Małego Wiktorka nie chcieli rodzice, pokochał go pan Mariusz. "Przjeżdżałem do szpitala potrzymać go za rączkę"

1 rok temu
Zdjęcie: Archiwum prywatne/Mariusz Szymczak


Pewnego dnia pomyślał, iż chciałby pomagać. Postanowił zostać wolontariuszem w hospicjum dla dzieci, gdzie poznał porzuconego przez rodziców, poważnie chorego Wiktorka. Wówczas jeszcze nie wiedział, jak to spotkanie zmieni jego życie.
Niezwykła i zarazem wzruszająca historia Mariusza Szymczaka i małego Wiktorka zaczęła się w "Gajuszu". Jest to hospicjum dla dzieci w Łodzi, do którego trafiają ciężko chore dzieci. Pan Mariusz stwierdził, iż chce pomagać. Postanowił więc zostać wolontariuszem. Nie spodziewał się jednak, jak ta decyzja zmieni jego życie.

REKLAMA







Zobacz wideo
Porzucone, odebrane rodzicom. Maluchy czekają na miłość



Wiele osób może dziś stwierdzić, iż mężczyzna jest bohaterem, on sam jednak się za takiego nie uważa. Wręcz przeciwnie, nie czuje, iż zrobił coś wyjątkowego, uważa, iż "Wiktorek dał mu więcej, niż on jemu".
Niezwykła więź wolontariusza hospicjum i chorego Wiktorka
Pan Mariusz chciał pomagać, dlatego zgłosił się do hospicjum, wierząc, ze warto pomagać. Nie spodziewał się, iż spotka na swojej drodze kogoś, kto pomoże jemu. A tym "kimś" był kilkunastomiesięczny wówczas Wiktorek. Chłopczyk został porzucony przez rodziców, ma HLHS, czyli niedorozwój lewej części serca, przeszedł już dwie poważne operacje ratujące jego życie,

Zostałem wolontariuszem w grudniu, w styczniu poznałem Wiktorka. Opiekowałem się początkowo nie tylko nim, ale i innymi dziećmi. Chłopczyk, mimo iż nie miał wtedy dwóch lat, miał ciężki bagaż doświadczeń. Prawie całe swoje życie spędził w szpitalach. Po kilku tygodniach w hospicjum zapanował wirus RSV, większość dzieci przeszła go lekko, niestety nie Wiktorek. Chłopczyk trafił na OIOM, był w śpiączce. Udało się zwalczyć wirusa, to pojawiło się zapalenie płuc, potem sepsa, znów zapalenie płuc. To było straszne

- wspomina pan Mariusz. Jako wolontariusz odwiedzał chłopczyka kilka razy w tygodniu. Nie zrażało go choćby to, iż szpital był oddalony o 60 km od miejsca jego zamieszkania. Wiedział, iż Wiktorek potrzebuje czuć, iż ktoś jest obok i komuś zależy na tym, by gwałtownie wrócił do zdrowia.

Zajeżdżałem do szpitala, by potrzymać o za rączkę, by Wiktorek czuł, iż nie jest sam. Coś mu opowiadałem, ale przede wszystkim byłem przy nim. Jego stan był ciężki, cztery razy usłyszałem od lekarza, żebym się z nim pożegnał, bo może tego nie przetrwać

- relacjonuje pan Mariusz. Jego zdaniem chłopczyk ma ogromną chęć do życia, bo jak inaczej wytłumaczyć to, iż pokonał wszystkie infekcje zagrażające życiu? Niestety jego płuca ucierpiały na tyle, iż przez cały czas jest pod respiratorem.



Pielęgniarki zaproponowały wolontariuszami, by stworzył chłopcu prawdziwy dom
I to z powodu respiratora Wiktorek nie mógł wrócić do hospicjum Gajusz. Został przeniesiony do Olsztyna. Mimo odległości wolontariusz nie zrezygnował z wizyt u chłopczyka. Zżył się z nim i wiedział, iż Wiktorek bardzo go potrzebuje. "W tamtym momencie tylko mnie kojarzył, znał".

Oboje bardzo przeżyliśmy tę rozłąkę. To było dla nas trudne. Po jakimś czasie Wiktorek znów trafił na OIOM. Znowu pojawiły się infekcje, gronkowiec, znowu jego stan był poważny. Pielęgniarki, które się nim opiekowały cały czas, widziały, jak wielka więź nas łączy, jak dziecko cieszy się na mój widok. To one wraz z lekarzami zaproponowały, bym zabrał go do siebie

- opowiada pan Mariusz. Mężczyzna przyznaje, iż nie brał wcześniej pod uwagę takiej opcji. Uznał, iż samotny mężczyzna nie będzie miał szansy, by zostać rodziną zastępczą. Mimo wszystko postanowił spróbować.


Dyrekcja hospicjum, z którym współpracował, uznało, iż to doskonały pomysł. Wszyscy postanowili mu pomóc w wypełnieniu odpowiednich dokumentów i dopełnianiu formalności. I udało się! Po zaledwie 3 tygodniach sąd zgodził się, by wolontariusz zabrał chłopca do siebie.

Chodziło o to, by Wiktorek nie trafił znowu do hospicjum. Zanim jednak mogliśmy cieszyć się swoją obecnością musieliśmy poczekać, ponieważ pobyt w szpitalu jeszcze trochę potrwał. Pielęgniarki wykazały się ogromną pomocą, szkoliły mnie, jak postępować z dzieckiem, bo co innego widzieć jak one to robią, a co innego robić samemu.

W październiku chłopiec trafił do nowego domu, do swojego taty.




Wszyscy rodzina i znajomi byli zaskoczeni, iż niebawem będę miał syna i iż będzie nim Wiktorek. Nikt nie brał wcześniej takiej możliwości pod uwagę. Znajomi mnie podziwiali, rodzina początkowo była w szoku, ale wszyscy zaakceptowali tę decyzję

- mówi pan Mariusz. Z euforią w głosie wspomina pierwsze chwile spędzone z synkiem w domu. Przyznaje, iż jest z nim przez cały czas. Bliscy pomagają mu, jeżeli trzeba zrobić zakupy, czy coś załatwić. jeżeli musi wyjść z domu, może liczyć na pomoc opiekunki z Fundacji Gajusz, jednak nie ukrywa, iż Wiktorek najlepiej czuje się, gdy jest obok niego.
Wiktorek ze swoim nowym tatą Archiwum Prywatne/Mariusz Szymczak

Moje życie wywróciło się do góry nogami. Dawniej prowadziłem działalność, musiałem ją zawiesić, w tej chwili zajmuję się Wiktorkiem. On jest moim priorytetem, jest najważniejszy. Na każdym kroku pokazuje mi, jaki jestem dla niego ważny, ciężko opisać, co wtedy czuję. Widzę, iż Wiktorek najbardziej lubi, gdy jest ze mną sam na sam. Ja jestem jego całym światem a on moim

- opowiada nowy tata Wiktorka. Przyznaje, iż chłopczyk przez większą część życia był w szpitalach. Z tego powodu nie został dobrze zdiagnozowany. Dlatego cały czas jeździ z nim po lekarzach, wykonuje badania. Mężczyzna nie ukrywa, iż będzie szukał różnej pomocy dla dziecka nie tylko w Polsce, ale i za granicą. "Zawsze będę o niego walczył" - zapowiada.


I dziwi się, gdy ktoś mówi, iż jest bohaterem. "Ja bohaterem? Nie, nic z tych rzeczy!" - śmieje się.




Jestem przede wszystkim szczęśliwym tatą wspaniałego chłopca. Pokochałem Wiktorka jak synka, bo dziś jest już moim synkiem. Będę robił wszystko, aby jego życie stawało się coraz lepsze. Nie wyobrażam sobie teraz tego, by mogło go zabraknąć w moim życiu. Jesteśmy w tym razem i jednego jestem pewien. Mój synek nigdy nie będzie już sam!

- zapewnia pan Mariusz.Liczne infekcje i choroby uczyniły spustoszenie w organizmie Wiktorka. Chłopiec przez cały czas jest pod respiratorem, koncentratorem tlenu, karmiony przez pompę do PEGa. w tej chwili samodzielnie nie siedzi, nie chodzi i nie mówi. Czekają go kolejne operacje i liczne badania. To wszystko wiąże się z ogromnymi kosztami, dlatego założono zbiórkę. Wszyscy, którzy chcieliby wesprzeć tatę Wiktorka w walce o jego życie i zdrowie, mogą wpłacać pieniądze tutaj: Ciężko chory, oddany przez rodziców Wiktorek znalazł tatę, który go pokochał! Potrzebna pilna pomoc!
Idź do oryginalnego materiału