Prawie 25 lat temu w 2001 r. na łamach Gazety Wyborczej, takim ówczesnym Sanhedrynie decydującym o wszelkich trendach i kierunkach debaty w nadwiślańskiej przestrzeni publicznej, a także określającym, czym jest polityczna poprawność, ukazał się spory tekst, którego zasadnicze przesłanie streścić można stwierdzeniem, iż lewicy w Polsce mniej wolno. Po klęsce wyborczej koalicji partii post-solidarnościowych, tzw. Akcji Wyborcza „Solidarność”, która rządziła Polską w latach 1997-2001 i rozpadzie tego sztucznego konglomeratu, część z etosowo-styropianowych elit popadła w amok napomnień, przestróg i pretensji. Niektórzy mówili o przypadkowym społeczeństwie, które źle zagłosowało, inni z kolei zaczęli się namiętnie kłócić i zarzucać sobie zdradę ideałów Sierpnia ‘80. Trzeba przypomnieć, iż w tej koalicji od sasa do lasa siedzieli obok siebie m.in. dzisiejsi nieprzejednani wrogowie: Jarosław Kaczyński i Donald Tusk ze swymi partyjnymi zwolennikami, katoliccy fundamentaliści oraz przedstawiciele związku zawodowego „Solidarność”. Obecni byli również akolici planu Balcerowicza wspierani przez polityków Unii Wolności, uważających się za crème de la crème przemian posierpniowych i tym samym elitę elit. Tak politycznie, jak i intelektualnie. Mieli oni olbrzymie zaplecze informacyjno-medialne w postaci potężnego wtedy środowiska „Gazety Wyborczej”.
I to te środowiska, mimo, iż Unia Wolności uległa dawno politycznej anihilacji, zaś niejako liberalno-solidarnościowym kontynuatorem jej dorobku namaszczono Platformę Obywatelską z Tuskiem na czele, przez cały czas są grupą w jakimś sensie trzymającą władzę oraz walczącą o rząd dusz i umysłów. To środowisko, kreujące się na demokratyczno-liberalnego dyrygenta spraw publicznych w naszym kraju jednocześnie uważają się za centrum, najważniejszy ośrodek, generatora tworzącego normy i wartości, jakie winne być admirowane i kultywowane społecznie. W dalszym ciągu uzurpuje sobie pozycję jedynego twórcy prawdy w życiu publicznym oraz sposobu interpretacji tego, co się dzieje w Polsce i na świecie..
Sanhedryn był wysoką radą czyli najwyższą instytucją religijną, sądowniczą, społeczną i polityczną w starożytnej Judei (po raz pierwszy wspomnianą w 208 r. p.n.e.). I tak jak w antycznej Palestynie jego wyroki czy dekrety były czymś niepodważalnym i ostatecznym, tak dzisiaj środowiska, które opisałem wyżej chcą być takim nadwiślańskim liberalno-demokratycznym Sanhedrynem określającym co jest dobre, a co złe, co pozytywne, a co należy odrzucić, kogo należy bojkotować, a kto jest godny uwagi itp. I ma to często, z racji monopolu informacyjnego, znamiona stygmatów niesłychanie bolesnych i uwłaczających istocie demokracji oraz ludzkiej godności.. Dlaczego np. jeżeli ktoś udzieli wywiadu (jak siatkarz Wilfredo Leon dziennikarzowi z Rosji, gdzie onegdaj występował) lub podejmie dyskusję ze środowiskami, które nadwiślański Sanhedryn opiniuje negatywnie jako etycznie niegodne i naganne polityczno-poprawnie (np. politolog z SGH dr Artur Bartoszewicz dla Myśli Polskiej), jest od razu napiętnowany i wypomina się mu to przez lata. I od razu mniej mu wolno.
Jeśli zadekretowano przed ćwierć wiekiem, iż komuś wolno mniej, mimo iż demokratycznie uzyskuje mandat do rządzenia, reprezentuje określone grupy obywateli, którzy identyfikują się z takimi poglądami i wartościami, kneblując tym samym dyskurs publiczny i polityczny pluralizm to jednocześnie wskazuje się siebie jako tego, któremu wolno więcej. Jako recenzentowi, opiniotwórcy, sędzi. Krytyczna opinia czy sądy tego gremium owocują wykluczeniem, podobnym do XVII-XVIII wieczne pochodów przez miasta hiszpańskie, do jakich zmuszano podsądnych inkwizycji, zwane auto-da-fe. Piętnowano uznanych za heretyków poprzez ubranie ich w spiczaste stożkowate czapki zwane coroza. Ot, taki widoczny symbol gorszości i wykluczenia. Dziś tę rolę w przestrzeni publicznej spełniają pozostające na smyczy głównego nurtu tzw. media społecznościowe.
Taki sposób patrzenia na rzeczywistość wynika wprost z założenia, iż istnieje coś takiego, jak idea czystości, która sprawi, iż żyć mamy w świecie doskonałym, a owi guru, owi mesjasze, owi apostołowie mają święty obowiązek stać na straży tych idealnych (bo przez nich zadekretowanych) porządków. To jest wciąz obecne w myśleniu tych środowisk pozycjonujących się od lat na stanowisku nadwiślańskich autorytetów. Mają tym samym obowiązek przekazywać ludowi tzw. podręczny zasób wiedzy wraz z interpretacjami, bo inaczej zapanuje chaos, a ów lud skręci na manowce, zbłądzi, wykolei się. Miernik czystości ustalony przez te środowiska jest kwalifikatorem dopuszczenia do uczestnictwa w życiu publicznym na zasadzie partnerstwa, do zaistnienia i bycia równoprawnym jego członkiem.
A ci, którzy nie poddają się tej tyranii, gdyż uważają, iż to jest karykatura demokracji, pluralizmu, wolności słowa i swobód obywatelskich oraz ich publicznego głoszenia spotyka los prof. Bralczyka, albo tych, którym nie podoba się forma rozpoczęcia Igrzysk Olimpijskich AD ’24, podważających sens manipulacji płciami w zawodach sportowych, którzy odrzucają terror narracji kultury woke i mają inne zdanie na temat imperialistycznych wojen w dzisiejszym świecie. Spada na nich hejt, stygmatyzacja, epitety. Ostatecznie zaora ich knajacki język Marty Lempart.
To przypomina organizowane w czasach europejskich imperiów wyprawy karne przy użyciu wojsk kolonialnych i kanonierek w regiony, gdzie zamieszkiwały ludy nie chcące się poddać kolonizacji, cywilizowaniu wg. zachodnich kryteriów, religijnemu nawróceniu. Dziś w ten sam sposób urządza się nagonki medialne przeciw tym, którzy są zakwalifikowani jako niepoprawni politycznie, jako ci, którym mniej wolno. Przeciwko tym, którzy mają czelność wygłaszać swoje zdanie niezgodne z werdyktami nadwiślańskiego Sanhedrynu.
Najsmutniejszym jest to, iż owym krucjatom, współczesnym auto-da-fe i seansom nienawiści towarzyszy obfita argumentacja pro-demokratyczna, pro-wolnościowa, pro-równościowa. Tym samym upada etos tych znaczeń i ich uniwersalizm. A tym samym są to działania dehumanizacyjne. I trudno się dziwić, iż korzysta na tym prawica wszelkich odcieni występująca teraz jako obrońca podstawowych kanonów demokracji i wolności.