Rafał Woś: Umowa z Mercosur jest skrajnie niekorzystna dla polskiej gospodarki

10 godzin temu
Zdjęcie: INTERIA.PL


W temacie umowy UE-Mercosur absolutnie nic się przez ostatni rok nie zmieniło. przez cały czas oznacza ona wygaszanie europejskiej (w tym polskiej) produkcji żywności po to tylko, by niemieccy producenci samochodów zyskali dostęp do rynków Ameryki Południowej. Mimo tego - a może właśnie dlatego - ten kompletnie anachroniczny i niespójny z duchem naszych czasów pakt o wolnym handlu jest przepychany coraz dalej i dalej. I jest już o włos od wejścia w życie.


Umowy takie jak ta o wolnym handlu UE z krajami grupy Mercosur (Brazylia, Argentyna, Urugwaj i inni) to niby materia bardzo skomplikowana. Ale tak naprawdę patent na ich wprowadzenie jest zawsze taki sam. Najpierw sprawa wydaje się mglista i na dużym poziomie ogólności. Ci, którym taka umowa jest na rękę, dbają, by jak najdłużej tym rokowaniom towarzyszyła opowieść, iż absolutnie nie ma żadnych powodów do obaw. Czasu jest przecież jeszcze tyle, co wody w oceanie Atlantyckim, wszystkie głosy oraz postulaty zaniepokojonych zostaną wysłuchane. I tak dalej...Reklama


Umowa o wolnym handlu UE z Mercosur. "Ordynarna ściema i typowe gotowanie żaby"


Potem - nagle - rzecz dostaje przyspieszenia. Wtedy mamy nagłe skrócenie horyzontu. Na przedstawianie obiekcji jest już teraz "za późno". Bezcelowy zdaje się też wszelki opór, bo przecież "mamy konsensus". Ci, co na nowych przepisach stracić mają najwięcej, mogą oczywiście wciąż konfrontować z tymi faktami politycznych decydentów w swoich własnych krajach. Ci jednak politycy bezradnie rozkładają ręce, iż owszem, oni by chcieli, ale "ten pociąg już odjechał". A poza tym, "każdy kryzys to przecież szansa...". Na ostatnim etapie rzuca się jeszcze krytykom kilka kół ratunkowych. Żeby nikt się nie przyczepił, iż nie wyszliśmy naprzeciw obawom. A iż koła są dziurawe albo sparciałe? I nikogo nie uratują? To detale, które powinny zniknąć w mrokach dziejów.


Z tą umową UE-Mercosur jesteśmy właśnie dokładnie między etapem drugim a trzecim. Polski rząd już przyzwyczaja nas do myśli, iż wszelkie nadziej na zablokowanie paktu były płonne. Ale spokojnie! Będziemy przecież obserwować sytuację i - w razie czego - zareagujemy. Jak zareagujemy? To się "jeszcze zobaczy". Poza tym pocieszają nas, iż Komisja Europejska przygotowała "zabezpieczenia". Na przykład kontyngenty na import wrażliwych produktów rolnych. Albo tzw. hamulce bezpieczeństwa.
Problem w tym, iż jest to nic innego jak ordynarna ściema i typowe gotowanie żaby. Przecież w końcu po tych sześciu czy siedmiu latach okresu przejściowego kontyngenty na drób czy wołowinę dojdą do swych górnych granic. A to oznacza stałe wpuszczanie na rynek europejski mięsa tańszego, które wypierać będzie rodzimą europejską produkcję (nagłego wzrostu popytu na rostbef czy antrykot w UE spodziewać się raczej nie należy). O jakości importowanej żywności już choćby nie wspominając. A hamulce bezpieczeństwa? Teoretycznie ich zaciągnięcie będzie możliwe w sytuacji, gdyby np. cena wołowiny spadła drastycznie. W praktyce jednak takie mechanizmy na poziomie UE w zasadzie nie działają, a ich użycie jest politycznie oraz praktycznie niemożliwe - kto weźmie na siebie polityczne zadanie tłumaczenia unijnym konsumentom, iż tanie mięso, do którego przywykli, musi być... droższe? Jacyś chętni? Nie widzę.


Umowa UE z Mercosur. "Właśnie nasi producenci rolni zapłacą najwyższą cenę"


Na dodatek nasza polska perspektywa jest taka, iż to nie kto inny, jak właśnie nasi producenci rolni, z branży wołowiny, drobiu czy cukru, zapłacą za umowę z Mercosur najwyższą cenę. Stanie się tak dlatego, iż należymy do czołowych producentów tych towarów w UE. Oraz - co pewnie jeszcze ważniejsze - ich kluczowych eksporterów w ramach UE. A ponieważ te branże ważą w naszym PKB relatywnie dużo, to oznacza, iż efekt tego otwierania rynku europejskiego na produkty rolne z dalekiej Ameryki będzie u nas dużo mocniej odczuwalny niż na Zachodzie. I odwrotnie. Pośród tych branż i gospodarek, które na umowie z Mercosurem spodziewają się zarobić najwięcej, Polski nie będzie. Niemiecki dziennik "Die Welt" opisał kiedyś umowę UE-Mercosur hasłem "krowy za samochody". I celnie opisał. A my dopisać musimy, iż krowy będą co do zasady argentyńskie. Samochody zaś głównie niemieckie. I tyle w temacie.


Można do tego dodać jeszcze elementy, które są z tym równaniem powiązane w sposób pośredni. Na przykład to, iż spadek cen europejskiego mięsa to (siłą rzeczy) negatywna presja na ceny na rynku pasz albo zbóż. Które - tak się składa - też produkujemy. Warto poza tym zauważyć, iż dzięki umowie z Mercosur kraje zachodniej Europy rzucają koło ratunkowe swoim rodzimy producentom przemysłowym (na przykład ze wspomnianej branży samochodowej), którym wcześniej odcięli sporo tlenu, śrubując kryteria polityki klimatycznej. W tym kontekście wygląda jednak, iż znów to właśnie nasz przemysł zapłaci za tę wspaniałomyślność podwójnie. Bo raz, iż i nasza konkurencyjność spada z powodu takich genialnych wynalazków jak unijny system handlu emisjami (ETS1, a niedługo także 2). A dwa, iż na otwarciu rynków amerykańskich skorzystamy znacznie mniej niż firmy niemieckie albo francuskie. Skąd to wiemy? Bo dziś niemieckie firmy eksportują do państw Mercosur na roczną kwotę ok. 15 mld euro. A polskie ledwie na... 0,6 mld. Trudno więc oczekiwać, iż ta sytuacja nagle - deus es machina - ulegnie odwróceniu. Raczej będzie tak, iż większość owoców tego otwarcia skonsumują dotychczasowi liderzy. A pozostałym przypadnie jedynie resztówka.
Te koszty można by mnożyć - w ogóle nie mówiliśmy jeszcze przecież o ekologicznych kosztach zastąpienia lokalnej europejskiej produkcji żywności towarami, które trzeba przewieźć przez pół świata na unijne stoły. Ani o prowadzonym równolegle zmniejszaniu unijnych inwestycji we wspólną politykę rolną w nowej perspektywie budżetowej.
Ich wyliczenie w niczym nie zmieni jednak ostatecznego rachunku za ten układ. Rachunku, który jest dla kraju takiego jak Polska skrajnie niekorzystny. A fakt, iż nasze władze nie chcą albo nie potrafią go na poziomie unijnym zablokować pokazuje, jak bardzo iluzoryczna jest opowieść o Polsce, która rzekomo wróciła do głównego stolika rozgrywających w Europie.
Rafał Woś
Autor felietonu przedstawia własne poglądy i opinie
Śródtytuły pochodzą od redakcji
Idź do oryginalnego materiału