Autor: FWG
Liberalizm jest w wielu krajach w odwrocie, zarówno w polityce gospodarczej, jak i w sposobie sprawowania rządów i w relacjach międzynarodowych, co z satysfakcją odnotowują intelektualiści lewicowi i prawicowi. „Koniec świata liberałów. Tym także będzie druga kadencja Trumpa” – pisze na Facebooku Bartłomiej Radziejewski, prawicowy politolog, założyciel portalu „Nowa Konfederacja”.
Zgadza się z nim lewicowy publicysta z „Krytyki Politycznej” Tomasz Markiewka. „Liberalne centrum zamyka oczy, żeby nie widzieć biegu historii” – pisze. Radziejewski uważa, iż liberalny porządek międzynarodowy, oparty na prawie i instytucjach, nigdy nie istniał, był tylko złudzeniem liberałów. Według Markiewki liberałowie, którzy mają się za centrystów, są nudnymi technokratami, którzy muszą przegrać z wizjonerami, choćby tak szalonymi, jak Trump czy Musk.
Alternatywa dla liberalizmu: chaos
Na razie jednak liberalizm nie został zastąpiony przez jakiś spójny system, który ma szanse trwać przez dłuższy czas, zapewniać obywatelom bezpieczeństwo i dobrobyt. Ten powstający tu i ówdzie nie-liberalizm nie jest ani lewicowy, ani prawicowy, ale chaotyczny i skorumpowany. Jest tworzony przez ludzi – jak Jarosław Kaczyński czy Victor Orban – którzy opanowali techniki wygrywania demokratycznych wyborów i budowania zaplecza politycznego przez rozdawanie publicznych pieniędzy. W czym ten system jest lepszy od liberalizmu? Węgry po 15 latach rządów Orbana spadły na przedostatnie miejsce w Unii Europejskiej pod względem zamożności mieszkańców. PiS rządził krócej, więc negatywne efekty budowanego przez Kaczyńskiego systemu są mniej odczuwane. Ale w ostatnim roku rządów PiS wzrost gospodarczy był bliski zera, tracone były miliardy euro z funduszy europejskich, miliardy złotych były rozdawane osobom tworzącym zaplecze partii rządzącej.
Liberalizm, którego celem jest zapewnienie wolności i bezpieczeństwa jednostek oraz rządów prawa, doskonale współgra z demokracją – systemem politycznym, w którym władze wyłaniane są poprzez wolne i uczciwe wybory. Narodził się wcześniej niż demokracja i istniał w krajach, w których demokracja była ograniczona, ale rządy opierały się na prawie i równowadze instytucji politycznych. Demokracja bez rządów prawa i niezależnych instytucji, czyli jak to określa Orban „demokracja nieliberalna” przekształca się gwałtownie w skorumpowaną oligarchię.
Jak będzie wyglądała druga kadencja Trumpa, która według Radziejewskiego, Markiewki i wielu innych intelektualistów ma zburzyć liberalny porządek, możemy tylko zgadywać. Prezydent zaczął od mianowania na kilka kluczowych stanowisk osób w oczywisty sposób niekompetentnych i niepoważnych, od niespójnych zapowiedzi podniesienia ceł i obniżenia inflacji oraz roszczeń terytorialnych wobec Panamy i należącej do Danii Grenlandii. To doskonała recepta na chaos, ale nie widać, by z tego chaosu miał się narodzić nowy nieliberalny porządek.
Liberałowie uznają, iż rzeczywistość można poznać i zrozumieć metodami naukowymi, testując empiryczne informacje dotyczące świata zewnętrznego. Fala irracjonalizmu, z którą mamy w tej chwili do czynienia w społeczeństwach teoretycznie dobrze wykształconych (pisze o tym w „Gazecie Wyborczej” Anne Applebaum), jest jednym z przejawów odwrotu od liberalizmu. Ale czy da się coś trwałego zbudować na ucieczce od myślenia racjonalnego?
W liberalizmie dobro jednostki jest najważniejsze
W centrum zainteresowania liberałów jest jednostka i jej dobro. Chęć osiągnięcia przez jednostki jak największej korzyści jest motorem poruszającym gospodarkę. Ta siła może prowadzić do patologii lub harmonijnego rozwoju. Doświadczenie pokazuje, iż harmonii najlepiej sprzyja otoczenie rynkowe, na którym spotykają się firmy mające określonego właściciela i konsumenci. Dla liberałów kluczową sprawą jest własność prywatna. W stabilnych, wysoko rozwiniętych społeczeństwach ludzie dbają także o własność wspólną – na przykład środowisko naturalne czy urządzenia użyteczności publicznej. Zawsze jednak własność prywatna lepiej służy osiąganiu najwyższej efektywności ekonomicznej.
Ponieważ liberałowie dążenie do zysku uznają za coś całkowicie oczywistego, są oskarżani przez swych wrogów o niski poziom moralności. To trochę tak, jakbyśmy oskarżali medycynę o mordercze zamiary, gdyż wychodzi ona z ogólnej konstatacji, iż człowiek jest śmiertelny i wcześniej czy później umrze. Przeciwnicy liberalizmu uznają więc system alternatywny do wolnego rynku za a priori moralnie wyższy.
Narodowcy i religijny konserwatyści atakują liberałów za niedocenianie wartości wspólnotowych, narodu, tradycji, przeżyć religijnych. „Społeczeństwo? Nie ma czegoś takiego. Są tylko indywidualni mężczyźni i kobiety, są też rodziny” – twierdziła Margaret Thatcher, która stała na czele Partii Konserwatywnej, ale wyznawała zasady liberalne.
Konserwatyści nie doceniają jednak faktu, iż porządek liberalny zapewnia im wolność wyznawania ich poglądów, kultywowania tradycji, chroni wolności religijne. Konserwatyzm pod liberalnym parasolem miał się całkiem dobrze. Narzucanie konserwatywnych wartości i stylu życia w oczywisty sposób ogranicza wolność.
Neoliberalizm kontra liberalizm – fałszywe przeciwstawienie
Wśród krytyków współczesnego liberalizmu jest też Francis Fukuyama, skądinąd liberał, autor słynnego eseju napisanego w 1989 roku „Koniec historii?”, w którym formułował tezę, iż proces historyczny w pewnym sensie zakończył się wraz z upadkiem komunizmu i przyjęciem przez większość państw systemu liberalnej demokracji oraz rynkowego porządku gospodarczego. W wydanej właśnie książce „Zamieszanie z liberalizmem” Fukuyama pisze, iż w ostatnich 30 latach doszło do wypaczenia liberalizmu, który przekształcił się w „neoliberalizm” – system „nadmiernie” rynkowy, nastawiony na zysk i akceptujący nadmierne nierówności.
Nigdy nie zgadzałem się z przeciwstawienia dobrego liberalizmu złemu „neoliberalizmowi”. Niemiecki ekonomista Oliver Marc Hartwich w eseju „Neoliberalizm: geneza przekleństwa politycznego” pisze o szerokim sojuszu, jaki powstał do walki z neoliberalizmem. Stanowią go: przywódcy religijni i artyści, działacze ekologiczni i krytycy globalizacji, politycy lewicy i prawicy, związkowcy, komentatorzy i naukowcy.
„Wszystkich łączy pasja demaskowania neoliberalizmu jako nieludzkiej, antyspołecznej i potencjalnie mizantropijnej ideologii lub jako cyniczne działanie anonimowych sił, które chcą wykorzystać świat na swoją korzyść”.
Według Fukuyamy „dobry liberalizm” przekształcił się w „zły neoliberalizm”, gdy przywódcy liberalnego Zachodu zgodzili się obniżać bariery w handlu międzynarodowym oraz w przepływach kapitałowych, co doprowadziło do globalizacji, przenoszenia fabryk do państw mniej rozwiniętych, utraty miejsc pracy w przemyśle w krajach wysoko rozwiniętych i wzrostu nierówności. Wszystko to podważyło zaufanie do liberalizmu i jego moralną legitymację.
Dane nie potwierdzają opinii krytyków liberalizmu
To uproszczony pogląd, który nie znajduje potwierdzenia w statystykach. Utrata miejsc pracy w przemyśle wynika przede wszystkim z kolosalnego postępu technicznego i naturalnych przemian gospodarczych. W Stanach Zjednoczonych realna wartość produkcji przemysłu przetwórczego w latach 1978-2024 wzrosła ponaddwukrotnie, a zatrudnienie w tej branży w tym czasie spadło o 7 mln. Statystyki nie potwierdzają też wzrostu nierówności dochodowych. Według danych Banku Światowego współczynnik Giniego, który syntetycznie pokazuje nierówności w ciągu ostatnich 30 lat w Stanach Zjednoczonych, niemal się nie zmieniał – oscylował wokół poziomu 40. We Francji i w Niemczech jest niższy (nieco ponad 30), a mimo to w krajach tych rosną w siłę partie odrzucające liberalny porządek. prawdopodobnie głównym powodem jest nadmierny napływ imigrantów, ale także niski wzrost gospodarczy, który przekłada się na stagnację dochodów. Jego przyczyną jest to, iż w gospodarce jest coraz mniej liberalizmu.
Francis Fukuyama pisze w swej książce, iż idea liberalizmu narodziła się Europie po wojnie trzydziestoletniej, w której armie poszczególnych władców toczyły walki o to, która wersja religii chrześcijańskiej jest prawdziwa. Wojny doprowadziły w niektórych krajach do śmierci 1/3 mieszkańców. Zakończył je traktat westfalski, w którym władcy zgodzili się na tolerancję religijną. „Liberalizm dążył do zredukowania aspiracji polityki rozumianej […] jako sposób na zapewnienie sobie życia jako takiego, czyli pokoju i bezpieczeństwa” – pisze Fukuyama.
Imigranci głosują nogami
Filozof przytacza znany myślowy eksperyment Johna Rawlsa. Gdyby jednostki nie znały swojej rzeczywistej pozycji i za tą „zasłoną niewiedzy” miały wybrać sposób funkcjonowania społeczeństwa, wybrałyby taki, który chroni najsłabszych, gdyż brałyby pod uwagę możliwość, iż to będzie je dotyczyło.
Liberalizm Rawlsa kładł nacisk na zmniejszanie nierówności, ale jego myślowy eksperyment daje argumenty przemawiające za klasycznym liberalizmem. Jaki system rządów wybrałby ktoś, emigrując do kraju, o którym nic nie wie, ktoś, kto wyznaje dowolną religię lub nie wyznaje żadnej, przyzwyczajony do specyficznego stylu życia i kultury? Oczywiście liberalną demokrację, która chroni różnorodne postawy, wyznania, poglądy pod warunkiem niełamania prawa.
Tak się zresztą dzieje. Emigranci zarobkowi i uchodźcy na nowe miejsce zamieszkania wybierają nie autorytarne Chiny, w których jednostki są kontrolowane przy pomocy najnowszych technologii, i nie „prawosławną” Rosję z jej bałaganem, przestępczością i megalomanią, nie ubożejącą „nieliberalną demokrację” na Węgrzech, ale kraje, w których kwitnie liberalna demokracja i praworządność.
Przed 35 laty Fukuyama przepowiadał liberalny koniec historii, dziś mnożą się przepowiednie końca liberalizmu. Na razie żaden inny system nie wydaje się bardziej atrakcyjny, trwały, odpowiadający na aspiracje społeczeństwa. Mamy na świecie do czynienia z wielkim zamieszaniem, ale z tego chaosu ponownie wyłoni się liberalna demokracja, która chronić będzie coraz większą różnorodność postaw i poglądów.
Witold Gadomski – dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”
Artykuł jest częścią cyklu Fundacji Wolności Gospodarczej „Okiem Liberała” i ukazał się również na stronie Wyborcza.pl.