Pani dziennikareczko, praca jest dla zarządu, dla pani są (lub nie) napiwki od czytelników

7 miesięcy temu

„Myślała, iż praca dla rządowej tuby propagandowej jest dnem. Ale od spodu zapukały do niej internetowe portale” – tak w swojej książce o gównodziennikarstwie (premiera w kwietniu) opisuję doświadczenia osoby, która etat w medium publicznym zamieniła na śmieciówkę w portalozie.

Czy byłybyście zdziwione, gdyby chodziło o pracę w NaTemat? Ja niekoniecznie, bo internetowy generator klików założony przez Tomasza Lisa w pocie czoła pracuje na tytuł najbardziej kompromitującego i prekaryzującego, a adekwatnie: czyniącego dziennikarstwo bezużytecznym i nieopłacalnym medium.

Wiem – porównywanie go z dawniej pisowskimi kanałami nadawczymi to kontrowersyjny i niepopularny ruch. W końcu NaTemat leży na przeciwnym partyjnym (na politycznym znajdują się lewicowe i progresywne ideowo redakcje) biegunie. Dlatego przez ostatnich 8 lat mógł uchodzić za ostoję dziennikarskiej niezależności i rigczowości.

Na szczęście po październikowych wyborach maski wreszcie opadły. No dobra, opadły wcześniej – konkretnie we wrześniu, gdy NaTemat zdecydowało się uruchomić zbiórkę na podwyżki dla dziennikarzy, czyli wspierany przez Google’a pilotażowy program dobrowolnego nagradzania dziennikarzy napiwkami przez czytelniczki.

W listopadzie, gdy podsumowano pierwszy etap działania tego „innowacyjnego projektu”, zżymałam się przez łzy, iż oglądam absurdalną, ale groźną medialną dystopię – mimo iż aktorką tego spektaklu nie była akurat pozostająca wielkim wyzwaniem dla mojej branży sztuczna inteligencja. Ta (i tu mała dygresja) stała się realną konkurencją dla pracowników mediów, więc niektórzy naczelni dwoją się i troją, by dowalić im jeszcze mocniej. Na przykład do tytułu Dziennikarza Roku zamiast swoich koleżanek i kolegów w zeszłorocznym i dla niektórych wciąż prestiżowym konkursie branżowym Grand Press nominowali AI. Koniec wtrętu. Wróćmy do NaTemat.

Tip the Journalist – jak wskazywałam w swoim tekście – pozwala szefostwu portalu „umyć ręce w kwestii waloryzacji płac”, niszczyć solidarność pracowników w ramach wzmocnienia konkurencyjności, zniechęcić ich do podejmowania wymagających/niewygodnych/niepopularnych tematów i „przerzucić odpowiedzialność za gratyfikację dziennikarzy z pracodawcy na czytelniczki”.

Od entuzjastów programu usłyszycie jednak, iż hajsik płynął, nikt nie narzekał i nikogo do niczego nie zmuszał, a tak w ogóle to kelnering dziennikarski jest zgodny z zasadami wolnego rynku. Szkoda tylko, iż ten ostatni niespecjalnie dba o prawa pracownicze i nie premiuje wolności dziennikarskiej. Ale cicho tam, lewackie Areczki, teraz zarząd NaTemat, w tym dumny naczelny – będący jednocześnie dyrektorem operacyjnym (ach ta niezależność dziennikarska) spółki, do której należy portal – Michał Mańkowski, zasłużył na szampana. A nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Mam nadzieję iż teraz już możemy przestać mydlić sobie oczy, iż tzw. wolne media są naprawdę wolne – na pewno nie od przemocy ekonomicznej.

Bo jak, jeżeli nie wyzyskiem, nazwalibyście fakt, iż teraz portal proponuje osobom piszącym zarabianie na jałmużnie od czytelników? Używam sformułowania „osoby piszące”, bo trudno nazwać dziennikarzem kogoś, kto z doskoku tworzy materiał pod publiczkę i nie dostaje od zarabiającej krocie na reklamach redakcji honorarium za swój tekst, tylko liczy, iż zapłacicie mu – co łaska – wy.

Do wyboru jest 5, 10, 20 zł. Możecie też dać więcej, rzecz jasna. Albo zupełnie nic. Autor może więc napracować się za darmo albo dostać tłustego tipa, nigdy nie wiadomo. Samo życie w późnym kapitalizmie.

Najważniejsze, iż NaTemat z kradnącym… pardon – agregującym teksty dziennikarskie Googlem stworzył plan. Jaki? Sprytny, bo uruchamia – bez konieczności zatrudniania pracowników i wystawiania rachunków autorom zewnętrznym – gratisowe źródełko treści, pozwalających mu wypełnić wolne przestrzenie między reklamami na stronie. Sam Balcerowicz by tego nie wymyślił.

Czy teksty będą płynąć strumieniami? Skoro w świecie nie brakuje biednych ludzi broniących bogaczy, to jestem przekonana, iż chętnych pisać z zerową gwarancją zapłaty nie zabraknie. Szczególnie wśród studentów dziennikarstwa, którym – jak wiadomo – się nie płaci, tylko dokarmia prestiżem. Wprost nie mogę się doczekać, gdy inne media pójdą w ślady NaTemat. Nie zdziwiłabym się, gdyby pomysł podchwyciła Agora, która ostatnio zwolniła 180 pracowników „Wyborczej” i Gazety.pl. Wszystko prawdopodobnie w ramach koniecznej restrukturyzacji i optymalizacji kosztów. Tak, tak, biedne te zarządy.

A ja prawdopodobnie znowu niesłusznie czepiam się lukratywnej oferty NaTemat, z której przecież nie muszę korzystać, jeżeli mi się nie podoba. Muszę jednak pamiętać, iż nie podejmując się tego wolontariatu, tracę niesamowite korzyści (to nie żart): „promocję najlepszych artykułów na stronie głównej i w social mediach”, „widoczność mojego bio pod każdym własnym artykułem” i „możliwość budowania społeczności wokół swoich tekstów”.

Ej, NaTemat, czy ktoś u was słyszał o czymś takim, jak media społecznościowe i Patronite? Może nie, skoro zwolniliście kilka osób od sociali. W każdym razie lepiej właśnie tam zacząć karierę dziennikarską, niż u was. Trudno was bowiem nazwać redakcją. Jesteście zwykłym, komercyjnym i nastawionym jedynie na zysk, a nie żadne tam misyjne wartości dziennikarskie firmą godną Januszy biznesu.

Idź do oryginalnego materiału