Znów mam przypływ euforii związanej ze zmianą zawodu. Raz, iż są wakacje, a dwa, iż coraz dziwniejsze kręgi zatacza inba w „Newsweeku”.
To już brzmi jak streszczenie telenoweli. Deklaracja Renaty Kim, iż to ona zgłosiła mobbing Tomasza Lisa do HR, sprowokowała Wojtka Staszewskiego do tekstu o tym, jak jego mobbowała Kim – a to był detonator kolejnych deklaracji.
Na moim blogu zachowała się pamiątka transferu Staszewskiego do „Newsweeka”. Warto przypomnieć te okoliczności.
W 2013 ogłosił na swoim blogu na bloxie swoje rozczarowanie tym, iż chociaż jest topowym dziennikarzem topowej gazety, nie stać go na udział w maratonie we Frankfurcie. Zareagowałem na jego wpis swoim, który – mniemam – nieźle się zestarzał (fajnie było zobaczyć, co o tym wszystkim myślałem 9 lat temu!).
Tomasz Lis zareagował wtedy zaproszeniem Staszewskiego do „Newsweeka” na gwiazdorskich warunkach, żeby Wojtka było już stać na ten Frankfurt. Jak wynika z jego wpisu oraz z odpowiedzi Renaty Kim, to się na dalszą metę źle skończyło.
Trochę wtedy Wojtkowi zazdrościłem, a trochę jednak nie, bo przeczuwałem, czym takie coś się kończy. Parę razy mnie kuszono, zawsze odmawiałem – w gruncie rzeczy ukontentowany swoją rolą drugorzędnego felietonisty-zapchajdziury.
Jak cię wezmą na gwiazdę, to potem będziesz w ciągłym strachu, iż nie dostarczasz. Będą ten strach obracać przeciw tobie.
Pewien dziennikarz „GW” opuścił nas kiedyś do „Newsweeka”, bo mu zaproponowano podwojenie zarobków. Po pewnym czasie wrócił.
„Nie żal ci dubeltowych zarobków?” – zapytałem. A on na to: „tam mnie ze stresu codziennie brzuch bolał, tu jednak nie”.
Porada dziadka Wojtka dla młodzieży jest taka, iż nic nie jest warte takiego stresu. Może i Ferrari czeka na ciebie za rogiem, ale lepiej w ogóle nie zaglądać za ten róg.
Jeśli lubisz biegać, pobiegaj sobie dookoła domu. Nie musisz we Frankfurcie, serio.
Ten wewnętrzny głos, który woła „muszę do Frankfurtu!”, to głos Vecny ze „Stranger Things”. Nie słuchaj go, bo wylądujesz w szpitalu z depresją, uzależnieniem, udarem itd.
Komentując banicję Lisa z „trzódki”, Jacek Żakowski wygłosił monolog o tym, jak jego pokolenie się „spalało”. Został spisany i poddany w social mediach analizie tak drobiazgowej, jakiej sam Bernardo Guy nie przykładał do protokołów przesłuchań.
Żartobliwe wypowiedzi Żakowskiego w stenogramie nie wyglądały już tak zabawnie. Wyglądało jakby idealizował koszmarny świat lat 90. w mediach i tęsknił do niego.
Daję Serdeczne Słowo Honoru, iż tak na serio nie idealizuje ani nie tęskni, choć oczywiście był jego częścią. Ja też byłem, choć nie tak gwiazdorską, więc nie tak poharataną.
Komcionauci często dziwują się, iż dziennikarze „nie wiedzieli do kogo się zgłosić z mobbingiem”. Mnie to nie dziwi.
Z mojego doświadczenia wynika, iż byliśmy szalenie nieogarniętą grupą zawodową. Że ktoś „jeździł samochodem bez przeglądu”, to pikuś (sam zresztą miałem takie parę miesięcy – po prostu zapomniałem o terminie, przypadkowo odkrył to wulkanizator przy wymianie opon).
Często widziałem dziennikarzy, których 1. wezwano do HR i podsunięto im oświadczenie, iż nie mają i nie chąc mieć nic wspólnego ze związkiem; 2. radośnie podpisali przekonani, iż odcinając sie od tych roszczeniowych zawistników przypodobają się korporacyjnym overlordom; 3. związkowca nie można zwolnić z zaskoczenia, ale niezrzeszonego tak, więc gdy już HR miał to oświadczenie, następował; 4. KOPENWDUPEN!, a z nim dla pozornej osłody porozumienie stron o warunkach identycznych z kopenwdupenem, razem z obłudną namową, iż to ułatwi szukanie nowej pracy (kogokolwiek z was ktokolwiek kiedykolwiek pytał o tryb rozwiązania poprzedniej umowy?); 5. więc podpisywali nieatrakcyjne dla siebie porozumienie stron; 6. następnego dnia przychodzili do mnie, czy mogę jakoś magicznie załatwić odoświadczenie oświadczenia o braku związków ze związkiem oraz odporozumienie porozumienia stron (i byli bardzo rozgoryczeni, iż do niczego te związki, skoro nie mają machiny czasu).
I mówię tu o Znanych Medialnych Osobach (TM). Otóż kto przeszedł cykl od 1 do 6, ten pokazywał, iż nic nie rozumie z elementarnych mechanizmów – strach przed zwolnieniem tak ich paraliżował, iż posłusznie podpisywali dokumenty ułatwiające zwolnienie, jak jeleń zahiphotyzowany światłami samochodu.
To jasne, iż ludzie z cyklu 1-6 nie byliby w stanie skutecznie się bronić przed mobbingiem. Ogólny nieogar w sprawie prostych życiowych procedur przekłada się także na niewiedzę o tym, co się da w jakim trybie.
Ten nieogar Jacek Żakowski elegancko nazwał „spalaniem się”. Praca w mediach tak nas pochłaniała, iż nie umieliśmy nie tylko założyć związku, ale także zrobić przeglądu czy zadbać o elementarne formalności w urzędzie.
Często spotykało się wtedy zjawisko takie, jak topowy dziennikarz zarabiajacy krocie – który bez meldunku śpi na podłodze we własnym, ale niewykończonym mieszkaniu bez podstawowych sprzętów. Bo nie ma głowy do kupowania lodówki ani do meldowania się.
Ktoś taki często też zaniedbywał zdrowie. Że ma problemy z cukrzycą czy nadciśnieniem, często dowiadywał się dopiero po pierwszej glebie. Pół biedy gdy zasłabł w pracy, wtedy koledzy mogli wezwać pogotowie – samotne zasłabnięcia w tych pustych mieszkaniach kończyły się gorzej.
Sprawę pogarszało powszechne wypychanie na śmieciówki i samozatrudnienie. Póki ktoś ma etat, pracodawca zmusza go do regularnych badań (nie z dobrej woli, z ustawowego obowiązku). Zleceniodawca już tego nie musi robić.
„Ja po prostu zamierzam nigdy nie chorować”, powiedział mi kiedyś pewien Znany Dziennikarz, gdy o tym gadaliśmy towarzysko (o dziwo, jeszcze żyje). Odstawałem od tego świata na tyle, żeby unikać „spalenia się” w tym sensie.
Trochę chyba ratował mnie mój światopogląd. Zawsze pamiętałem, iż media nie są moje, tylko akcjonariuszy – więc angażowałem się tylko do pewnych granic, do pewnych rozsądnych granic.
Nie wiem jak jest w mediach pisowskich i nie chcę się dowiadywać. Tam zamiast akcjonariuszy jest Nowogrodzka – nie wiem czy to lepsze i się nie dowiem.
Media komercyjne działają jednak tak, iż korpomenedżement musi generować dobre wiadomości dla akcjonariuszy, naczelny dla menedżmentu, a kierownicy dla naczelnego. Piramida mobbingu robi się z tego sama – wystarczy nie przeciwdziałać. Odwrotnie, trzeba się ciężko starać, by nie dopuścić do jej samozaistnienia.
Jedyną nadzieją jest to, iż młode pokolenie nie jest już takie głupie jak my. Są roszczeniowi, pilnują procedur, nie chcą tyrać za darmo po godzinach – to wspaniale.
Niech szlag trafi tę naszą pogoń za sukcesami. Powinniśmy się już spalić do końca. Popiół użyźnia.