Rumunia. Czy Dolina Jiu udowodni, iż możliwa jest sprawiedliwa transformacja gospodarcza?

11 miesięcy temu

– W tym budynku chcemy urządzić centrum robotyki. Tam będzie kawiarnia i punkt widokowy. A po torach, którymi kiedyś jeździły pociągi wąskotorowe z węglem, puścimy drezynę – opowiada Ina Berar, psycholożka i członkini stowarzyszenia Planeta Petrilă. Podążam wzrokiem w miejsca, które wskazuje ręką i uruchamiam wyobraźnię. Bez niej ani rusz, bo wokół mnie są tylko: zrujnowane, choć przez cały czas monumentalne zabudowania pokopalniane, szkielety budynków, które rozsypały się po zamknięciu kopalni Petrilă, dawno nieczynna wieża wyciągowa. Wszystko na tle górskich pasm południowych Karpat, w samym sercu Rumunii.

Górnicy nie fedrują tu od blisko dziesięciu lat. Gdy kopalnię zamykano, mało kto w Rumunii myślał poważnie o zabytkach przemysłowych i ich ochronie. Walkę Iona Barbu, inżyniera i artysty, oraz skupionej wokół niego grupy entuzjastów ocalenia Petrili, uwiecznił w poruszającym filmie dokumentalnym Andrei Dascalescu. Gdyby nie ludzie, którzy dziś tworzą stowarzyszenie, po kopalni nie zostałby choćby ślad. Nie odpuścili, a teraz organizują w dawnych górniczych zabudowaniach wydarzenia kulturalne i marzą, iż sztuka da jej nowe życie.

– Ze strony władz lokalnych nie mamy wiele wsparcia – mówi Ina, a mnie przypominają się sceny z filmu Dascalescu, gdzie Ion Barbu zderzał się z obojętnością decydentów, walcząc o wpisanie kopalni do rejestru zabytków. – Ale kiedy organizujemy imprezy plenerowe, na przykład w Dzień Górnika, ludzie na nie przychodzą. Są szczęśliwi, iż lata, kiedy kopalnia działała, zostały upamiętnione, uhonorowane. To było miejsce, które kształtowało byt całych pokoleń. Było oczywiste, iż tutaj, w Dolinie Jiu, pracuje się właśnie w przemyśle węglowym. Kiedy tego zabrakło, ludzie jakby stracili kompas.

Większe wydobycie kosztem bezpieczeństwa

Węgiel w Dolinie Jiu, małym, odizolowanym kawałku świata między karpackimi pasmami Parâng i Retezat, zaczęto wydobywać około połowy XIX wieku. Małe pasterskie osady stały się miasteczkami: tak wyrosły Petroszany (dziś stolica regionu), Petrilă, Lupeni, Vulcan, Iscroni, Aninoasa, Uricani. Do pracy w kopalniach przybywali robotnicy z całych Austro-Węgier. Wielu zostało także po I wojnie światowej, gdy Dolina znalazła się w granicach Rumunii. Na pomniku na cmentarzu w Lupeni, upamiętniającym jedną z najstraszniejszych katastrof górniczych w tutejszej historii, zapisano 82 nazwiska: rumuńskie, węgierskie, niemieckie, czeskie, słowackie, polskie. Wszyscy zginęli pod ziemią 27 kwietnia 1922 roku, gdy wybuchł metan w kopalni Aurelia.

Praca w kopalniach w Dolinie Jiu zawsze była wyjątkowo niebezpieczna. Wypadki zdarzały się regularnie w przedwojennej Rumunii, i po wojnie, gdy socjalistyczne państwo wdrożyło forsowną politykę industrializacji. Złoża w tym regionie rozmieszczone są w sposób, który czyni organizację wydobycia szczególnym wyzwaniem – także pod względem bezpieczeństwa. Kolejne władze chciały zwiększać skalę wydobycia, ale nie szły za tym inwestycje w modernizację kopalń.

– Przyjechałem z okręgu Bacău. Mój starszy brat już tutaj pracował, a ja właśnie skończyłem szkołę zawodową, miałem 17 lat. Podpisałem papiery, iż podejmuję pracę w kopalni na własną odpowiedzialność, iż rozumiem ryzyko wypadku. Teoretycznie nie powinni mnie przyjąć, bo zjeżdżać pod ziemię można było od 18 roku życia – opowiada Catalin Cenușă, dawny górnik z Petrili. – Na początku powiedziałem sobie, iż popracuję tylko do momentu, kiedy wezmą mnie do wojska. Ale po służbie wróciłem. Gdybym pracował w wyuczonym zawodzie, czyli jako mechanik maszyn rolniczych, zarobiłbym ponad dwa razy mniej.

Cenușă jest jednym z tysięcy ludzi, którzy za rządów Nicolae Ceaușescu przenieśli się do Doliny Jiu z Mołdawii Rumuńskiej (północny wschód kraju). Do ciężkiej i ryzykownej pracy w kopalniach przyciągały bardzo dobre na tle innych robotniczych płac zarobki. Do tego gwarantowała wyżywienie i miejsce w hotelu pracowniczym. W końcu lat 70. liczba tutejszych górników osiągnęła rekordowy poziom 179 tys. zatrudnionych. W 1989 roku w Dolinie działało 15 kopalń. Większość z nich nie przetrwała choćby dekady po upadku Ceaușescu.

Nie mają pracy? Niech zakładają firmy

Pierwsze rządy postkomunistycznej Rumunii z jednej strony obawiały się górników, z drugiej wykorzystywały ich do własnych celów. W 1990 roku na wezwanie prezydenta Iona Iliescu górnicy w tzw. mineriadach rozpędzali w Bukareszcie demonstracje opozycji. Ale w 1997 roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy postawił Rumunii warunek: żadnych więcej pożyczek, jeżeli państwo nie wdroży serii reform, obejmujących również likwidację nierentownych przedsiębiorstw państwowych. Górnicy już się nie liczyli. Na początku roku centroprawicowy rząd Constantinescu ogłosił program cięć. Z 45 tys. górników zatrudnionych w Dolinie Jiu zwolnionych zostało blisko 20 tys. Odchodzący z kopalń otrzymali odprawy w wysokości od 15 do 20 miesięcznych pensji, dalej mieli radzić sobie sami.

– Górnikom obiecywano, iż zostaną przedsiębiorcami, założą za te pieniądze własne firmy – wspomina Alexandru Kelemen, niegdyś pracownik socjalny, dziś działacz organizacji pozarządowych, które opracowują plany sprawiedliwej transformacji dla Doliny. Przywołuje to na myśl lata 90. w Polsce i podobne wizje roztaczane przed polskimi robotnikami. Domyślam się, co Alexandru powie za chwilę, i nie mylę się: – To były mrzonki. choćby gdyby chcieli stworzyć własne biznesy, nie było ku temu warunków. Większość ludzi po prostu wzięła odprawy i utrzymywała się dzięki nim przez jakiś czas. Potem pieniądze się skończyły, a pracy nie było.

Osiedla górnicze, zwłaszcza oddalone od centrów miast kolonie, zaczęły pogrążać się w ubóstwie. Rok po zwolnieniu tylko co czwarty były górnik miał pracę – w większości w podmiotach, które zajmowały się likwidacją kopalń. W ślad za bezrobociem szerzyły się alkoholizm, przemoc, wykluczenie społeczne. Kto mógł, ten wyjeżdżał. W niektórych dwunastopiętrowych blokach, zbudowanych w Petroszanach, Vulcanie czy Lupeni za Ceaușescu, dziś mieszka kilka, kilkanaście rodzin.

Na terenie kopalni Petrilă aktywiści ułożyli z kamieni mapę. Zaznaczają, gdzie na świecie są dziś dawni mieszkańcy Doliny Jiu. Życie rozrzuciło emigrantów po całej Europie Zachodniej, Ameryce Północnej, choćby Australii. Pieniądze, które wysyłali do domów, nieco zmniejszyły skalę społecznej zapaści w Dolinie, zwłaszcza po wejściu Rumunii do Unii Europejskiej, gdy o wyjazd stało się jeszcze łatwiej.

To, jak dla tutejszej gospodarki ważni są emigranci, staje się jasne już po jednym spacerze główną ulicą w Petroszanach. Co kilkaset metrów trafiam na kantor, w którym ciężko zarobione euro można wymienić na lokalną walutę. Więcej niż kantorów jest tylko sklepów z odzieżą używaną, sprzedających ciuchy dosłownie za grosze.

W 2019 roku w Dolinie żyło 100 tys. osób w wieku produkcyjnym (15-65 lat). Stałą pracę miała jedna czwarta. W górnictwie przez cały czas zatrudnionych jest 2-4 tys. osób. To już definitywnie zmierzch tej gałęzi przemysłu: z czterech przez cały czas czynnych kopalń dwie zakończą pracę w przyszłym roku, dwie w 2031.

Są chęci, możliwości i wiedza, potrzeba koordynacji

W grudniu 2017 roku z inicjatywy Komisji Europejskiej powstała Platforma (potem Inicjatywa) na rzecz Regionów Górniczych w Procesie Transformacji, w uproszczeniu nazywana Platformą Węglową. Dolina Jiu dołączyła do niej w kwietniu roku następnego. Regiony członkowskie wymieniają się koncepcjami rozwoju, doświadczeniami, uczą się od siebie nawzajem, jak rekultywować zniszczone środowisko, rozwijać alternatywne źródła energii, niwelować nierówności społeczne i ożywiać lokalny rynek pracy.

W grudniu 2022 roku Rumunii, po przedstawieniu Terytorialnego Planu Sprawiedliwej Transformacji, przyznano 2,14 mld euro na przekształcenia sześciu regionów. Wśród nich są okręgi Gorj i Hunedoara, między którymi rozciąga się Dolina Jiu.

Kiedy przyjeżdżam do Rumunii na przełomie października i listopada, dowiaduję się, iż rząd opublikował wskazówki dla małych i średnich przedsiębiorstw, które chciałyby zgłosić projekty do dofinansowań objętych programem transformacji.

– Położenie jest naszym wielkim atutem. Dolina Jiu sąsiaduje z trzema parkami narodowymi. Niedaleko jest drugi co do wysokości szczyt Rumunii. Poza tym moglibyśmy być producentami energii, została nam z czasów przemysłowych rozbudowana infrastruktura do jej przesyłu. Moglibyśmy produkować zieloną energię. No i zabytki przemysłowe. Wiele obiektów zostało zniszczonych, ale te, które przetrwały, mogłyby zostać odremontowane i przeznaczone na nowe cele – wymienia Alexandru Kelemen. – Mamy uniwersytet w Petroszanach, który do tej pory specjalizował się przede wszystkim w górnictwie, ale mógłby zmienić profil i zająć się w większym stopniu budową maszyn dla innych gałęzi gospodarki. Są możliwości, jest wiedza. Trzeba tylko to wszystko skoordynować.

Aktywistom rumuńskiego Greenpeace’u marzą się energy communities, lokalne społeczności, które na zasadzie spółdzielni będą produkować energię. Dan Dobre, który jako aktywista sieci Bankwatch łączył ze sobą lokalne organizacje społeczne, biznes i samorządowców, podkreśla, jak ważne było uświadomienie sobie, iż region nie może dłużej wiązać swojej przyszłości tylko z jedną gałęzią gospodarki. To już było i nie skończyło się dobrze. – Musimy łączyć wszystko: turystykę, w tym agroturystykę, rolnictwo, produkcję zielonej energii. Może produkcję paneli fotowoltaicznych? Na pewno Dolina Jiu nie może znowu stać się gospodarczą monokulturą.

Dan przekonuje, iż region mógłby stać się turystycznym rajem. – W zimie można jeździć na nartach, latem się wspinać, chodzić po jaskiniach, pływać kajakiem. Wiem, iż są poważne plany inwestycji w infrastrukturę rowerową, zarówno do przemieszczania się między miastami, jak i ekstremalnej jazdy po górach. Inwestycje w turystykę mogłyby naprawdę wiele w regionie zmienić – opowiada.

Ale to przez cały czas melodia przyszłości. – Żeby turyści mogli tu przyjeżdżać, muszą mieć gdzie się zatrzymać. Tymczasem hoteli czy hosteli brakuje. Wszystko zależy od indywidualnych osób, które chcą wynajmować kwatery – mówi Catalin Cenușă. – W Petrili mamy jeden hotel z 15 miejscami noclegowymi. A na wydarzenia kulturalne w dawnej kopalni potrafi zjechać 200 osób.

Nikt nie wierzy w sprawiedliwą transformację

Fakt, iż o nowych możliwościach rozwoju i tworzeniu miejsc pracy do tej pory głównie się mówi, sprawia, iż część mieszkańców zwyczajnie nie potrafi wyobrazić sobie zmian na lepsze. Boby Munteanu, przewodniczący związku zawodowego Cartel Alfa w sąsiadującym z Doliną Jiu regionie Gorj oraz lider regionalnych związków górniczych, wprost oznajmia: w sprawiedliwą transformację wśród zwykłych ludzi nie wierzy nikt.

– Walczymy, jako związki zawodowe, o bezpieczeństwo w kopalniach, a także o gwarancję niezamykania ich przed wskazanymi w tej chwili terminami, a także o to, by górnicy odchodzili na emeryturę w wieku 53 lat i otrzymywali regularne świadczenia, nie jednorazową odprawę, która gwałtownie się rozejdzie – tłumaczy. Od 2025 roku spodziewa się masowych zwolnień w sektorze. Wskazuje tę datę, bo na 2024 rok zaplanowano w Rumunii wszystkie możliwe wybory, od samorządowych po prezydenckie. Żaden polityk nie będzie chciał stracić głosów w przemysłowych regionach. A potem? – Potem zrobią z przemysłem, co chcą. Czyli zlikwidują – oznajmia.

Zastępca Munteanu, Gore Virtan, opowiada mi, jak związkowcy z Cartelu Alfa dwa lata temu ruszyli z protestem do Brukseli, żądając, by za każde likwidowane miejsce pracy w górnictwie powstało inne, alternatywne. Demonstrowali przed każdym przedstawicielstwem Unii Europejskiej na trasie. Nie zamierzali blokować samej koncepcji odchodzenia od węgla, ale oczekiwali, iż zanim ostatnie kopalnie skończą pracę, górnicy będą mieli zapewnione inne zatrudnienie. Dziś sami raczej nie wierzą, iż to możliwe.

– Rozwój turystyki w Dolinie Jiu brzmi świetnie, ale do tej pory tylko się o tym mówiło – gorzko podsumowuje Munteanu. – Teraz, przed wyborami, każda partia przekonuje, iż bardzo troszczy się o ludzi. Ale minie parę miesięcy i zapomną, co obiecywali.

– Przemysł nowej generacji? W regionie Gorj przyznawane są na jego rozwój wysokie dotacje, ale liczba stworzonych miejsc pracy jest nieporównywalna z tym, co kiedyś gwarantowały kopalnie – dodaje Virtan. Opowiada o projektach, które się nie udały, bo zwyczajnie nie znaleziono chętnych, by np. zająć się rolnictwem na terenach zwalnianych przez przemysł. Zdaje się przeświadczony, iż najlepsze czasy Gorju i Doliny Jiu po prostu przeminęły i nie da się nic z tym zrobić. Ludzie będą stamtąd wyjeżdżać, bo zwyczajnie przestali być potrzebni.

A fundusze, które mają być przeznaczone na przekwalifikowanie byłych górników?

– Właśnie. Przekwalifikowanie, nie tworzenie miejsc pracy. To podstawowa różnica – zaznacza związkowiec. – Do tej pory tak zwana zielona transformacja polegała u nas głównie na tym, iż zamykaliśmy zakłady i przekwalifikowywaliśmy ludzi na zawody, w których nie było i nie będzie dla nich pracy. Na przykład na fryzjerów. Co to za pomysł, by wszyscy górnicy mieli stać się fryzjerami?

Górny Śląsk jako wzór transformacji

Wspominam Inie Berar o tym, jak w Katowicach dawna kopalnia, położona w sercu miasta, stała się Strefą Kultury. Okazuje się, iż w Dolinie Jiu nieźle znają przykład Górnego Śląska i traktują go choćby jako inspirację: tam alternatywne miejsca pracy dla górników w końcu powstały, pojawili się inwestorzy, powstały zakłady działające w innych branżach. Ale Ina zdaje sobie sprawę z tego, iż punkt startowy Śląska był inny – to region położony przy granicy, świetnie skomunikowany z sąsiadami i z pozostałą częścią Polski. Dolinę Jiu otaczają góry, podróż pociągiem do Bukaresztu zajmuje wiele godzin, choćby połączenia z sąsiednimi regionami nie są dobre.

– Położenie Doliny faktycznie jest wyzwaniem – zgadza się Alexandru Kelemen. Ale zaznacza, iż liczenie na wielkiego inwestora, który przybędzie z zewnątrz i tu rozpocznie produkcję, byłoby błędem. – Wielki biznes kieruje się logiką zysku. Przyjdzie, zbuduje zakład, ale jeżeli uzna, iż gdzie indziej będzie mieć lepsze warunki i więcej zarobi, odejdzie bez oglądania się na nic. A my wrócimy do punktu wyjścia – tłumaczy. Wolałby widzieć w Dolinie Jiu oddolne inicjatywy, małe i średnie przedsiębiorstwa tworzone przez miejscowych, ze znajomością lokalnej społeczności i jej potrzeb.

Możliwe kierunki rozwoju zebrał Bankwatch w wydanym w 2019 roku raporcie. – Opieraliśmy się na propozycjach samej społeczności, lokalnych podmiotów, niczego sami nie narzucaliśmy – podkreśla Dan Dobre. W raporcie mowa nie tylko o turystyce, ale i o rozwoju energetyki odnawialnej, budowie sektora ekologicznego rolnictwa, uprawie borówek, inwestycjach w drobny przemysł spożywczy czy drzewny, jaki jest obecny w Dolinie. Autorzy wskazują też, iż do dobrego życia w regionie potrzebne są inwestycje w mieszkalnictwo, ocieplenie starych bloków, transport. Starają się wskazać potencjalną liczbę nowych miejsc pracy. Do rekordowych poziomów zatrudnienia z lat 80., rzecz jasna, liczby te choćby się nie zbliżają. Z drugiej strony nikt nie ma wątpliwości – bezczynność skończy się jeszcze gorzej.

Faza planowania powoli się kończy. Wiadomo, jakim budżetem na sprawiedliwą transformację dysponuje Rumunia. To zaangażowanie i zaufanie miejscowych społeczności zdecyduje, które projekty zostaną wdrożone. Dolina Jiu ma istotny atut: organizacje pozarządowe i samorządowcy współpracują, stworzyli wspólną radę konsultacyjną. Alexandru Kelemen, który w niej działa, wierzy w przyszłość: – Kiedy zaczniemy realizować pierwsze projekty, ludzie uwierzą, iż jednak można. Zaufanie przyjdzie z czasem.

Czy jest dla regionów przemysłowych życie po życiu?

Są miejsca, gdzie sama mam trudności, by wierzyć, iż skutki pierwszej, boleśnie niesprawiedliwej transformacji, można choćby po części naprawić. Kopalnia Lupeni, jedna z największych w Europie, jest jedną wielką ruiną. Wali się pusty budynek dawnej robotniczej stołówki. Dawno rozpadły się dachy niektórych magazynów, wieże na darmo wznoszą się jeszcze ku niebu. Zaglądam przez rozbitą szybę do jednej z hal: na podłodze kurz i śmieci, na ścianie – mozaika upamiętniająca krwawo stłumiony strajk górników w 1929 roku. To jeden z symbolicznych momentów rumuńskiego ruchu robotniczego.

Mozaikę, jak sugeruje napis, wykonano na 50. rocznicę tych wydarzeń, a zatem dwa lata po innym symbolicznym strajku – w 1977 roku górnicy zażądali od Ceaușescu wycofania się z planów podniesienia wieku emerytalnego i obniżki świadczeń socjalnych. Żądali też sześciogodzinnego dnia pracy. Ceaușescu, wygwizdany, gdy próbował upominać górników, pozornie uznał ich postulaty. Potem jednak przywódcy strajku zostali aresztowani przez tajną służbę Securitate, część uczestników zmuszono do wyjazdu z Doliny Jiu, a cały obszar umieszczono pod ścisłą kontrolą milicji i wojska.

Za bramą kopalni Petrila instalacja Iona Barbu wzywa mnie do większego optymizmu. Never stop thinking, Never stop fighting, Never stop dreaming – czytam. Więcej dzieł Barbu znajduje się w Muzeum Rumuńskiego Hydraulika, w parterowym domu blisko centrum Petroszanów.

To sztuka absurdalna i bezpardonowa. Taki właśnie jest rumuński humor: kwiecisty, bez tabu i bez zahamowań, aż do obsceniczności. Barbu kpi ze wszystkiego i wszystkich, bezbłędnie rozmontowuje narodową megalomanię, rzuca stary telefon na taczkę i podpisuje: oto pierwszy rumuński telefon mobilny. Gdzie indziej maluje świnie w kolory flagi państwowej albo ustawia je przed słynnym gmachem parlamentu w Bukareszcie. Albo po wielokroć parafrazuje Magritte’a: belgijski malarz namalował fajkę i podpisał: To nie jest fajka. Barbu tak podpisanymi przedmiotami wykleił całą elewację swojego muzeum.

Gdy, jak w Dolinie Jiu, rozsypał się cały dawny świat, a ten nowy nie jest w niczym lepszy, absurdalny śmiech i słowne unieważnianie rzeczywistości może być jedyną sensowną reakcją artysty. Przynajmniej tak uważa Barbu, który najchętniej ustawiłby tablicę To nie jest miasto obok znaku sygnalizującego wjazd do Petroszanów. A jednak w instalacji na terenie kopalni wzywa, by nie przestawać walczyć. Obok niej przechodzi codziennie Catalin Cenușă, by otworzyć Muzeum Ratownika Górniczego, które sam w tym miejscu stworzył. –W ciągu roku zwiedza je kilkadziesiąt tysięcy osób. Przyjeżdżają także ludzie, którzy z Doliny wyjechali do Cluju, do Bukaresztu, do Timisoary. Chcą zobaczyć miejsca, gdzie pracowali ich rodzice, przywożą swoje dzieci – opowiada. – To była nasza tożsamość, ale wierzę, iż jest tu życie także po węglu. Każdy powinien je budować. Każdy, niezależnie od tego, kim jest, może stanąć w jednym szeregu z ludźmi, którym zależy na przyszłości. Nie wolno siedzieć i czekać, aż ktoś przyjdzie i nam to życie urządzi.

***

Małgorzata Kulbaczewska-Figat – dziennikarka, tłumaczka, absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracowniczka Fundacji Naprzód i fundacji transform!Europe. Współtwórczyni projektu Cross-Border Talks, poświęconego tematyce stosunków międzynarodowych, ze szczególnym wskazaniem na Europę Wschodnią i Południową, z lewicowej i humanistycznej perspektywy.

Idź do oryginalnego materiału