Opowiadałem kiedyś brednie o tym, iż praca w GASTRO uczy życia, organizacji i pokory. Byłem przekonany, iż każdy młody człowiek powinien przez to przejść. Jak przez jakąś inicjację. I wiesz co? Własnego dziecka bym tam nie wysłał. Niech już lepiej scrolluje tego TIKToka czy kopie złoto w Minecrafcie.
Praca barmana w klubie uczy kombinatoryki.
Jesteś jak CPK, jesteś centralnym ogniwem. Łączysz interesy wszystkich stron. Musisz żyć dobrze z kuchnią, managementem, kelnerami, ochrona, gośćmi (bo klienci to są w ….) i zmywakiem.
Czujesz się potrzebny i masz wrażenie, iż cały klub rozwali się bez ciebie jak domek z kart. Jest w tym trochę prawdy, ale czy CPK długofalowo jest rentowne?
Z perspektywy czasu wiem, iż układ z kuchnia jest kluczowy.
Jeśli chcesz jeść lepiej niż pracowniczy plebs (a chcesz bo plebs żywi się resztkami) to regularnie serwujesz szefowi kuchni mrożoną herbatę z prądem, którą przygotowujesz z nadwyżki alko bo ćwiczyłeś 40tki.
Żarcie za chlanie. Oko za oko. Wątroba za wątrobę. Donald za kaczora. Proste.
Ćwiczenie 40tek to podstawa jak chcesz zarobić w tej branży. W jednym z warszawskich klubów między Cyną, Platyną i Operą, nie wszedłbyś za bar w weekend jeżeli nie zaliczyłeś takiego testu.
Pytasz OCB? Odpowiadam. Przed zmianą szef baru zarządzał test lania z ręki. Free pouring. Nie mówię o rękoczynach czytelniku.
Chodziło o to, iż jeżeli 5 razy z rzędu nie nalałeś 30 ml bez użycia miarki to tego wieczora nosiłeś szklanki i wyrzucałeś śmieci. Nikt nie lubi przecież grzebać w śmieciach, więc każdy miał to opanowane do perfekcji.
10ml może wydawać się mała ilością, ale robiło robotę jeżeli przez klub przewinęło się 1000 osobników.. A przewijało się z reguły więcej.
Testu 40tek nie robiliśmy tylko przed imprezami firmowymi.
Tu reguły gry były inne bo był OPEN BAR czyli to co korpo misie lubią najbardziej – darmowe chlanie.
Laliśmy wtedy nadzwyczaj hojnie. Jak w dyngusa na zamojskiej wsi. Od serca.
Nienawidziłem tych imprez. Brak tipów. Progresywny dj wku&^ony bo ma grać jakieś Modern Talking. Spięci ludzie o zmęczonych, szarych twarzach, którzy po części artystycznej, rzucali się na darmowy alkohol jak ZOMBIE na ofiary w LAST OF US.
Czy to możliwe iż alkohol działał na nich jak KARDYCEPS? XD
W takie wieczory czułem się jakbym bronił oblężonej twierdzy.
Mimo niesnasek, jednoczyliśmy się i stawaliśmy się jednym, zintegrowanym organizmem pracującym w transie.
Ważne było dobre przygotowanie na atak KORPO ZOMBIAKÓW. Zamiast koktajli Mołotowa, robiliśmy z taniej wódy na zapleczu, KAMIKAZE w wiadrach i przelewaliśmy je do plastikowych kanistrów.
Nektar bogów. Uwielbiany. Chwalony. Polecany. Niebieski. Jak szaty świętych w zeszytach do religii.
Najlepsi byli ci smutni kolesie w kryzysie wieku średniego.
Po każdej rundzie darmowego tankowania, nabierali coraz większej pewności, iż są KRUUULAMI NOCY. Zamawiali jeszcze po wściekłym psie (żeby dodać sobie animuszu), chowali obrączki do portfela i ruszali na łowy w rytmie Billie Jean Michela Jacksona.
Zdrapywaliśmy ich później z parkietu i lądowaliśmy do taksówek, które odwoziły ich do domów. Domów w Łomiankach które nie były ich domami XD.
Za każdy taki kurs ZŁOTÓWA odpalał fee. Sam też dostawał swoje za dowiezienie KRUUULA NOCY do domów rozrywki publicznej.
Biznes is biznes jak to mówią górale. Trzeba było kombinować jak zarabiałeś 8 zł za h a godzin nie było czasami choćby 168.
Praca za barem to też doskonały sposób na to żeby zostać ABSTYNENTEM.
Nie działa to od razu jak ESPERAL, ale po kilku latach patrzenia na ludzi którzy cyklicznie się niszczą, cofają w rozwoju, kompromitują i są ŻENUJĄCY masz 2 wyjścia. Zniżasz się do ich poziomu i grasz w tej samej lidze podwórkowej albo mówisz STOP wysiadam i robisz transfer do Ligi Mistrzów.
Do ostatniego weekendu myślałem iż to moja osobista refleksja, ale przeczytałem, iż dokładnie to samo zrobił Michał Urbański po tym jak przesadził z JAZZEM w Nowym Jorku.
Niektórzy imprezowicze pod osłoną nocy oraz ze wsparciem różnych czaso-umilaczy, zmieniali się w KOZAKÓW – WYZYWACZY- POMIATACZY.
Jeśli taki ktoś uraził wrażliwe ego barmana, artysty to musiał się liczyć ze srogą ripostą.
Poproszenie ochrony o interwencję to rozwiązanie zbyt proste. Dobre dla laików, amatorów, sezonowców czy bufetowych z Gołębia. Nie jest to wyjście dla barmana arystokraty klasy pracującej.
Szanujący się bartender (zawsze z uśmiechem), zaproponuje awanturnikowi coś EXTRA ze swojego repertuaru.
Coś od firmy albo od tej uroczej blondynki na drugim końcu baru, która co jakiś czas nieśmiało zerka. Jakiegoś GRATISA. Miśki uwielbiają gratisy.
Mój gratis to była ŚMIERĆ BEHEMOTA.
Piekielna mikstura. Min. 120 ml mocnego alko, śmietana 30%, sok z cytryny, syrop cukrowy, dash off kropli do oczu (które po spożyciu doustnym działają jak środek przeczyszczający) + kilka innych ściśle tajnych składników (info na priv).
Nikt drugiego GRATISA nie dopił za mojej kadencji. choćby aktor co tylko w MŁODYCH WILKACH grał, a dopijał resztki z shakerów na zapleczu.
Nie dopił syn znanego reżysera, który był znany z tego iż jest synem znanego reżysera.
Nie dopiła śpiewająca z pół playbacku, SEX BOMBA co za barem kiedyś stała i męża bramkarza miała.
Zemsta faraona może cię dopaść nie tylko na all inclusive w Egipcie.
Więc szanuj ludzi ale patrz im na ręce.
BENG!!
Po kilku latach trafiłem na drugą stronę mocy.
Po 4 rundzie zagadywałem tych biednych barmanów. Bełkotałem, iż kiedyś też byłem na ich miejscu. Że ich rozumiem. choćby zostawiałem napiwki. Na open barze! Popieprzone. Czułem się lepszy, iż się wyrwałem z tego syfu, a zmieniałem się w ZOMBIE.
Żyjemy w dziwnym kraju. Kiedy Niemcy legalizują MERY DŻEJN to w PL, dwie największe sieci marketów, wprowadzają promocje na pół LYTRA za mniej niż 10 zł. 10 zeta! Przecież to poniżej kosztów…
Droższą wodę ognistą laliśmy do tych brudnych wiader z zaprawa cytrynową i niebieskim syropem co to ambrozją nazywali.
Komu to się opłaca?
Mam wrażenie iż imprezy firmowe organizowane są po to żeby ludzi upodlić, ogłupić, żeby łatwiej można było im ten HRowy kit wciskać. Bo przecież nie da się dobrze bawić bez alkoholu prawda?
W święta obowiązkowe rozsyłanie wina firmowego. Nie ważne, iż w co drugiej polskiej rodzinie ktoś ma problem z alkoholem.
Wyjście z klientem – alko. choćby jeżeli go nie zamawiasz to kelner zaproponuje ci darmowa cytrynówkę – specjalność lokalu.
Proszę skosztować, jest wyśmienita.
Więcej pijesz więcej żresz. Więcej złota zostawiasz.
Ok nie ma nic złego w jednym kieliszku dobrego wina co jakiś czas do obiadu (a może jednak jest?). Tylko kto w tym kraju zatrzymuje się na jednym kieliszku? Po jednym kieliszku rajski ogród się dopiero otwiera. Żal nie skorzystać z takiej okazji. Jutra przecież może nie być.
Czy jest inny sposób na integrację niż melanż ostateczny?
Gokarty? Paintball? To wszystko nie ma sensu bez znieczulenia lęku egzystencjalnego, który po cichu w nas płynie. Płynie czy tego chcemy czy nie. Z czasem płynie coraz szybciej i wyraźniej.
Kiedyś uważałem iż MIKSOLOGIA to moja pasja. choćby wpisywałem to do CV w zainteresowaniach. Ludzie się tym jarali na rozmowach.
Kolekcjonowałem szlachetne trunki. Wymyślałem nowe receptury na koktajle. Zmieniałem przecież kulturę spożycia. Świeże owoce, mięta pieprzowa, rozmaryn, musy, gastronomia molekularna, macerowanie. Kosmos.
Po czasie dotarło do mnie iż bawię się TRUCIZNĄ i wmawiam sobie iż robię z tego sztukę.
Długo było mi smutno po tym jak dopuściłem do siebie tę myśl. Zgadnij czym wtedy zapełniłem pustkę? Nie, nie była to modlitwa bo pacierza nie odmawiam.
Jakiś czas temu zatrudniłem się w pewnej firmie rekrutacyjnej której choćby nie wpisuje do CV. Założenie było proste – rozj3$ać rynek. Rynku firma nie rozjebała, ale misję KAMIKAZE wykonała wzorowo. Szapoba!
Na rozmowie kapitalnie. Kultura organizacyjna na piątkę z +, misja, wizja wartości, GAZELE na recepcji, a w poniedziałek rozmowa na poziomie gimnazjum.
Bla, bla, bla.
Tyle wypiłem, licytacja kto więcej, kto się bardziej zniszczył, kto ma większego kaca.
Dorośli ludzie w garniturach z kredytami. Ludzie którzy żyją od weekendu do weekendu. Smutne ale niby normalne i prawdziwe. I dziwnym człowiekiem jesteś jeżeli twardego RESETU w weekend nie zrobisz.
Jak powiedział kiedyś Rafciu założyciel fanpeja Mordor na Domaniewskiej:
Nie ma nic złego w tym iż czasami jesteś w dvpie, problem zaczyna się kiedy zaczynasz się tam urządzać.
Po co się ogłupiasz? Znieczulasz? Zalewasz pustkę? Kto ci zaj3bał marzenia?