Z czym wam się kojarzy polski liberalizm? Mnie z Klaudią Jachirą wrzucającą zdjęcia z niedzielnych zakupów w centrach handlowych. Z Ryszardem Petru, który postawił sobie za punkt honoru obniżkę składki zdrowotnej. Z Leszkiem Balcerowiczem, który uznał jakiś czas temu, iż – niespodzianka! – trzeba szukać oszczędności w wydatkach socjalnych.
Powiecie, iż to złośliwy dobór przykładów. Może, ale przecież reprezentatywny. Tanie państwo, nieograniczony konsumpcjonizm jako w zasadzie jedyna manifestacja wolności, niskie podatki i składki, cięcie socjalu – to są motywy, które przewijają się przez całą historię liberalizmu III RP.
Te poglądy nie wzięły się znikąd. Polski liberalizm był i pozostaje mocno inspirowany najbardziej wolnorynkową odnogą liberalnej tradycji. Milton Friedman, Friedrich Hayek, Ludwik von Mises, a także Ronald Reagan i Margaret Thatcher – oto patroni polskiej myśli liberalnej.
Kiedy jednak spojrzy się na szerszą tradycję liberalizmu na świecie, to wyłania się inny obraz. Za jednego z najważniejszych, a być może najważniejszego przedstawiciela myśli liberalnej w XX wieku, uchodzi postać stosunkowo mało znana w Polsce – filozof John Rawls. Kiedy magazyn „Time” opublikował listę 100 najważniejszych książek niebeletrystycznych XX wieku, znalazło się na niej tylko kilka pozycji filozoficznych – wśród nich Teoria sprawiedliwości Rawlsa.
Wspominam o tym, ponieważ brytyjski filozof i ekonomista Daniel Chandler wydał właśnie książkę Free and Equal. Zastanawia się w niej, jak wyglądałoby społeczeństwo urządzone według zasad liberalizmu Rawlsa. I wiecie co? Takie społeczeństwo byłoby na lewo od programu partii Razem.
Chciałbym, aby każda osoba w Polsce, która czuje sympatię wobec myśli liberalnej, przeczytała tę książkę. Niekoniecznie po to, aby zgodzić się z każdą linijką tekstu Chandlera. Chodzi raczej o to, by zobaczyć, jakie możliwości kryją się za liberalizmem jako ideą. Przypomnieć sobie, iż liberalizm nie musi się sprowadzać do ubóstwiania rynku lub rozpaczliwej obrony status quo przed tzw. populizmem – iż liberalizm to także śmiała wizja lepszego, bardziej sprawiedliwego społeczeństwa.
Za zasłoną niewiedzy
Rawls wyszedł od prostego pomysłu. Wyobraźcie sobie, iż bierzecie udział w negocjacjach na temat fundamentów naszego społeczeństwa. By zachować bezstronność, nie wiecie, kim w tym społeczeństwie będziecie: jaka będzie wasza płeć, kolor skóry, pochodzenie, orientacja seksualna, majątek czy wyznanie waszych rodziców.
Jakie zasady wypracowałyby osoby znajdujące się za taką „zasłoną niewiedzy”?
Na początek uznałyby, sądzi Rawls, iż każdy powinien mieć zapewnione podstawowe wolności osobiste i polityczne. Skoro nie wiemy, kim będziemy, to chcemy mieć pewność, iż niezależnie od miejsca, jakie nam przypadnie, społeczeństwo zapewni nam wolność słowa, stowarzyszania się, wyboru zawodu, prawo do głosu i do udziału w procesach politycznych itd.
Te wolności są absolutne – nie można ich naruszyć w imię innych zasad, choćby jeżeli te zasady są ogólnie słuszne. Rawls był na przykład zwolennikiem rozwoju gospodarczego, ponieważ uważał, iż pozwala on budować dobrobyt dla wszystkich. Nie dopuszczał jednak sytuacji, w których ten rozwój jest narzucony z góry – w sposób autorytarny. Tak więc odpada zarówno droga Związku Radzieckiego, jak i Chile za rządów Augusto Pinocheta. Nieważne, czy mowa o reformach socjalnych, czy wolnorynkowych – żadne nie mogą naruszać naszej wolności politycznej.
Drugi zestaw zasad wypracowanych za „zasłoną niewiedzy” dotyczy równości. Przede wszystkim równości szans. Raz jeszcze – skoro nie wiemy, kim będziemy w tym społeczeństwie, chcemy, aby każdy miał taką samą lub podobną możliwość rozwoju, wyboru kariery zawodowej czy wpływu na procesy polityczne.
Co ważne, Rawls uważał, iż formalna równość to za mało. Nie wystarczy brak barier prawnych. Każdy powinien mieć rzeczywistą równość szans, a to znaczy wzięcie pod uwagę nierówności społecznych i ekonomicznych oraz zapewnienie wsparcia w pokonywaniu przeszkód, takich jak dostęp do edukacji i zasobów.
A co z nierównościami ekonomicznymi jako takimi? choćby jeżeli wszyscy mają równy start, to prędzej czy później jedni wzbogacą się bardziej, a drudzy mniej. Zdaniem Rawlsa takie nierówności byłyby dopuszczalne, ale tylko o tyle, o ile są korzystne dla najmniej uprzywilejowanej części społeczeństwa.
Jeśli na przykład jakieś nierówności w wynagrodzeniach pomagają w rozwoju gospodarczym, a ten rozwój z kolei sprawia, iż wszystkim jest lepiej, to wtedy nie ma sensu ich zwalczać. Kiedy zaś nierówności nie pomagają w rozwoju, to społeczeństwo nie ma żadnego interesu w tym, aby je tolerować, tym bardziej iż mogą doprowadzić do naruszenia innych zasad – jak równe szanse wpływu na proces polityczny.
Więcej demokracji
Liczba podstawowych zasad liberalizmu Rawlsa jest dość skromna. Ale, jak słusznie zauważa Chandler, gdybyśmy wyciągnęli z nich pełne wnioski, to musielibyśmy poważnie zreformować nasze społeczeństwa. Szczególnie pod kątem zasad wolności politycznych i równości.
Chandler przywołuje dwa badania, które wskazują, iż choćby we współczesnych państwach demokratycznych nie wszyscy obywatele mają równy wpływ na procesy polityczne. Politolodzy Martin Gilens i Benjamin Page przeanalizowali niemal 1800 propozycji politycznych na przestrzeni dwóch dekad w USA. Stwierdzili, iż podczas gdy elity ekonomiczne i zorganizowane grupy reprezentujące interesy biznesowe miały znaczny wpływ na politykę rządu USA, przeciętni obywatele i masowe grupy interesu miały wpływ niewielki lub żaden. Z kolei analiza Larry’ego Bartelsa na bazie danych obejmujących 30 demokracji pokazała, iż rządy częściej odpowiadały na preferencje bogatych wyborców, co prowadziło do zaniku wydatków na zdrowie, na edukację, na emerytury, na zasiłki dla bezrobotnych.
Co robić? Jednym z rozwiązań zaproponowanych przez Chandlera jest wprowadzenie vouchera demokratycznego: pewnej sumy pieniędzy dostępnej co roku dla wszystkich obywatela, dla wszystkich byłaby to taka sama kwota. Voucher ten można by przekazać na wybraną partię polityczną lub kandydata, co miałoby na celu zapewnienie równości politycznej i zmniejszenie wpływu bogatych darczyńców. Vouchery demokratyczne byłyby też szansą dla nowych partii, które mogłyby zyskać finansowanie na swoją pierwszą kampanię wyborczą.
Kolejnym krokiem mogłoby być rozszerzenie zakresu budżetów partycypacyjnych, gdzie mieszkańcy bezpośrednio decydują o wydatkach publicznych. Przykład Porto Alegre w Brazylii pokazuje, iż takie podejście zwiększa zaangażowanie społeczne i prowadzi do sprawiedliwszego podziału zasobów, co jest najważniejsze dla budowania zaufania do instytucji demokratycznych.
I choć Chandler jest zwolennikiem demokracji przedstawicielskiej, to uważa, iż mogłaby być ona wspierana przez losowo wybierane panele obywatelskie, które wypowiadałyby się w wyjątkowo ważnych kwestiach. Przywołuje słynny przykład panelu obywatelskiego z Irlandii, gdzie 99 losowo wybranych osób wspólnie z ekspertami wypracowało rekomendacje w sprawie aborcji.
Ale Chandler idzie jeszcze dalej. Zasada równego wpływu na kształt społeczeństwa dotyczy też naszych miejsc pracy – przekonuje. A to znaczy, iż pracownicy powinni mieć więcej do powiedzenia niż obecnie. Autor zaleca model współzarządzania, na przykład przez zapewnienie pracownikom stałej liczby miejsc w zarządzie. Jak w Niemczech, gdzie pracownicy mają jedną trzecią miejsc w zarządzie w firmach powyżej 500 pracowników i połowę w firmach powyżej 2 tysięcy zatrudnionych. Dodaje też, iż poszczególne państwa powinny zmienić prawo tak, aby łatwiej dało się tworzyć spółdzielnie.
Równi na serio
Jeszcze bardziej radykalny staje się Chandler, gdy przechodzi do kwestii równości ekonomicznej. Zaczyna od przywołania badań, które pokazują, jak bardzo nierówne stały się zachodnie demokracje i iż nie ma żadnych dowodów, iż taka skala nierówności wspomaga rozwój gospodarczy. W Europie 30 proc. narodowego dochodu trafia do kieszeni 10 proc. najlepiej zarabiających, podczas gdy tylko 24 proc. do dolnej połowy najgorzej zarabiających, choćby po uwzględnieniu podatków i świadczeń społecznych.
Co więcej, wiemy, iż te nierówności ekonomiczne przekładają się na nierówności szans. Dzieci z biedniejszych domów mają znacznie trudniejszą ścieżkę zawodową niż dzieci z domów bogatych. A to już wprost stoi w sprzeczności z zasadami Rawlsa.
Badania pokazują, iż najważniejszy okres rozwoju dziecka zaczyna się bardzo wcześnie, co oznacza, iż każdy rodzic powinien móc wysłać dziecko do publicznej placówki już po zakończeniu urlopu rodzicielskiego. Chandler sugeruje choćby dalej idące zmiany. Jak pisze:
„Jeśli na serio zależy nam na równych szansach, najlepiej byłoby całkowicie zakazać płatnych szkół. Nie chodzi o to, żeby mieć pretensje do rodziców chcących jak najlepiej dla swoich dzieci, ale o zaprojektowanie systemu szkolnego, który realizuje ideę sprawiedliwego startu dla wszystkich dziecka”.
Kolejnym z rozwiązań Chandlera jest wprowadzenie bezwarunkowego dochodu podstawowego. To nie tylko kwestia finansowego wsparcia, ale również szacunku do samego siebie. Obecny system pomocy społecznej często poniża ludzi, dzieląc ich na tych, którzy otrzymują wsparcie, i tych, którzy go nie otrzymują. Dochód podstawowy wzmacnia też pozycję przetargową pracowników, co jest najważniejsze w kontekście równości władzy. Ponadto ułatwiłby niektórym ludziom ucieczkę z toksycznych środowisk rodzinnych.
Chandler sugeruje również wprowadzenie podatku spadkowego, z którego dochody mogłyby zasilić fundusz obywatelski. Państwo inwestowałoby te środki w prywatne firmy, a zyski z tych inwestycji byłyby dzielone między wszystkich obywateli w formie rocznej dywidendy. Przykładem takiego rozwiązania jest Alaska Permanent Fund, który jest jednym z najbardziej udanych programów tego typu na świecie. To mogłoby również pomóc w finansowaniu bezwarunkowego dochodu podstawowego, co dodatkowo wzmocniłoby równość ekonomiczną i społeczną.
Liberalna utopia
Część osób może uznać wizję Chandlera, tak samo jak wizję samego Rawlsa, za utopijną – i uczynić z tego zarzut, bo utopie nie cieszą się ostatnio popularnością, szczególnie w środowiskach liberalnych.
Autor Free and equal ma na to dobrą odpowiedź. „Potrzebujemy utopii, aby mieć jasną wizję, w jaką stronę chcemy się rozwijać”. Utopia jest rodzajem drogowskazu, który pozwala nam sprawdzić, czy przybliżamy się, czy też oddalamy od pożądanego modelu społeczeństwa.
Jeśli chodzi o sam sposób dochodzenia do tej utopii, Chandler jest pragmatykiem. Chętnie przyznaje, iż większość proponowanych przez niego zmian powinna być wprowadzana stopniowo. Jest też zwolennikiem metody prób i błędów. Dlatego uważa, iż wiele szczegółów należy dopracować w praktyce – na przykład to, jak wysoki powinien być podatek od spadków i na co dokładnie powinien być przeznaczany dochód z niego. Albo jaką rolę ma pełnić bezwarunkowy dochód podstawowy w demokracji: małego uzupełnienia usług publicznych czy czegoś, co część z nich zastąpi.
Książka Chandlera nie jest gotową receptą na doskonałe społeczeństwo, ale próbą otwarcia wyobraźni politycznej. Polskiemu liberalizmowi, który nie potrafi się wciąż uwolnić od dziedzictwa neoliberalizmu, takie otwarcie wyszłoby z pewnością na dobre. Może pora, aby liberalizm przestał kojarzyć się z zakupami w centrach handlowych i obniżkami składek zdrowotnych, a zaczął z rzeczywistą troską o równość szans i demokrację? Wszystkim nam wyszłoby to na dobre, także lewicy, która zyskałaby partnera do spierania się o to, jak najlepiej zrealizować te idee.