Ręce precz od Waldemara Dąbrowskiego. Wejście dla artystów

1 miesiąc temu

O takie funkcje nie ubiegają się sprawdzeni fachowcy z kręgu opery, wreszcie ludzie obdarzeni pracowitością, charyzmą i uczciwością. Takie osoby istnieją, ale tkwią zwykle po uszy w swych profesjonalnych zadaniach, pasjach i godnościach. One nie staną w konkursowe szranki ze zgłaszającymi się do takich wyścigów miernotami, bezrobotnymi, irracjonalnymi marzycielami, przegranymi rezydentami na tego typu posadach czy zawodowymi oblatywaczami dyrektorskich posad bez względu na to, jakiej dziedziny dotyczą. Kiedyś startował w takim konkursie choćby szef jakichś zakładów mięsnych…

Często powtarzam, iż kandydatów do kierowania teatrami operowymi należy nieustannie szukać, a przy tym stwarzać i nadzorować warunki ich kształcenia, promocji i profesjonalnego doskonalenia. Natomiast postacie już ukształtowane – owszem, istnieją – proponując im dyrekcję teatru operowego, przekonywać, aby porzucili dotychczasowy status i resztę życia poświęcili sztuce operowej.

No właśnie, resztę życia, a nie trzy- lub pięcioletnią kadencję, w czasie której można się tylko rozpędzić, mając w tyle głowy memento, iż wszelkie jedynie sensowne, bo długoterminowe, przedsięwzięcia zapewniające trwały sukces rozbiją się o kolejny dyrektorski konkurs.

Podam kilka niedawnych przykładów skutecznego kierowania teatrami operowymi bez konkursów i kadencyjności: Bytomska dyrekcja Włodzimierza Stahla i Włodzimierza Ormickiego w latach 50. i 60. Poznańska, wrocławska i warszawska dyrekcja Roberta Satanowskiego. Łódzkie lata Stanisława Piotrowskiego z Zygmuntem Latoszewskim. Kierowanie Operą Wrocławską przez Ewę Michnik w latach 1995 – 2016, a jeszcze przedtem udaną dyrekcję Opery Krakowskiej (1981 – 1995). Skuteczna działalność Macieja Figasa w Operze Nova w Bydgoszczy, począwszy od roku 1991 i oby jak najdłużej. Wreszcie wieloletnia działalność Włodzimierza Nawotki w Gdańsku, kilkunastoletnia kadencja Mieczysława Dondajewskiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu, a potem moja 16-letnia tamże, poprzedzona owocnym dziesięcioleciem w Teatrze Wielkim w Łodzi.

Nikt z nas nie stawał do żadnych konkursów, co utwierdziło mnie, iż taka metoda wyłaniania liderów teatru operowego prowadzi donikąd i przynosi wiele skutków negatywnych. Zdejmuje odpowiedzialność z decydentów, jest podatna na „ustawianie wyników”, wreszcie deprecjonuje profesję dyrektora teatru, poddawanego ocenom gremiów zwykle do tego co najmniej niegodnych i niekompetentnych.

Podobno dyr. Waldemar Dąbrowski wyraźnie zadeklarował zamiar dalszego kierowania pierwszą operową sceną narodową. Chyba nikt nie oczekuje, iż po 16 latach dyrektorowania podda się ocenie jakiegokolwiek gremium komisji konkursowej. Wszedł właśnie w okres życia, w którym jego koledzy – dyrektorzy teatrów operowych na całym świecie – wykazują się optymalnymi wynikami działalności. A z tego, co wiem i widzę, Dąbrowski jest w pełni formy, zdrowia i aktywności, co w naszej profesji przychodzi często dopiero z odpowiednim upływem czasu i po nabyciu długoletniego doświadczenia.

Przeczytałem napisany niedawno list otwarty pracowników Teatru Wielkiego – Opery Narodowej (zespołów artystycznych, orkiestry, chóru, baletu, zespołów technicznych i administracyjnych) do Minister Kultury Hanny Wróblewskiej w sprawie zapowiadanego konkursu na nowego dyrektora naczelnego warszawskiej sceny. Imponująca jest tam ocena pracy dyrektora Dąbrowskiego (co nieczęsto zdarza się długoletnim współpracownikom), jego mądrego zarządzania „bez naruszania godności pracowników i bez tworzenia atmosfery konfliktu”, tworzenia wizji Opery Narodowej, kreowania repertuaru zapewniającego 100 procent frekwencji, goszczenia wybitnych twórców i wykonawców, patronowania Akademii Operowej, wzmacniania kontaktów międzynarodowych i liczne koprodukcje (zapomnieli dodać stworzenie Polskiego Baletu Narodowego, co bez odwagi obecnego dyrektora byłoby niemożliwe).

Należę do tych, którzy ufają, iż obecna Minister Kultury, wywodząca się z grona najlepszych menedżerów instytucji artystycznych (wieloletnia dyrektorka warszawskiej Zachęty), nie zdecyduje się teraz na zmianę na stanowisku dyrektora Opery Narodowej, zwłaszcza iż na znanym mi dobrze horyzoncie nie ma kandydata, którego choćby werbalnie można byłoby porównać z Dąbrowskim. Te ogłupiające konkursy miałyby sens tylko wtedy, gdybyśmy aktualnie dostrzegali co najmniej kilku rokujących kandydatów. Wtedy – proszę bardzo – niech walczą!

Ale ufając w mądrość i rozwagę Pani Minister, jestem pewien, iż na własną odpowiedzialność podjęłaby tę decyzję osobiście, bez uciekania się do tak doszczętnie skompromitowanych konkursów.

Idź do oryginalnego materiału