Cornelius Castoriadis pisał kiedyś, iż „intelektualna jakość twórczości rzeczników ekonomicznego liberalizmu […] sprawia, iż Smith, Constant czy Mill przewracają się w grobach”. Postulaty polityczne i gospodarcze, ale też sposób postrzegania społeczeństwa i wartości kulturowe współczesnych środowisk uważających się za liberalne, nie tylko odbiegają od wizji ojców założycieli tej myśli, ale wręcz promują rozwiązania i postawy, których zwalczanie było głównym celem klasyków. By się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na trwającą od kilku miesięcy w Polsce dyskusję o „rencie”, czyli sposobie na bierny zarobek, głównie poprzez inwestycje mieszkaniowe. W mediach społecznościowych powstała prawdziwa subkultura flipperów, z potężnym rynkiem szkoleń, konferencji i poradników ukazujących, jak wzbogacić się niewielkim wysiłkiem, kupując lokale tanio i sprzedając drożej lub utrzymując się z ich wynajmu.
Osoby tworzące to środowisko często identyfikują się politycznie ze skrajną prawicą, uważając swoją działalność za realizację szczytnych wolnorynkowych idei. Nie wiedzą oczywiście, iż gdy teoretycy liberalizmu wspominali o wolnym rynku, mieli na myśli rynek wolny od rentierstwa – zarobku na niewiedzy, krzywdzie lub słabszej pozycji społecznej innych, w kontrze, do czego miała stać własna praca, postrzegana jako fundament kapitalizmu.
Błędnym interpretacjom myśli klasyków Angus Deaton poświęcił wiele uwagi i wraca do nich również w artykule opublikowanym przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który swoją polityką kładł fundamenty pod fatalną dla wielu państw rozwijających się globalizację i liberalizację handlu. Deaton od wielu lat pozostaje krytyczny wobec neoliberalnej transformacji, a niedawno rozgłos przyniosło mu współautorstwo (wraz z Anną Case) teorii „śmierci z rozpaczy” (deaths of despair), która pewną karierę zrobiła również w Polsce.
Na podstawie szczegółowych badań opisał, jak współczesny kapitalizm wytwarza klasę pracujących bądź niepracujących biednych bez perspektyw, którzy z powodu swojej beznadziejnej sytuacji popadają w uzależnienia skutkujące śmiercią. Deaton jednak ściśle utożsamia się z kapitalizmem – dość powiedzieć, iż według relacji słynnego lewicowego ekonomisty Michaela Hundsona miał on odmówić wystąpienia z nim oraz Davidem Graeberem, gdyż nie zamierzał pojawiać się w towarzystwie krytyków kapitalizmu. Pozostaje też sceptyczny wobec migracji, uważając, iż osłabia pozycję lokalnych pracowników. Z pewnością nie sposób przypiąć mu łatki ekonomicznego „lewaka” – jest zdecydowanie bliższy głównemu nurtowi, co czyni jego artykuł tym ciekawszym.
Jak zauważa Deaton, czołowi ekonomiści nie tylko nie są w stanie przewidzieć kryzysów finansowych, ale wręcz przyczyniają się do nich poprzez „przesadną wiarę w skuteczność rynków”. Właśnie ta wiara, czysto ideologiczna i oderwana od rzeczywistości, sprawiła, iż to, co ściśle polityczne, przez dziesięciolecia uznawano za stan naturalny. Ekonomia odrzuciła filozofię i etykę, które dla wielu ważnych ekonomistów, od Smitha po Keynesa, a choćby Friedmana, zajmowały miejsce kluczowe. Z tego powodu główny cel polityki gospodarczej, jakim jest zapewnienie dobrobytu populacji, zniknął z horyzontu, by zostać zastąpionym technokratycznym zarządzaniem – to, iż dane rozwiązanie prowadzi do bezrobocia czy destrukcji środowiska, staje się drugoplanowe. Najważniejsze, by było dobre dla „rynków”.
Fakt, iż to ostatnie oznacza interes konkretnych firm i osób, zostaje ukryty za dogmatem rzekomej niezależności i naturalności procesów gospodarczych, z pominięciem, iż są one możliwe dzięki globalnej infrastrukturze politycznej i prawnej, od państw po międzynarodowe organizacje, jak Bank Światowy lub właśnie MFW. To te instytucje przez lata narzucały krajom rozwijającym się praktyki (stanowiące warunek udzielania kredytów), które prowadziły do gospodarczej stagnacji lub wręcz regresu.
Środki takie jak cła czy subsydiowanie rodzimego przemysłu i firm, które stały za sukcesem niemal wszystkich najbogatszych krajów, są w imię idei wolnego rynku zakazywane tym, którzy najbardziej ich potrzebują. W zamian za to Bank Światowy i MFW przez dekady wymuszały politykę cięć socjalnych i administracyjnych, a dopiero w ostatnich latach – przynajmniej na poziomie teoretycznym, o czym świadczą coraz częstsze publikacje takich tekstów, jak tu omawiany – od rozwiązań tych się odchodzi. Trudno powiedzieć, czy jest to efekt ideologicznej zmiany warty, czy też pojawienia się alternatywy w postaci pożyczek chińskich. Bez względu na to, po kilkudziesięciu latach ideowej pustyni skrajnego liberalizmu zaistniała refleksja, iż słynna niewidzialna ręka jest w rzeczywistości rozbudowaną, świadomą i nieraz wymuszaną konstrukcją.
Wydajność, wolność, dystrybucja
Deaton przywołuje Keynesa, który zauważał, iż ekonomia musi godzić trzy sfery: wydajność, indywidualną wolność oraz sprawiedliwość społeczną. W praktyce na pierwszym miejscu postawiona jest wydajność, a sprawiedliwość społeczna, zgodnie z zaleceniami Hayeka, pozostaje terminem nie tylko pustym, ale wręcz uznawanym za destrukcyjny dla gospodarki, gdyż zakłóca swobodę działania przedsiębiorstw, uznawaną za jedyną drogę do dobrobytu. W słynnym manifeście z 1970 roku guru neoliberałów Milton Friedman głosił, iż nie ma czegoś takiego jak społeczna odpowiedzialność biznesu – firma ma być odpowiedzialna wyłącznie przed swoimi udziałowcami, co w praktyce oznacza, iż ma im przynosić jak największe zyski, nieważne, za jaką cenę.
Szkodzi to samym przedsiębiorstwom, gdyż niepohamowana pogoń za akumulacją kapitału skłania managerów do ucieczki w świat finansów, czyli przeznaczania coraz większej części zysków na operacje giełdowe, kosztem ograniczenia, często do minimum, inwestycji, badań rozwojowych oraz wynagrodzeń pracowników. Jak zauważył Wolfgang Streeck, oznacza to radykalną asymetrię sił w liberalnych demokracjach, a w konsekwencji ich osłabienie. Gdy kapitał domaga się od państwa określonych gwarancji, są one uznawane za coś neutralnego i pożądanego, obietnica nieinterweniowania w „rynki” staje się wręcz warunkiem sukcesu wyborczego, choćby w przypadku partii prosocjalnych. Tymczasem jeżeli określone żądania od państwa wysuwa świat pracy, są one odczytywane jako roszczeniowe i zagrażające stabilności gospodarki.
Ekonomia, stwierdza Deaton, wciąż kurczowo trzyma się zaproponowanej przez Lionela Robbinsa definicji, głoszącej, iż przedmiotem tej nauki powinna być alokacja rzadkich zasobów. W jej centrum stoi więc pojęcie niedoborów. Jest to założenie mocno problematyczne, biorąc pod uwagę, iż rozwój nowoczesnej ekonomii zaczyna się jako odpowiedź na zbytek – nie niedobór. W ostatnich dwóch stuleciach, dzięki rewolucji przemysłowej i technologicznej, ludzkość po raz pierwszy w swojej historii doświadczyła posiadania zasobów w pełni wystarczających na zaspokojenie głodu oraz podstawowych potrzeb. Prawdziwym wyzwaniem, zarówno logistycznym, jak i etycznym, jest dystrybucja nadmiarowych zasobów. Ten punkt widzenia oznaczałby jednak załamanie fundamentu współczesnej gospodarki, którym pozostaje ciągły wzrost. Sam w sobie nie jest niczym złym, gdyby nie to, iż realizuje się go przez wytwarzanie lub wymuszanie potrzeb konsumpcyjnych i kosztem destrukcji środowiska.
Korporacje na porządku dziennym niszczą swoje własne produkty, gdyż wydaje im się to bardziej racjonalne niż rozdanie zalegających ubrań zamiast wytwarzania nowej kolekcji lub sprzedawanie przez kolejny sezon tego samego telefonu zamiast nowego modelu. Dochodzi do tego szeroko znany problem celowego zaniżania żywotności produktów, psucia systemu lub tworzenia urządzeń z niewymienialnymi elementami, by wymusić kupno nowych – racjonalny wolny rynek obraca się wokół ciągłego wytwarzania sztucznego niedoboru i dopiero w ostatnich latach ponadnarodowe organizacje zaczęły próbować z tym walczyć. Z perspektywy wolnorynkowca starcie biznesowe firm Dawidów z faworyzowanymi przez państwa firmami Goliatami to doskonały przykład idealnej konkurencji, ale już próba ograniczenia sabotażu gospodarki jest antyrynkowym zamordyzmem.
Niereformowalni ekonomiści
Kolejnym grzechem dzisiejszej ekonomii jest nadmierne skupienie na badaniach empirycznych. Choć są one warunkiem postępu naukowego, skrajny zwrot ku matematyce usuwa z nauki grunt w postaci kontekstu i analizy tzw. długiego trwania. Dominujące metody badawcze dobrze opisują krótkoterminowe efekty konkretnych polityk, ale kilka mówią o długofalowych skutkach i zależnościach. Nie przypadkiem wielu badaczy i badaczek, którzy w ostatnich latach wnieśli powiew świeżości do teorii ekonomicznej, ma wykształcenie historyczne lub antropologiczne. Dzięki dystansowi dzielącemu ich od świata stechnokratyzowanej ekonomii potrafią dostrzec mechanizmy, którymi podszyte są procesy społeczne i gospodarcze, a także przeanalizować, jak konkretne rozwiązania sprawdziły się w perspektywie stuleci. Nie chodzi tu o zaniechanie badań krótkoterminowych, ale przyjęcie do wiadomości, iż nie muszą być prawdą objawioną, iż za matematycznymi równaniami stoją konkretni ludzie, ich kultura i wychowanie, a tym samym motywacje inne niż tylko zysk.
Ekonomiści są według Deatona niezdolni do tej refleksji, ponieważ brakuje im pokory – często postrzegają świat jednostronnie, z perspektywy procesów, które uznają za neutralne, choć w rzeczywistości są one skutkiem skomplikowanej gry sił między państwem, obywatelami, korporacjami, bankami, związkami zawodowymi i wieloma innymi graczami. Sam autor tekstu przyznaje na stronie MFW, iż należał do osób postrzegających związkowców jako zbędny balast gospodarki, obniżający indywidualną wydajność. Dziś, w obliczu wszechobecnego lobbingu wielkiego kapitału, dostrzega istotną rolę uzwiązkowienia w gospodarce rynkowej. To jego regularny spadek jest związany z zerwaniem powiązania wynagrodzeń z produktywnością, ale też dużo szerszymi procesami społecznymi. Brak siły zdolnej negocjować udział pensji w zyskach prowadzi do ubożenia pracowników, a wraz z tym rozpadu lokalnych społeczności, wzrostu nierówności, a wreszcie populizmu, który dostarcza demagogicznych odpowiedzi na te wyzwania.
Warto przytoczyć w całości jeszcze jedno zdanie Deatona, jakim opisuje własną zmianę postawy: „Jestem dziś zdecydowanie bardziej sceptyczny co do korzyści, jakie mieli odnieść amerykańscy robotnicy z wolnego handlu, jestem choćby sceptyczny wobec tego, co sam pośród innych głosiłem w przeszłości, iż globalizacja jest odpowiedzialna za znaczną redukcję globalnego ubóstwa w ostatnich 30 latach”.
Wśród obrońców neoliberalnego porządku dominuje dziś postawa nazwana przez krytyków „okrutnym optymizmem”. Głosi ona, iż obecny model gospodarczy być może i generuje pewne niesprawiedliwości, ale koniec końców oznacza olbrzymi postęp cywilizacyjny, jak przykładowo radykalne zmniejszenie globalnego ubóstwa. To ostatnie jest faktem, „okrutni optymiści” pomijają jednak, iż za znaczną część tego postępu odpowiada polityka ekonomiczna Chin, którą trudno nazwać wolnorynkowym ideałem. Nie dodają też, iż wystarczyła jedna pandemia, by trend redukcji ubóstwa odwrócił się, a to nie świadczy dobrze o jego trwałości.
Ubóstwa, bezrobocia, analfabetyzmu czy nierówności nie likwiduje abstrakcyjny „rynek”. Zostawiony sam sobie zawsze będzie służył potężniejszym graczom. Dopiero interwencja polityczna, etos i cel, które społeczeństwa stawiają swoim gospodarkom, może realnie przekształcać ich oblicza i służyć ogółowi, a nie właścicielom największego kapitału.