REARM Europe: zbrojenia jako nowy projekt integracyjny

1 tydzień temu

Unia Europejska ogłasza największe zbrojenia od zimnej wojny i chce uniezależnić swoje bezpieczeństwo od USA. Ambicje są wysokie, ale brakuje ludzi, mocy przemysłowych, technologii i wspólnego dowodzenia. Na razie szybciej rośnie proces niż realna siła.

Nowe wielkie hasło

Po Zielonym Ładzie i „transformacji cyfrowej” nadchodzi czas militarnego przebudzenia. REARM Europe ma nadać kierunek całej dekadzie – zwiększyć wydatki obronne, ujednolicić standardy, skoordynować zakupy i wymusić współpracę przemysłu europejskiego. Polityczny kontekst jest oczywisty – niepewność co do przyszłych decyzji w Waszyngtonie, długotrwała wojna na Ukrainie, napięcia na Bliskim Wschodzie i rosnące ryzyko sabotażu hybrydowego. W takiej scenerii „więcej Europy w obronie” brzmi jak naturalna odpowiedź. Problem polega na tym, iż Unia z natury działa poprzez procedury i instrumenty regulacyjne, a świat bezpieczeństwa premiuje szybkość i zdolność do podejmowania ryzyka.

Ambicje kontra zdolności

W dokumentach i wystąpieniach brzmi to imponująco: wspólny rynek zbrojeniowy, europejskie systemy obronne, interoperacyjność, gotowość do kolektywnej reakcji. Zderzenie z praktyką bywa brutalne. Zwiększenie produkcji amunicji czy środków rozpoznania wymaga lat inwestycji, certyfikacji i kontraktów, które pozwalają fabrykom planować moce. Do tego dochodzi chroniczny niedobór wykwalifikowanych kadr, od inżynierów po operatorów maszyn, oraz bariera w postaci fragmentacji regulacyjnej i „lokalnego patriotyzmu” państw członkowskich. Każdy chce wspierać własny zakład i logo na sprzęcie, co rozbija efekt skali.

Uzależnienie technologiczne od USA

Nawet najambitniejsze projekty europejskie pozostają technologicznie związane z amerykańskim ekosystemem. Lotnictwo oparte o F-35 to przewaga stealth (obniżona wykrywalność, techniki mające na celu zmniejszenie możliwości wykrycia obiektu znanymi metodami obserwacji – począwszy od ludzkiego wzroku i słuchu, na metodach technicznych takich jak wykorzystanie zjawiska odbicia fal radarowych), łączności i sensorów, których europejskie odpowiedniki dopiero raczkują. Obrona powietrzna, od radarów po systemy C2 (ang. Command and Control) w krytycznych warstwach opiera się na standardach NATO, które w praktyce piszą firmy zza Atlantyku. W domenie kosmicznej Europa korzysta z danych i ochrony, których nie da się gwałtownie skopiować. Wreszcie oprogramowanie i cyberbezpieczeństwo – bez amerykańskiej warstwy ochronnej i aktualizacji trudno mówić o pełnej autonomii. To nie jest zarzut, tylko fakt – dziś odstraszanie w skali strategicznej wymaga dostępu do technologicznego kręgosłupa USA.

Odstraszanie to matematyka masy. Tysiące wozów, setki systemów artyleryjskich, dziesiątki baterii i dronów, a także miliony sztuk amunicji to liczby, które robią różnicę. Dziś europejska produkcja w wielu kategoriach wciąż jest policzalna w dziesiątkach lub setkach rocznie. Można to zmienić, ale wymaga to przewidywalnych, wieloletnich zamówień i zgody, iż priorytetem staje się przemysł obronny, a nie społeczna doraźność. Politycznie to najtrudniejsza decyzja, bo efekty widać dopiero po kilku latach, a rachunek trzeba zapłacić natychmiast.

Ekonomia zbrojeń – zderzenie z państwem opiekuńczym

Wydatki obronne nie są tylko kosztem, ale także potrafią zwiększać produktywność gospodarki poprzez B+R, automatyzację i transfer technologii do obiektów cywilnych. Historia zna przykłady, gdy programy militarne pchały do przodu kompozyty, elektronikę, lotnictwo, a dziś – łączność, AI i robotykę. Jednocześnie to impuls warunkowy – mnożnik działa, gdy zamówienia są stabilne, spełniają wymogi jakości i tworzą sieć poddostawców, a nie tylko „wstrzykują” pieniądz. jeżeli dominować będzie logika krótkotrwałych dotacji, a nie długich kontraktów, to zbrojenia staną się fiskalną kroplówką, zamiast rozbudowywać bazę przemysłową.

Europa wydaje wielokrotnie więcej na politykę socjalną niż na obronę. Nie ma w tym nic złego per se, ale w sytuacji narastającego ryzyka trzeba dokonać realokacji – albo rosną podatki i dług, albo przesuwamy środki. Na razie dominuje polityczny odruch, by „mieć ciastko i zjeść ciastko”, czyli składać obietnice obronne bez odważnych cięć gdzie indziej. Taki model prędzej czy później uderzy w wiarygodność inicjatywy REARM – rynki finansowe widzą arytmetykę, a obywatele dostrzegają rozjazd między deklaracją a efektem.

Demografia, morale i rezerwy

Bez ludzi nie ma armii, a Europa się starzeje. W wielu państwach realny jest problem zarówno rekrutacji do służby czynnej, jak i zbudowania solidnego systemu rezerw. Potrzebna jest uczciwa rozmowa o służbie wojskowej – ochotniczej, terytorialnej, rezerwie aktywnej – oraz o benefitach dla pracodawców i obywateli. Równie istotny jest „software” nowoczesnej obrony, czyli szkolenia, symulatory, logistyka, naprawy i rotacja. To mało spektakularne, ale bez tego sprzęt stoi w magazynach, a gotowość jest papierowa.

Nawet najlepszy sprzęt kilka znaczy bez wspólnego dowodzenia. Europa nie ma dziś jednolitej struktury operacyjnej, która w kryzysie mogłaby planować, wydawać rozkazy i rozliczać wykonanie z użyciem realnych uprawnień. NATO tę funkcję pełni, ale REARM ma ambicje „europeizacji” decyzyjności. o ile ma to być więcej niż slogan, konieczne są ćwiczenia na dużą skalę z prawdziwą odpowiedzialnością za wynik, wspólne standardy systemu C2 i odwaga, by podporządkować narodowe ambicje logice teatru działań.

Wziąć obronę na serio?

Po pierwsze, kontrakty 7–10-letnie na amunicję, drony i sensory, które pozwalają budować moce i szkolenia. Po drugie, wspólne pakiety zakupowe (prawdziwe, a nie „koordynowane konferencją”), gdzie kryterium jest gotowość i cena cyklu życia, a nie adres siedziby producenta. Po trzecie, ułatwienia regulacyjne (pozwolenia, certyfikaty, eksport wewnątrz UE) oraz podatkowe zachęty dla inwestycji w linie zbrojeniowe. Po czwarte, rezerwy i szkolenie – twarde cele roczne dla państw, mierzone godzinami szkoleniowymi i procentem przeszkolonej populacji. Po piąte, cyber i kosmos – wspólne programy ochrony infrastruktury krytycznej i redundancji danych. Po szóste, logistyka – magazyny, naprawy, zapasy części i paliw z myślą o realnym zużyciu w konflikcie, a nie w Excelu.

REARM Europe nie musi być kolejną „białą księgą”. Może stać się bodźcem do przebudowy europejskiej gospodarki i do nowego kontraktu społecznego – mniej doraźnej konsumpcji politycznej, większych inwestycji w bezpieczeństwo i technologie podwójnego zastosowania. Warunek jest jeden – nazwać rzeczy po imieniu i uznać, iż w świecie siły o wyniku decydują wolumen, tempo i determinacja. Procedury są potrzebne, ale nie zastąpią mocy produkcyjnej, gotowości i woli obrony. A bez tych trzech elementów europejska „autonomia strategiczna” pozostanie tylko pustym hasłem.

Materiał powstał na podstawie odcinka podcastu.

Idź do oryginalnego materiału