Do redakcji "Interwencji" zwrócili się przedsiębiorcy trudniący się pośrednictwem pracy. Twierdzą, iż zostali oszukani na ogromne kwoty przez Jurgena S. Po podpisaniu z nim umowy wysłali pracowników za naszą zachodnią granicę do legalnej pracy. I mimo iż wywiązali się oni z obowiązków, pieniądze od S. nie wpłynęły. Materiał "Interwencji".
Nie płacą za pracę w Niemczech. Polscy pośrednicy są bezradni
- Moja firma pomaga w kojarzeniu firm polskich i niemieckich. Z początkiem maja pan Jurgen skontaktował się ze mną w celu zawarcia kontraktu na pakowanie knedli na terenie Niemiec dla swojego kontrahenta docelowego. Kontrakt opiewał na 670 tysięcy euro - opowiada Tomasz Polaczek.
- Z bratem założyliśmy w lutym spółkę, zaczęło się od zatrudniania ludzi na polu golfowym. Później znaleźliśmy kontrakt w Niemczech na linii produkcyjnej knedli. Pomyślałem, iż jeżeli znajdę dla nich pracowników, to będzie z tego biznes. Odbyliśmy kilka wideo-spotkań, na których rozmawialiśmy o szczegółach. Uczestniczył w tym też Jurgen S. Myśleliśmy, iż to jest naprawdę dobry kontrakt. Liczby się zgadzały, a firma była duża, rozpoznawalna. Gdzieś tam nie dopatrzyliśmy naszego pośrednika, z którym podpisaliśmy kontrakt - mówi "Interwencji" Mateusz Zabłotny.
ZOBACZ: "Interwencja". Kupili w internecie ubrania. Setki poszkodowanych
- Znalazłem ofertę na stronie internetowej, zadzwoniłem, przedstawili mi, jak wygląda praca i postanowiłem tam pojechać. Za miesiąc miałem dostać 9-10 tysięcy złotych - tłumaczy pracownik jednego z pośredników.
Praca w Niemczech. Pokrzywdzeni przedsiębiorcy wyceniają straty
Wszystko układało się zgodnie z ustaleniami do momentu, w którym miało dojść do wypłaty. Wtedy rozpoczynały się problemy.
- Zgodnie z kontraktem zapłata była na podstawie przesłania ewidencji czasu pracy pracowników. Dla swojego bezpieczeństwa, bo troszeczkę już działam na tym rynku, zawsze namawiamy naszego kontrahenta, żeby rozliczenie było cyklicznie - co dwa tygodnie. To znaczy za dwa tygodnie pracy moich pracowników, oni wysyłają mi zestawienie ewidencji czasu pracy pracownika i my na tej podstawie wystawiamy fakturę z terminem płatności siedmiu dni. Termin płatności przypadał na 25 września. No i ta faktura oczywiście nie została zapłacona - tłumaczy Tomasz Polaczek.
- Pracowaliśmy od początku kontraktu - od 13 maja do połowy sierpnia. Było wiele jakichś różnych wersji, dlaczego on nie przelał nam tych pieniędzy. Chodzi o ponad 400 tysięcy, może ze wszystkim będzie pół miliona - opowiada Szymon Zabłotny.
Pełny materiał "Interwencji" można zobaczyć TUTAJ.
Poszkodowany jest również Tomasz Polaczek, ale na mniejszą sumę.
- Musiałem wypłacić wynagrodzenie, bo to ja tych pracowników zatrudniałem. To jest niecałe 14 tysięcy euro za pracę garstki ludzi przez niecałe dwa tygodnie. Wypłaciłem pracownikom, bo to nasz obowiązek. Oni są Bogu ducha winni. ZUS-y, podatki - tak samo muszę zapłacić, natomiast nie zobaczyłem ani jednego euro od pana Jurgena - podkreśla.
Polacy alarmują: W Niemczech zmuszano do pracy za darmo
Polscy pracownicy, którzy nie dostali wypłaty, odmówili dalszej pracy. Ale twierdzą, iż zostali do niej zmuszeni szantażem.
- Nie przyszliśmy do pracy, powiedzieli nam, iż mamy przyjść. A my takie: "ale jak to? Nie mamy żadnej umowy i nie mamy ani ubezpieczenia, ani nic". Powiedzieli, iż mamy tym się nie martwić, iż mamy przyjść do pracy, bo linia musi pracować. I w ciągu 40 minut przyjechali do nas na trzy samochody, weszli nam do domu, bo mieli klucze. Powiedzieli, iż jak teraz nie pójdziemy, to możemy się pakować, ale żadnych pieniędzy już nigdy nie zobaczymy - wspomina pracownik jednego z pośredników.
Pracownikom udało się uciec dopiero po przepracowaniu dwóch miesięcy bez wynagrodzenia.
Ekipie "Interwencji" udało się zastać Jurgena S. w jego domu.
Jestem dziennikarzem Telewizji Polsat. Może zechciałby pan usiąść przed kamerą i opowiedzieć tę historię?
Nie, nie nadaję się do telewizji.
Zgłosili się do nas ludzie - właściciele firm. Powiedzieli, iż pan nie zapłacił.
Komu nie zapłaciłem?
Pan Polaczek, zna pan?
Tak, ok.
Bracia Zabłotny z Lublina?
Zabłotny? Nigdy o nich nie słyszałem. Kto to? Pracuję od sześciu lat w tym biznesie. Z sześciu tysięcy agencji, które są tutaj w Polsce, prawdopodobnie 80 proc. pracuje nielegalnie. Moją pracą, czy pracą naszej firmy jest kontrolowanie i sprawdzanie, czy zrobili wszystkie dokumenty. Pan Polaczek nie dał żadnych dokumentów, które są wymagane przez Niemców. My przede wszystkim pomagamy naszym niemieckim klientom.
ZOBACZ: "Interwencja". Wskazał policji złodziei auta za pół miliona. Służby są bezsilne
Pokrzywdzeni przedsiębiorcy powiadomili o wszystkim prokuraturę. Żaden z nich nie liczy jednak na odzyskanie swoich pieniędzy.
- Dla mnie to jest duża strata, to wszystko jest nie po to, iż ja chcę się żalić, ale by nagłośnić sprawę, żeby kolejne firmy uniknęły takiej wpadki, żeby nie nawiązywały jakiejkolwiek relacji, bo z góry są na przegranej pozycji. o ile podpiszą z nim kontrakt - nie zobaczą swoich pieniędzy, mogę to zagwarantować - mówi Tomasz Polaczek.