Mit repatriacji z Kazachstanu.

stopazwrotu.blogspot.com 1 dzień temu

Wielokrotnie czytałem i słyszałem bajki o repatriacji z Kazachstanu, chciałbym odnieść się do nich i zachęcić do krytycznego myślenia o możliwej skali tej imigracji i jej przebiegu.

Deportacje stalinowskie do Kazachstanu zakończyły się w 1941 r., czyli 84 lata temu. Noworodek z tego okresu jest dziś prababcią, o ile żyje. Żyją za to jego dzieci i wnuki. Z kim te dzieci zostały spłodzone? Ano najczęściej z mieszkańcami lokalnymi, czyli Kazachami i Rosjanami. Czyli potomkowie deportowanych to już pół-Rosjanie, 3/4 Kazachowie itd. To nie tylko rozwodnienie krwi, to powolne przyjmowanie lokalnej kultury, spraw i poglądów.

I teraz to ich mamy sprowadzać, całe rodziny, czyli razem z małżonkami. Rosjanami i Kazachami, w tym jeszcze z czasów ZSRR. Na podstawie jakich dokumentów? Te historyczne często przepadłym a radzieckie, kazachskie i rosyjskie są zupełnie niewiarygodne. Chyba tym papierom nie zaufamy, by nam wysłali jakichś dezerterów i szpionów?

To pierwszy problem, selekcja adekwatnych osób. Czyli z puli tysięcy chętnych trzeba wybrać tych, którzy naprawdę mają polskie korzenie i chcieli zostać kulturze wierności Polsce, kulturze, a to już sito z małymi oczkami. Bez tego ściągniemy sobie na głowę niebieskie ptaki, szpiegów i dywersantów.

A to nie koniec. Sami chętni też mają swoje bariery:
1. Zerwanie kontaktów i więzi na miejscu na raz całą rodziną.
2. Brak znajomości polskiego
3. Brak wiedzy o Polsce
4. Trudności ze zmianą pracy.
5. Zobowiązania na miejscu.

Po tylu latach zmiana kraju to wyrwanie z korzeniami z ich środowiska. Nie tylko dorosłych, ale ich dzieci, a czasem i sędziwych rodziców. A w tej grupie jest tak źle z polskim, iż rodzice po polsku praktycznie nie mówią, a tylko część Polonii wysyła dzieci na lekcje polskiego. Repatrianci mają otrzymać w Polsce pracę (załatwioną), podczas gdy reprezentują różne umiejętności niekoniecznie przydatne w Polsce. Oczekiwanie na inżynierów i lekarzy od uprzedzonych Polaków nie ma wielkich szans.

Czy jeszcze kogoś dziwi mała skala repatriacji? Nie? No to wzmiankuję też bariery w kraju. Repatriant najpierw przebywa we właściwym ośrodku, gdzie liczba miejsc jest ograniczona. Potem ma dostać (!) lokal albo pieniądze na budowę. W ciężar gminy, a te lokali zwykle nie mają dla potrzebujących, choćby tych komunalnych. Dlatego gminy są niechętne do rozdawania lokali, to dla nich duży koszt.

Repatriantowi należy też znaleźć pracę, by mógł się usamodzielnić. No i jego rodzina też. Przypominam o małżonkach: Kazachowie, Rosjanie. Czy Polacy im dadzą chętnie pracę, skoro sami są mało aktywni na rynku pracy i nie migrowali do nas za pracą? Często nie mają odpowiednich kwalifikacji zawodowych, by się utrzymać na rynku pracy na dłużej, szczególnie bez znajomości polskiego i bez chęci nauki języka. A potem emerytury... jakie? jeżeli choćby będą pracować w Polsce 20 lat, to prawdopodobnie doczekają tylko minimalnej emerytury, bo ta kazachska będzie raczej niska. To kolejna rzecz, która może hamować choćby najbardziej patriotycznych polonusów.

Repatrianci mają przywileje, których nie ma zwykły migrant ekonomiczny, ba, nie ma lokalny Polak. I dlatego są kolejki ludzi chętnych do wyrwania się z biedy, gotowych zostać Niemcami albo Polakami, ale nie migrantami za pracą. Dać mieszkanie i pracę za sam przyjazd obcokrajowcom - czy to nie budziło ostatnio sprzeciwu, a zarazem czy to nie jest kusząca oferta na tyle, by próbować oszukać system i wyłudzić obywatelstwo? Dlatego do repatriacji zapisują się nowe osoby, i niekoniecznie Polacy. Część z nich próbowało wcześniej zostać... Niemcami. Część wcale nie zamierza pozostawać w Polsce, jeżeli uda im się wjechać, Polska będzie tylko przystankiem w drodze do Europy Zachodniej.

Także po przyjeździe do Polski repatrianci napotykają nie tylko nowe bariery, ale i niechęć, a choćby hejt taki jaki kreowany jest wobec wszystkich cudzoziemców. Wiernych potomków deportowanych Polaków mogą więc wstrzymywać bariery, a z kolei inne osoby, niebędące Polakami, mogą zachęcać benefity. To konkretne przeszkody, z powodu których zbyt wiele tych osób tyle nie będzie. Przejście całej procedury kończy wydanie wizy repatriacyjnej. Jest to jednoznaczne z przyznanym obywatelstwem po przekroczeniu granicy. Raport NIK zawiera wykres i liczby, które wskazują, jak proces repatriacji przebiega. A przebiega stopniowo, bo stopniowo pojawiają się wnioski, jak i stopniowa jest ich realizacja.


Część wniosków ulega odrzuceniu, część osób rezygnuje, a do tego wnioski składane są... nieregularnie. Czyli wnioskujący poczuli się Polakami niejako po czasie. Po czasie, jak zobaczyli, iż warto.

Repatriacja wymaga mądrego planu, rozsądnej kalkulacji i dokładnej selekcji. Tu nie ma miejsca na popędzanie i myślenie jedynie w kategoriach wstydu, jak chce polityczna prawica. Wywieranie presji na działanie "szybko, szybko" jest próbą ominięcia procedur, szkodzeniem Polsce. Trudno wiec dziwić się, iż kolejne rządy zachowują w tej sprawie zimną krew. Z drugiej strony inwestowanie w relacje z Polonią przebiega bardzo źle; organizacje realnie działające są pozbawione dotacji, zaś te bierne, ale sprytne, czerpią benefity.

Repatriację dziesiątków tysięcy potomków Polaków trzeba włożyć między bajki i trzeźwo myśleć o niej; koncentrować się na tych, którzy nie tylko chcą przyjechać, ale są bezpieczni dla siebie i dla nas, utrzymają się, są to zwykle tożsamo migranci ekonomiczni. Sprawa ściągania Polonii ma szerszy kontekst, bo w historii mieliśmy kilka dużych fal migracji, głównie dobrowolnych. Czy powinniśmy dawać jej potomkom przywileje?


Idź do oryginalnego materiału