłoby również użycie tego rodzaju broni przeciw państwom strefy. Postanowienia planu objąć miałyby także cztery mocarstwa.
Celowość takiego właśnie planu potwierdził w całej rozciągłości tzw. kryzys kubański, w czasie którego świat znalazł się o włos od wojny atomowej między mocarstwami. Efektem było to, o czym m.in. mówił plan Rapackiego czyli nawiązanie ścisłego kontaktu między jądrowymi imperiami.
Materializacja planu miała nastąpić w dwóch fazach.. Etap I planował objąć terytorium strefy bezatomowej zakazem przygotowywania, produkcji, sprowadzania broni jądrowej i środków jej przenoszenia oraz zakaz zakładania nowych baz służących do jej magazynowania. W etapie II nastąpić miała redukcja sił zbrojnych państw będących w strefie i likwidacja wszystkich środków przenoszenia tej broni, będących w ich dyspozycji. Mocarstwa atomowe, które posiadały na terenie strefy swoje bazy i środki jądrowe, zobowiązane miały być do ich likwidacji. Miały też udzielić gwarancji państwom strefy, iż w razie konfliktu zbrojnego nie użyją broni jądrowej na ich obszarze.
Plan polskiego MSZ, którego twarzą był Adam Rapacki, wywarł wpływ na działania podejmowane w czasach tzw. „zimnej wojny” mające na celu podniesienia poziomu bezpieczeństwa międzynarodowego, wzajemnego zaufania, a przede wszystkim na rozpoczęcie dialogu. Przyczynił się bez wątpienia do rozwoju myśli teoretycznej w zakresie denuklearyzacji. Przyjęta w nim formuła strefy bezatomowej przybrała z czasem wymiar uniwersalny. To była – i jest przez cały czas – najbardziej znana inicjatywa rozbrojeniowa, o wymiarze uniwersalnym i globalnym, na jaką zdobyła się polska dyplomacja po 1945 roku. Zarówno do, jak i po upadku Muru Berlińskiego.
Z Planu Rapackiego Polska i Polacy mogli być dumni. Polska zaproponowała światu na Walnym Zgromadzeniu Organizacji Narodów Zjednoczonych propozycję programu powstrzymania zbrojeń jądrowych, a następnie redukcji jej ilości. Plan i jego światowy wydźwięk windował nasze narodowe ego wyżej szczytów Himalajów. Bo nie tylko polskie społeczeństwo odnosiło się do tej inicjatywy pozytywnie, wręcz entuzjastycznie. Również opinia publiczna Europy Zachodniej przyjęła Plan Rapackiego bardzo dobrze. To społeczne poparcie było tak silne, iż rządu USA, Francji i Wielkiej Brytanii musiały brać je pod uwagę w swoich działaniach przeciwko materializacji tego planu. Przyszłość Planu Rapackiego była bowiem przesądzona: Waszyngton nie wyrażał na nią zgody. Również rządy Francji i Wielkiej Brytanii, pracujące usilnie nad własnymi programami zbrojeń jądrowych, nie były tą inicjatywą zainteresowane. Plan Rapackiego doskonale komponował się z olbrzymim hasłem „NIGDY WIĘCEJ WOJNY !” wymalowanym na murze olbrzymiej, powojennej ruiny jednego z wrocławskich budynków mieszkalnych. Społeczeństwa, zwłaszcza polskie, nie chciały nowej wojny.
Dzisiejsza sytuacja jest zgoła inna. Nie mamy – jak za czasów Rapackiego – zimnej wojny. Mamy wojnę gorącą dosłownie za naszymi granicami, a cały świat niechybnie zmierza do konfliktu planetarnego, który już się rozpoczął. I nie jest tak, iż nikt nie chce wojny. Wielu, w tym mnóstwo polityków, jest wręcz jej gorącymi orędownikami.
To, iż Donald Tusk po objęciu teki Premiera RP żwawo i z ochotą dołączył do europejskich jastrzębi wojennych dowodzonych przez Ursulę von der Leyen i Michela Borrella nie dziwi. Ale wprost szokuje Przewodniczący Partii „Razem” – poseł Adrian Zandberg, który na otwartym spotkaniu we Wrocławiu przekonywał zebranych, iż my, Polska i Polacy, uczestniczymy w WOJNIE SPRAWIEDLIWEJ Imperialistyczna wojna, toczona od ponad 20 lat pomiędzy Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej a Republiką Rosyjską (a w tle pozostają Chiny) jest dla lidera najbardziej lewicowej partii w parlamencie „wojną sprawiedliwą”! Poseł Zandberg głosił swoje hasła w czasie, gdy polski rząd jak ognia unikał zarzutu, iż bierze w tej wojnie formalnie udział. Wstyd to mało powiedziane.
Warto zauważyć, iż z kręgów polskiej lewicy nie wyszła żadna inicjatywa, która mogłaby komponować się z innymi inicjatywami w Europie, domagająca się natychmiastowego przerwania działań wojennych i wzywająca strony bezpośredniego konfliktu do rozmów pokojowych.
Wybitny polskie ekonomista, niegdysiejszy wicepremier, niewątpliwie człowiek lewicy, prof. Grzegorz Kołodko ma odwagę publicznie głosić hasło: „Chcesz pokoju – szykuj się do pokoju !”. Ma odwagę piętnować olbrzymie wydatki zbrojeniowe demaskując ich społeczny i gospodarczy bezsens. Lewicowi politycy starają się tego nie dostrzegać, nie mają odwagi pójść w ślady Kołodki, czujnie i ukradkiem zerkając przy tym na działania hegemona.
Czy są oni jeszcze lewicą ? Ależ oczywiście, iż są. Wojna na Ukrainie zerwała z nich ostatecznie maskę. Oni są lewicą, tyle tylko, iż lewicą kapitalistyczną. Lewicą, która w krytycznym momencie bez wahania wspiera imperializm w jego najbardziej dojrzałej i najbardziej krwawej formie jaką jest neoliberalizm.
Nie można bowiem nie dostrzegać „pomroczności jasnej”, na jaką zapadli liderzy polskiej kapitalistycznej lewicy, którzy zdaje się nie rozumieć, iż wojna na Ukrainie to w istocie wojna USA z Rosją prowadzona na terenie Ukrainy przez żołnierzy ukraińskich i w coraz większym stopniu za pieniądze Unii Europejskiej. Tej samej Unii, którą na samym początku tego konfliktu Amerykanie pogrążyli gospodarczo odcinając od tańszych źródeł surowców energetycznych i wymuszając tym samym zakupy własnych, droższych paliw.
Nie mogą nasi parlamentarzyści zasiadający po lewej stronie sejmowej sali nie dostrzegać, iż za tą wojnę obniżeniem poziomu życia, oraz olbrzymim zadłużeniem przyszłych pokoleń płacą zwykli ludzie. Nie chodzi tylko o suche dane statystyczne mówiące, iż aktywa w rękach prywatnych straciły w ciągu ostatnich dwóch lat około 40% swojej wartości. Chodzi o to, iż dziesiątki, a może i setki miliardów złotych, które zostały bądź zostaną wydane na militarne gadżety nie zostaną przeznaczone na podniesienie poziomu opieki zdrowotnej, poziomu edukacji i nauki, na politykę senioralną (a społeczeństwo się dramatycznie starzeje). W końcu chodzi o bezpowrotnie utracony czas, który mógłby być wykorzystany dla dobra Polaków, Niemców, Greków, Portugalczyków czy Francuzów.
Nie mogą współcześni liderzy lewicowi nie dostrzegać, iż w szczególności wojna na Ukrainie prowadzi do pogłębienia przepaści pomiędzy warstwą super-bogaczy, których majątki pomnażają się o dziesiątki miliardów dolarów rocznie a całą, biedniejącą szarą resztą ludności. Nie mogą nie dostrzegać tego, kto jest rzeczywistym politycznym i ekonomicznym beneficjentem tej wojny, a kto jest jej przegranym. Nie mogą nie dostrzegać, iż największym przegranym pod każdym względem wojny na Ukrainie są narody rosyjski i ukraiński. Ale tuż za nimi kroczy Unia Europejska, która utraciła resztki swojej politycznej i gospodarczej suwerenności i ponosi dzisiaj największy ciężar finansowy tego konfliktu. Nie mogą nie dostrzegać, iż największymi beneficjentami są banki, przed którymi szeroko otwarły się wrota kredytów udzielanych wojującym rządom oraz producenci wszelkiego rodzaju uzbrojenia tak na potrzeby tej wojny, jak i na uzupełnienie wyczyszczonych wojną wojennych magazynów oraz na ich gwałtowne powiększanie. Nie mogą wreszcie lewicowi wodzowie nie dostrzegać tego, iż ta w szczególności wojna to jedna wielka przepompownia pieniędzy publicznych do kieszeni prywatnych banków i koncernów zbrojeniowych, pieniędzy, które powinny być przeznaczone na zupełnie odmienne cele.
Plan Rapackiego był popierany przez większość społeczeństw Wschodu i Zachodu. Dzisiaj nikt nie pyta społeczeństwa czy chce ono wojny, czy nie, czy godzi się na ofiarę ze swojego zdrowi, życia i przyszłości, czy nie. Zamiast tego społeczeństwa są straszone. Straszone „Ruskimi”, którzy niechybnie wejdą do Polski, do Paryża, Berlina i Rzymu – o ile nie będziemy ich zabijać. Rozniecanie – wbrew wielu racjonalnym opiniom analityków, politologów a także niektórych generałów – wojennej histerii i paniki, grożenie światu III, apokaliptyczną, bo nuklearną wojną światową ma tylko jeden cel: zastraszenie społeczeństw i pozbawienie ich woli decydowania w tych sprawach, wytworzenie presji na przystawanie na odgórne, strategiczne decyzje. Rzecz jasna polska kapitalistyczna lewica z zapałem włączyła się w tą kampanię. Haniebny i głupi wpis najważniejszego polityka (polityczki) lewicy, jakim jest przewodnicząca Klubu Parlamentarnego „Lewica” , w którym, w kontekście wojny na Ukrainie ostrzega kanclerza Niemiec i odsyła go do podręczników historii „by nie zapomniał, iż Armia Radziecka w czasie II WŚ nie zatrzymała się ani na granicy polskiej, ani niemieckiej, ale weszła do Berlina” jest wymownym tego przykładem. Ale porażający jest również absolutny brak reakcji jej kolegów z poselskich ław, lewicowych ponoć przedstawicieli Narodu. Wojna na Ukrainie stała się historyczną cezurą dla europejskiej lewicy. Każdy, kto dotąd uważał się za „człowieka lewicy” będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie „jakiej lewicy?”. Tej lewicy kapitalistycznej, wspierającej wojny, bez których wielki, światowy kapitał nie mógłby rozszerzać swojego panowania nad człowiekiem, czy lewicy, której społeczno-gospodarcza alternatywa u swoich fundamentów ma takie postulaty jak pokojowa kooperacja dla stworzenia najlepszych warunków wszechstronnego rozwoju człowieka, sprawiedliwość społeczna i ekonomiczna.
Już niedługo europejska, a więc i polska lewica stanie do wyborów do Parlamentu Europejskiego. Dla Unii Europejskiej będą to wybory bodaj najważniejsze od chwili jej utworzenia. Po raz pierwszy wybory odbędą się w czasie, gdy UE po uszy zaangażowana jest w wojnę na kontynencie europejskim. Stosunek Europejczyków do tej wojny prawdopodobnie będzie miał znaczenie dla wyników wyborów. Z jakimi hasłami przystąpi do nich europejska lewica? Z jakimi hasłami przystąpią do niej „Czarzasty, Biedroń, Zandberg et consortes” ? Czy Nowa Lewica donośnie i stanowczo domagać się będzie pokoju na Ukrainie czy też otwarcie opowie się za dalszymi zbrojeniami, za dalszym prowadzeniem wojny do ostatniego Ukraińca lub do ostatniego Rosjanina, za dalszą dewastacją jednego z najważniejszych projektów Unii Europejskiej, jaką była europejska polityka rolna, czy podtrzyma udział swojego ugrupowania w propagandowej kampanii straszenia wojną i wreszcie czy przekonywać będzie Polaków do konieczności ponoszenia dalszych wyrzeczeń w imię pomyślności hegemona? Plan Rapackiego, powstał przy akceptacji hegemona Polski, ale służył światowemu pokojowi. Dzisiaj polska kapitalistyczna lewica, starająca przypodobać się nowemu hegemonowi służy wojnie.
Żałosny polityczny koniec jeszcze niedawno czołowego przedstawiciela kapitalistycznej lewicy jaką jest (była?) niemiecka socjaldemokracja niech będzie tu przestrogą. Ta właśnie partia płaci dzisiaj przyszłością swojego politycznego bytu cenę za błędną ocenę procesów politycznych, za utratę swojej suwerenności i za rozejście się jej strategicznych decyzji z oczekiwaniami jej wyborców.
Artykuł ukazał się na profilu Stowarzyszenie Przyszłość, Socjalizm, Demokracja
O Autorach:
Jacek Uczkiewicz – polski polityk, urzędnik państwowy, doktor nauk technicznych. Poseł na Sejm II kadencji, w latach 2001–2004 wiceminister finansów, w latach 1995–2001 i 2013–2016 wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli, pierwszy polski członek Europejskiego Trybunału Obrachunkowego (2004–2010), założyciel i prezes Stowarszyszenia Przyszłość, Socjalizm, Demokracja.
Radosław Czarnecki – lewicowy działacz i publicysta, założyciel Społecznego Forum Wymiany Myśli, członek redakcji Portalu Strajk