To było na początku mojej przygody z HRami. Studiowałem dziennie, po nocach pracowałem w szemranych lokalach i próbowałem jakoś wyrwać się z pracy w gastro która miała być tylko przystankiem w drodze do celu, a zaczynała mnie wciągać jak bagno.
Nie chciałem skończyć jak moi koledzy, podstarzali barmani których nikt już nie chciał zatrudnić w miejscach, gdzie przychodzą “ładni ludzie” i lądowali przy obsłudze śniadań w hotelach, serwując sobie podwójne Bloody Mary bez soku pomidorowego i lodu. Barman to arystokrata klasy pracującej mówili na kursie. Widocznie ci kolesie w to uwierzyli. Ja nie.
Pamiętam, iż na tę rozmowę rekrutacyjną poszedłem z podbitym okiem w specjalnie przygotowanym makeupie maskującym. To był maj wiec tapeta spłynęła ze mnie razem z potem już w tramwaju nr 26. Musiałem wyglądać komicznie. Na szczęście w błękitnym biurowcu na 11 lub 12 piętrze działała klima. Strategicznie zająłem miejsce w sali konferencyjnej tak żeby światło padało na nie obitą stronę twarzy. Nie wiem czy moja przyszła szefowa zauważyła iż jestem po sparingu ale ku mojemu zdziwieniu wygrałem tę rekrutację tak jak sparing.
Szybko minęło te 6 miesięcy. Sporo się nauczyłem, poznałem fajnych ludzi z którymi do dzisiaj mam kontakt. Pod koniec stażu złapała mnie mocna grypa i nie przyszedłem do pracy. @ czy smsem dałem znać iż jestem chory i mimo najszczerszych chęci mnie nie będzie przez kilka dni. Pracowałem na zleceniu więc o el quattro nie było wtedy mowy. Cieszyłem się bo staż był płatny I te kilkaset zł brutto było miłym dodatkiem do tego co zarabiałem jako barman – najemnik w warszawskich świątyniach rozpusty i hazardu.
Wróciłem do biura po kilku dniach nieobecności. Okazało się iż w miedzyczasie miało miejsce kilka fakapów. Zatrudniliśmy kandydata który był pracownikiem firmy z której nie mogliśmy wyciągać ludzi (off limits) i co najważniejsze moja nieobecność nie została zaraportowana w systemie. Tak iż padły podejrzenia iż zdezerterowałem co nie było prawdą bo z pola walki odchodzę ostatni.
Szef Wszystkich Szefów zaprosił mnie na rozmowę podsumowująca. Czułem w kościach iż coś się świeci. Boss uśmiechnął się, założył nogę na nogę prawie jak Sharon w Milczeniu Owiec, poprawił jescze guzik żeby tłusty brzuch nie wypływał mu z przymałej, taliowanej koszuli i wyłożył mi profesjonalny feedback w postaci kanapki. Tak treściwy i jakościowy, iż cieszyłem iż jestem po kebabie w cieście cienkim bo na widok takiej kanapki bym zgłodniał. Spojrzał na mnie na mnie raz jeszcze przeszyszawjącym wzrokiem, jak szlachcic na chłopa, zmarszczył brwi i oświadczył, iż to GAME OVER.
NO TO BENG!^%^&
Ładnie Pioter – myślę. 6 miechów zap&*lania w plastikowym gajerze ZTMem poszło jak krew w piach… Chciałeś się wyrwać z gastro fazy i pracować jak normalni ludzie a tu taka muka! Do końca życia będziesz robił modżajto po nocach dla aspirujących modelek z Instagrama.
Przy okazji szef wszystkich szefów polecił mi skorzystanie z usług doradcy zawodowego bo według niego w moim wieku powinienem być już kilka leveli wyżej na szczeblach kariery i zarabiać na prowizjach 20k być BUMem czy czymś takim. Mogło coś w tym być pomyślałem wtedy bo miałem już przecież swoje 25 lat i dwuletnie dziecko. Jaki przykłąd temu dziecku daję? xD
Ciężki knockout. Wracam zdezorientowany na open space jak Andrzej Gołota po 1 rundzie z Tysonem. Ekipa pyta co tam jak tam? Koniec, SAJONARA – odpowiadam. Oni w szoku, ja w szoku, szefowa w szoku.
Do końca dnia (a może jeden dzień dłużej), czułem się jak wyrzucony ze stada rebel. Patrzyłem tempo w monitor i udawałem iż coś tam robię, iż jakieś CV do bazy wprowadzam.. Nienawidziłem siebie bo nienawidzę przegrywać. 6 miechów a zżyłem się z tymi ludźmi, człowiek to jednak istota stadna. Przykra sprawa. Tym bardziej iż to był koniec listopada. Szukanie pracy przed świętami to trudny temat choćby dla programisty Java z 25 letnim doświadczeniem.
Szef Wszystkich Szefów pokazał klasę (albo ruszyło go sumienie) bo odpalił mi jeszcze parę stówek za grudzień tak, iż miałem na mleko, dżem i mąkę (bo w tym czasie żywiłem się głównie naleśnikami). Ludzie z którymi pracowałem polecili mnie w kilka miejsc więc miałem też jakieś punkty zaczepienia.
Odezwałem się do znajomych w tym do jednego z rekruterów którego wcześniej rekrutowaliśmy do naszego dream teamu i z którym później grałem w piłkę. Gość po godzinach doradzał zawodowo więc umówiliśmy się na zielone piwo w lokalu którego już dzisiaj nie ma, a był przy ul. Widok ileśtam.
Łysy rekruter (bez brody) podrzucił mi parę tipów odnośnie CV i szukania pracy. Wcześniej miałem jeden plan wysyłać jak najwięcej CV, na wszystko gdzie jest słowo HR czy rekruter. Myślenie tunelowe. Klasyka w stresie. Polecił mi żebym odezwał się na Goldenline czy Linkedin do innych rekruterów i firm w których potencjalnie mogę pracować. Bezcenne spotkanie z perspektywy czasu.
Po intensywnym weekendowym resecie systemu do ustawień fabrycznych, zabrałem się do szukania pracy marzeń. Napisałem do kilkudziesięciu może kilkuset rekruterów i włascicieli firm rekrutacyjnych i nie tylko. Pisałem jakiej pracy szukam, co mogę robić, iż jestem dostępny od zaraz i chętnie porozmawiam i to był GAME CHANGER. Na przestrzeni 2 tyg miałem umówionych średnio po 2-3-4 spotkania dziennie. Teściowa nie mogła nadążyć z wiązaniem krawata aż w końcu sam się tego nauczyłem. Szok. Nie spodziewałem się tego. Równolegle aplikowałem na portalach i odzywałem się do znajomych.
Po dwóch tygodniach intensywnych rozmów nie miałem niestety żadnej oferty na stole. Jedynie palcem na wodzie pisane obietnice, iż po nowym roku może coś się pojawi. Last Christmas z dnia na dzień wku&*ło coraz bardziej. Wtedy zadzwonił telefon. Dzień dobry Panie Piotrze, dzwonię z NAJlepszej firmy świata, zaaplikował Pan do nas na rolę Research Consultant i chce zaprosić Pana na spotkanie rekrutacyjne ASAP.
Myślę NAJ spoko będę pracował w gazecie. Kiedy możemy się spotkać? choćby dzisiaj po 17:00. Super. Ustaliliśmy termin, potwierdzenie przyszło @ i trochę się rozczarowałem. Nie była to branża wydawnicza tylko jedna z NAJstarszych agencji rekrutacyjnych w PL. Sprawdzam lokalizację Saska Kępa, elegancko, 10 min z buta. Dopijam kawę, szybkie ogarniecie i lece na interview.
Po drodze układam sobie w głowie plan rozmowy. Jest ciemno, zimno, ale znośnie. Migają swiatełka na choinkach, palę peta, zagryzam dwoma gumami do żucia jak w reklamie. Chwila i jestem na miejscu. Powtarzam sobie: uśmiech, patrzenie przed siebie, podnoszenie sprzedaży. Tak jak kołcze uczyli na szkoleniach. Willa niczego sobie. Sprawdzam czy to na pewno ta agencja. Logo się zgadza. Głęboki oddech i dzwonię domofonem.
Dzień dobry ja na rozmowę z NAJlepszą rekruterką świata. Serce bije, adrenalina, nikotyna i kofeina robią swoje. Wita mnie sympatyczna recepcjonistka – dziś top rekruterka w WWA. Czego Pan się napije pyta. Powstrzymuje się żeby nie palnąć 2 razy LONG ISLAND ICED TEA jeden dla mnie drugi dla ciebie, ale zamawiam tylko americano i wodę.
Ku mojemu zdziwieniu dostaję ciastka czekoladowe co jest miłą odskocznią od naleśników. Powstrzymuje się żeby nie zażreć całej tacki. Wokół marmur, drewno, luxus. Mógłbym tu zamieszkać. Testuje pewnie 7 kawę tego dnia, wyczuwam iż nie jest to raczej żółta Tchibo do której przywykłem wegetując w najmniejszej kawalerce świata.
W głowie wizualizuję scenariusz rozmowy. Po maratonie spotkań czuję iż nic mnie już nie zaskoczy. Liczę oddechy czy tykanie wskazówek zegara jak uczyli na psychologii sportu. Próbuję się wyluzować żeby nie dać po sobie poznać poczucia desperacji i życiowego przegrywu.
Krawat dusi. Trochę spuchłem od tych naleśników z tanią rożaną marmoladą z dyskontu. Wtedy otwierają się drzwi i wchodzi ona. Cała na czarno. Szajkin hands, uśmiech, klasa, charyzma, błysk w oku, nienachalny zapach dobrych perfum. Żadnych pitu pitu o firmie, od razu do konkretów. Opowiada kogo i dlaczego szuka, trochę jakby chciała mnie zniechęcić. Lubię takie podejście i po kilku minutach rozmowy, wiem iż chcę z nią pracować. Szkoda iż nie mogę zdradzić szczegółowego przebiegu tej rozmowy bo było to jedna z NAJlepszych rozmów rekrutacyjnych na których byłem. Pamiętam iż poczułem wtedy, iż jest to inna jakość. Trochę tak jak przełączasz się z oglądania klasyku polskiej Ekstraklasy na jakikolwiek mecz Premier League. Wracałem z tego spotkania z turbo powerem. Czułem iż dostanę tę pracę ale nie chciałem się mamić iluzją bo już przestawałem sobie ufać.
Po spotkaniu przerobiłem jeszcze test psychometryczny i kilka dni później dostałem info, iż zaczynam od stycznia.
Zdobyłem pracę na o wiele lepszych warunkach niż zakładałem. Dostałem UOP co było wtedy ewenementem i dawało tę upragnioną iluzję poczucia bezpieczeństwa. 10 minut spacerkiem od najmniejszej kawalerki świata. 15 minut od najlepszego kebabu na cienkim w WWA i wyrwałem się z gastro.
Tak zacząłem pracę w NAJlepszym miejscu gdzie pracowałem. To co wydarzyło się później to już odrębna historia. Stay in touch. Szczegóły niedługo albo nigdy