Lewica uwielbia dźwięczne hasła, za realizację których zapłacą inni. Bogatsi, bardziej pracowici, mądrzejsi, zaradniejsi, racjonalniej wydający pieniądze. Słowem wszyscy, którzy wiedzą, iż nie ma darmowych obiadków.
Wśród festiwalu absurdalnych propozycji pierwszej tury wyborów prezydenckich do czołówki przebiło się: „Mieszkanie prawem, nie towarem”. Trochę przypomina: „Socjalizm tak, wypaczenia nie” czy „Budujemy socjalizm, budujemy nowoczesne państwo”.
Istotą tych sloganów była, i jak się okazuje przez cały czas jest, logika pozorna. Tak jak socjalizm musiał oznaczać wypaczenia i wykluczał powstanie nowoczesnego państwa, tak mieszkanie zawsze będzie towarem.
Gdyby uznać mieszkanie za prawo każdego dorosłego Polaka, musiałoby ich być ze dwadzieścia pięć milionów. By każdy z nas, w każdej chwili mógł zażądać – w sumie nie wiadomo od kogo – jakiegoś mieszkania i to roszczenie musiałoby być spełnione. Tak to jest z prawami. Możemy (przynajmniej na razie) mówić co chcemy – choćby głupoty, głosować na kogo chcemy, choćby na (tu niech każdy wymieni, kogo chce) czy wyrobić paszport i pojechać gdzie nam się żywnie podoba. Na tym polega posiadanie praw.
Jeśli nie jesteśmy w stanie zapewnić takiej dostępności mieszkań, to nigdy nie będzie ono prawem. I całe zresztą szczęście, bo przecież realizacja tej utopijnej wizji doprowadziłaby do upadku choćby Kuwejt, Bahrajn i Zjednoczone Emiraty Arabskie.
[STANOWISKO] Mieszkanie towarem, nie prawem
Obietnica zapewnienia obywatelom tanich mieszkań na wynajem w rzeczywistości stworzy armię uprzywilejowanych urzędników, którzy będą te mieszkania dzielić. I tak ostatecznie dostaną je znajomi, partyjni koledzy czy przedstawiciele jakiejś uprzywilejowanej grupy: mniejszości seksualnej, etnicznej, narodowej lub Bóg wie jakiej jeszcze. Skoro dobro to jest deficytowe, a zawsze będzie, to stanie się sposobem na robienie z obywateli klientów władzy.
Nie chodzi tu zresztą tylko o najemców. Skoro państwo będzie budować, to w kolejce ustawią się zabiegające o kontrakty firmy. Już dziś pozyskiwanie gruntów pod budowę bloków, o przepraszam apartamentów, w dużych miastach jest zajęciem wyjątkowo korupcjogennym. Gdy dodamy to tego jeszcze zlecenia na budowę, to mamy drugi obieg pieniądza. Ostatecznie mieszkań nie powstanie więcej, ale za to będą dostępne dzięki koneksjom lub łapówkom.
Jednak sprawa ma jeszcze drugie, jeszcze ważniejsze oblicze. Czynszówki w dłuższej perspektywie skazują zamieszkałych w nich ludzi na ubóstwo. Będą co prawda mogli konsumować – brać kredyty na samochody, telewizory czy wyjeżdżać na wakacje – ale nie będą właścicielami. Dlatego przeciętny Niemiec, jest biedniejszy od Włocha, Francuza, Brytyjczyka czy choćby Polaka. choćby jeżeli Niemiec więcej zarabia i jeździ całkiem ładną furę, to ona i tak jest mniej warta niż niewielkie mieszkanie w Pruszkowie.
Bogactwo powstaje przez pokolenia. Można je przepalić, wynajmując mieszkania albo kumulować, inwestując w nieruchomości.
Skok zamożności Brytyjczyków wynikał m.in. z tego, iż Margaret Thatcher, zamieniła obywateli swojego kraju z klientów na właścicieli. To nie tylko zapewniło im bezpieczeństwo i poszerzyło sferę wolności, ale także zagwarantowało przewagę nad imigrantami, którzy już wówczas napływali na Wyspy.
Tak, jak teraz do Polski.