Gdyby to, co jest robione w szarej strefie, przenieść do gospodarki oficjalnej, przestałoby się opłacać
Z Bohdanem Wyżnikiewiczem rozmawia Sebastian Stodolak
Czy w Polsce mamy dużą szarą strefę?
Tak można powiedzieć. Ale w innych krajach UE jest bardzo podobnie. Jesteśmy średniakami ze wskazaniem na poziom lekko wyższy niż średni.
To znaczy?
Mamy dwa podejścia do szacunków. To, które stosujemy w Instytucie Prognoz i Analiz Gospodarczych, daje wynik 18,1 proc. PKB w 2025 r. Drugie, ustalone przez Eurostat, żeby dane między krajami Wspólnoty były porównywalne, daje ok. 9 proc. Naszym zdaniem zatem jest więcej szarej strefy, prawie dwa razy więcej.
Ogromna różnica. Z czego wynika?
GUS, działając zgodnie z metodologią Eurostatu, opiera się na udokumentowanych informacjach. Inaczej mówiąc: musi mieć podkładkę na liczby. My nie mamy takiego ograniczenia. Działanie GUS polega na porównywaniu wyników finansowych i danych podatkowych raportowanych przez firmy z pewnym wyidealizowanym wzorcem wynikającym z badań. jeżeli pomiędzy występuje różnica, to zaliczana jest ona do szarej strefy. My, w instytucie, wliczamy do szarej strefy także pracę nierejestrowaną, działalność ukrywaną i nielegalną, czyli przemyt i sprzedaż papierosów, narkotyków, alkoholu i dochody z sutenerstwa. GUS tego nie robi, ponieważ jeżeli ktoś taką działalność podejmuje, to zwykle w ogóle nie istnieje w rejestrze urzędu i nie da się go zestawić z wzorcem.
Wasz najnowszy raport na temat szarej strefy wskazuje, iż współcześnie obszarem jej funkcjonowania jest także internet. W istotnej skali?
Zdecydowanie. I ta skala narasta lawinowo. Papierosy, alkohol czy fałszowane leki. Z danych wynika, iż jedna czwarta wszelkich nielegalnych przesyłek pocztowych w Unii to właśnie nielegalne medykamenty. Światowa Organizacja Zdrowia wymienia Polskę jako jedno z tych państw, które jest bardzo aktywne w międzynarodowym handlu podrobionymi lekami jako pośrednik i jako eksporter, i importer. My eksportujemy nielegalne leki do, przykładowo, Grecji, a zaopatrujemy się w Chinach, Indiach czy Korei Południowej.
Rozumiem, iż część z tych produktów to po prostu lewe partie oficjalnej produkcji, ale część to podróbki i zagrożenie dla ludzi?
Oczywiście. Choć co do zasady leki sprzedawane w sieci muszą być traktowane jako sfałszowane, bo ich pochodzenie nie jest znane. Główny inspektor farmaceutyczny mawia, iż często są one „robione w betoniarce bez zachowania jakichkolwiek reguł sanitarnych”. W Polsce sprzedaje się w sieci także leki na receptę. Owszem, można kupić je legalnie online, ale trzeba stawić się po nie w aptece. Kupno nielegalnych zwalnia z tego obowiązku. I jeszcze kurier przyniesie je pod drzwi.
Internet jako medium szarej strefy to jedno, ale czy w samej sieci tworzone i oferowane są usługi będące częścią nieformalnej gospodarki?
To np. hazard. Firmy oferujące takie usługi są bardzo zaawansowane technologicznie, trudno je identyfikować, jeszcze trudniej blokować. Co więcej, zwykle też stać ich na wynajęcie najlepszych prawników, gdy już jakiś urząd zacznie im deptać po piętach.
Wciąż nie chce mi się wierzyć, by szacunki szarej strefy GUS były aż dwukrotnie niższe od rzeczywistych jej rozmiarów.
To kwestia metodologii. Ale mówiąc o szarej strefie, o przemytnikach i nielegalnych towarach, trzeba mieć świadomość, jak zaawansowane bywają to działalności. Gangi mają własne drukarnie, gdzie wytwarzają opakowania do złudzenia przypominające oryginalne. Podrabiają choćby liquidy do podgrzewaczy e-papierosów. Tutaj handel w sieci kwitnie w sposób niekontrolowany i ludzie, młodzi w szczególności, kupują to masowo. Dlaczego tak się stało? Do Polski zaczęły napływać jednorazowe vape’y – to nie zostało zakazane, ale obłożone bardzo wysoką akcyzą, która sprawiła, iż legalny import stał się nieopłacalny. W innych krajach są specjalne jednostki policji zwalczające szarą strefę w sieci. U nas zajmuje się tym przede wszystkim struktura ds. zwalczania przestępczości gospodarczej w policji, ale nie osiągnęła jeszcze pożądanego poziomu skuteczności.
Dlaczego?
Brakuje funduszy. Trzeba zaopatrzyć policję w komputery, serwery i ludzi, którzy potrafią z tego sprzętu korzystać. Oczywiście, mówiąc o szarej strefie, której „nie widzą” statystyki GUS, mamy na myśli więcej niż tylko leki czy alkohol. To także np. gastronomia, handel pracami dyplomowymi, choćby doktoratami, w który są zaangażowani, jak się okazuje, choćby wybrańcy narodu, czy – z innej beczki – nielegalny wynajem mieszkań dla turystów. Okazuje się, iż w Zakopanem liczba oficjalnie zarejestrowanych miejsc noclegowych jest dwukrotnie niższa niż liczba faktycznych turystów, którzy przyjeżdżają. Podejrzewam, iż podobnie jest w wielu innych ośrodkach turystycznych.
Polska jest objęta procedurą nadmiernego deficytu. Rząd się zastanawia, czy ciąć wydatki, czy pobierać większe podatki. Szara strefa to też działalności legalne, ale niezarejestrowane. Na przykład zakład fryzjerski, który nie zgłasza połowy transakcji. Czy istnieje sposób, by skłonić Polaków do zalegalizowania działalności w pełni i płacenia podatków?
Przede wszystkim trzeba pamiętać, iż główną przyczyną szarej strefy są regulacje, którym przedsiębiorcy nie są w stanie sprostać.
Na przykład?
Najlepszym przykładem jest bardzo wysoka, obowiązkowa minimalna płaca, która wpędza mikroprzedsiębiorców w szarą strefę.
Ale z drugiej strony mówi się, iż gdy państwo podnosi płacę minimalną, to też troszeczkę sobie wyciąga z kieszeni pracodawców. Rosną np. kwoty składek ubezpieczeniowych.
Tak, ale my o czym innym mówimy: o zdolności firm do tworzenia wartości dodanej. I ona w wyniku podnoszenia płacy minimalnej się kurczy. Prowadzi to do tego, iż mikroprzedsiębiorcy muszą płacić pod stołem, żeby się utrzymać, a to uruchamia błędne koło, bo żeby mieć na to pieniądze, muszą coś sprzedawać bez kas fiskalnych. jeżeli chodzi o podnoszenie pensji minimalnej, to ona ma też innego typu negatywne skutki. Zaburza bodźce do rozwoju i kształcenia. jeżeli okazuje się, iż nauczyciel zarabia kilka więcej niż woźny, to po co mu był ten dyplom i te studia?
(…)
Cała rozmowa dostępna jest TUTAJ.