Powroty z urlopu bywają ciężkie. Robisz ten pieprzony DIGITAL DETOX. Czyścisz głowę z szumu problemów innych ludzi, odzyskujesz kontakt z wszechświatem. Finalnie łapiesz w końcu stan ZEN.
Po dwóch tygodniach jesteś do tego stopnia tu i teraz, iż nie rozumiesz jak mogłeś być tam i kiedyś. Puls masz tak wyregulowany, iż twój Garmin pyta czy wszystko z tobą OK?
Nie było lekko bo pierwszy tydzień urlopu to NON STOP obsesyjne myślenie o pracy.
Brakuje ci tego zapi^&olu. Skakania po tematach. Dedlajnów, fakapów i tej całej reszty chaosu którego miałeś serdecznie dość i uciekłeś na urlop. Urlopowy paradoks?
W drugim tygodniu jest już lepiej. Praca zaczyna odjeżdżać coraz dalej i dalej. Z dnia na dzień staje się coraz mniej ważna. I kiedy znika za horyzontem i zaczynasz rozkoszować się odpoczynkiem, wtedy BUM!
Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił. I TRZEBA WRACAĆ.
Myślisz sobie jak w Dniu Świra:
O żesz ku&*a ja pier&*ole. Pięć lat studiów jak krew w piach.
Miało być tak pięknie, a przerzucasz CV z kupki na kupkę. Wszystkie tak samo doskonałe. Piękne biało – niebieskie jak domowe koszulki Lecha Poznań. CV doskonałych kandydatów, którzy gdyby wygrali w totka to w dvpie mieliby te korpo ciuciubabki. Karmili by sobie alpaki mleczami w Bieszczadach czy pod Maczu Pikczu.
Ja to przynajmniej robiłbym tę jedną konsultacje pro bono w tygodniu.
Tak napisałem ostatnio pewnemu zawodnikowi i wspominałem klientom. Tylko iż jak sobie o tym później pomyślałem to naszła mnie refleksja, iż może jednak nie robiłbym tej konsultacji?
Tak tylko pie*^ole żeby się wybielić w oczach innych i własnego sumienia?
Może leżałbym gdzieś na plaży ze śmiesznym papierosem? Może dalej pisałbym te durne korpo pasty?
Bo coś trzeba robić. Coś co nadaje życiu sens. Nie da się przecież tylko leżeć. Życie można przeskrolować. Można też ten czas, jakoś ciekawie zagospodarować. Coś po sobie zostawić. Coś więcej niż profil na LinkedIn.
Zrobiło się trochę ponuro, ale o czym to ja mówiłem?
No tak powrót z urlopu.
W sumie dalej jesteśmy w temacie i ta dygresja była po coś. Jak już sobie zracjonalizujesz sens egzystencji to uświadamiasz sobie, iż ten odpoczynek coś ci dał. Nowe plany, pomysły, energia. Pojawia się zalążek optymizmu. To już coś!
Wieczorem nastawiasz budzik.
Pracujesz zdalnie więc siódma rano wystarczy. Wybierasz nową energetyczną melodie. O ta z ROCKY’EGO będzie git. Eye if the Tiger albo nie Eminem. Lose Yourself. Taaaaak to będzie dobre.
Serwujesz sobie 8h snu jak radzi biohaker. Zasypiasz słodko przy Netlfixie jak bobas, a rano zamiast budzika ze snu wyrywa cię jazgot kosiarki! #$%#&^
Tak to oni!
Kosiarze punkt 6 ruszyli z robotą bo to już nie cisza nocna! Można napi&^*lać!
Tę trawę co ledwie 5 cm urosła.
Tylko po co ja się pytam?
Przecież to nie ma sensu! I wiesz co? Okazuje się, iż jestem w błędzie bo to ma sens!
Bo dla kosiarza początek sezonu jest jak dla ciebie pierwszy wypad wiosną na rower.
Jak pierwszy kebab w cienkim cieście po 2 tygodniach pudełkowej diety co to Ksążulo zachwalał, iż niby lepsza od tej u Magdy Gessler.
Kosiarze całą zimę picują sprzęt do sezonu. Buszują po Allegro w poszukiwaniu tytanowych ostrzy, suchych smarów i innych branżowych gadżetów ułatwiających likwidację zielonego przeciwnika.
Ja to lubię trawę i nie mam z nią problemu XD.
Jak już wstałem wcześniej to myślę sobie, iż wyjdę na spacer z futrzakiem. Niech suka ma coś z życia i ja też skorzystam.
Już pod blokiem spotykam osiedlowego kosiarza.
6:30 a on już mocno wczuty. Bez kosiarki ale robi oprysk.
Dzień dobry panie Kosiarzu! – mówię i pytam:
Co to za substancja i czy PIESEŁOWI nie zaszkodzi?
To nie ROUNDUP!! To nie ROUNDUP!!
Powtarza oburzony jakbym zarzucił mu stosowanie ciężkich pestycydów. Mówi iż to na mlecze ekologiczny preparat jest. PIESU nie zaszkodzi i człowiekowi też.
Na pewno. Bije się w pierś jak bum cyk dana.
Kropka zwąchała temat i zrobiła swoje, ale nie kupiła tej historii. Ja też.
Słowo kosiarza jest dla mnie tylko słowem kosiarza.
Co to za kosiarz bez ROUNDAPa?
Tylko co mu te mlecze winne?
Chłop mówi, iż taka robota i oprysk musi być. Mlecz nie mlecz, ale trawa to murawa i ma być bez mleczy. Nie wnikam. Takie są procedury. Na ch^j drążyć temat. Idę dalej. Idę po swoje.
Po powrocie ze nachodzi, mnie pourlopowa refleksja. Myślę sobie że:
Jesteśmy niewolnikami w białych kołnierzykach
Sorry firmowych bluzach premium z dużym logo na środku.
Podziemny krąg przy tym co tu się odpi%^&la ostatnio to domowe przedszkole.
Jedno jest pewne.
Po porannym koncercie osiedlowych kosiarek może być już tylko gorzej.
Domino ruszyło.
Ekspres automatyczny każe dolać wody.
Dolewam.
Dalej – opróżnić pojemnik na skropliny.
Opróżniam.
Zaznaczam w końcu podwójne espresso o mocy średniej i tu kolejny ZONK:
DOSYP ZIARNO.
OŻESZ KU^&A JPR^%LE!
Tak technologia ułatwia człowiekowi życie? Ejaj ku&*a!
W szafce gdzie zawsze kawa była PUSTO. W ręcznym młynku to samo.
Kolejny FAKAP, a dzień się jeszcze nie zaczął.
Szybka męska decyzja. Idę do Żaby bo mam blisko. Schodzę po schodach bo na redukcji jestem. Ładna pogoda. Chłodno ale choćby przyjemnie. Myślę sobie iż mogłem dłuższy urlop zrobić. Chwila i jestem pod Żabą, PACZE na drzwi, a tam kartka:
ZARAZ WRACAM
Czekam i czekam ale nikt nie wraca.
Trudno idę do Biedy.
Spotykam jeszcze po drodze sąsiada. Cześć co słychać? Ładny dzisiaj dzień. Kiedy robimy grilla na balkonie pyta? Mówię iż na weekend jak się ociepli to możemy coś zorganizować. Pogadałby dłużej, ale musi lecieć bo robota sama się nie zrobi. Nowy dyrektor i musi się wykazać.
Wpadam do Stonki. Mijam silversów jak Messi nasze orły w Katarze.
Czekolady zerkają na mnie i szepczą:
Kup mnie, zjedz mnie, kup mnie, zjedz mnie.
ale asertywnie odpowiadam, że
redukcja kochane moje słodkie z bakaliami, może innym razem. Jeszcze będzie czas.
Klimat Stonki zaczyna mnie przytłaczać. W tle groteskowa muzyka jak w horrorze klasy B lub C.
W końcu JEST. Dział kawa i herbata. Biorę kilo afrykańskiej. Mocna i gęsta, tak jak lubię. Łapię jeszcze pudełko borówek bo antyoksydanty i do kasy.
Muzyczka ryje mi banie coraz mocniej – kto im układa te playlisty?
Babcie jak zahipnotyzowane grzebią w koszach ze WSZYSTKIM.
Myślę czego one tam szukają? 13 emerytury? Czy też będę na starość DIGOWAŁ tak jak one? Nie śmieję się.
Jedna kasa czynna, kolejka na pół sklepu. Przy samoobsługowych 2 os. Czekam chwile.
Skanuje towar, szukam borówek w panelu, coś się zawiesza. Wołam pomoc. W końcu podchodzi kasjerka z wąsem jak Małysz i robi reset z takim fochem jakbym specjalnie popsuł jej tę kasę.
Dziękuję serdecznie i pozdrawiam.
Wbijam produkty. Przechodzę do płatności, a tu następny ZONK
Zapomniałem karty… &%&%&90*)$#%%^%^
O ŻESZ KURCZAK JPRDL.
Powtarzam w myślach – prawie na głos.
Kawa tego dnia była gorzka jak te mlecze.
Aromat gwałtownie uleciał jak wczorajszy optymizm. A przecież nie minęło jeszcze choćby 24 h?
Jak to możliwe, iż powrót do rzeczywistości w jednej chwili burzy tak ciężko wypracowany spokój?