Być może w korzeniach judeochrześcijaństwa należy szukać niezwykle toksycznej, szkodliwej i wielokrotnie wykorzystywanej w historii Zachodu narracji o „narodzie wybranym”. A trzeba pamiętać, iż narracja ta legła u źródeł wielokrotnie dokonywanych masowych mordów i ludobójstwa, podczas podbojów i interwencji. Przekonanie o wybraniu swego ludu przez istniejący gdzieś w zaświatach Absolut ułatwia podejmowanie wszelkich decyzji, które mają na celu realizowanie interesów „nadludzi” wszelkimi, choćby najbardziej odrażającymi moralnie, środkami. Dziś tym Absolutem jest system demokratyczno-liberalny, mający stanowić ostateczny i wieńczący rozwój ludzkości etap w dziejach. Historia się skończyła, jak niegdyś zakomunikował, a dziś wstydliwie milczy Francis Fukuyama. To ta narracja nakazała Josepowi Borelowi wydalić z siebie niezwykle ksenofobiczną, pełną pychy i paternalizmu frazę o „ogrodzie i dżungli”.
Ches W. Freeman Jr, emerytowany dyplomata amerykański, pisarz i działacz polityczny w jednym z ostatnich wywiadów udzielonych niemainstreamowym mediom zauważył celnie, iż cierpliwość świata wobec euro-atlantyckiej cywilizacji wraz z jej arogancją, dobiega końca. Już po atakach na WTC oraz Pentagon w 2001 r. i odwetowej napaści koalicji pod egidą USA na Afganistan i Irak kwestionował on publicznie reakcję zaprawioną paskudnym szowinizmem rodem z epoki kolonialnej. 11.09.2001 był zapowiedzią zarówno starcia Zachód vs. „nie-zachodnia” część świata, jak i początkiem końca owej hegemonii. Zachód musi uznać, iż jest tylko jednym z podmiotów cywilizacji i nie ma prawa pouczać, narzucać czy wartościować innych kultur czy cywilizacji.
Wypadki ostatnich lat, a ostatnie tygodnie 2023 r. coraz wyraźniej pokazują, iż część nie-zachodniego świata (niektórzy mówią o globalnym południu, choć nie jest to adekwatne określenie) zacznie funkcjonować samodzielnie poza ramami tzw. demokracji liberalnej. W przestrzeni równoległej. Wartości Zachodu, które on sam uważa za uniwersalne, najlepsze i jedynie godne naśladowania, pozostaną wyłącznie istotą tego więdnącego hegemona. Dominacja Zachodu rozsypuje się w oczach, a sam Zachód co chwila doznaje kolejnych i zasłużonych upokorzeń. Ot, choćby sytuacja z Prezydentem Niemiec Walterem Steimeierem na lotnisku w Katarze, miejsce wyznaczone przy stole debat dla Urszuli von der Leyen w Pekinie czy afronty dyplomatyczne czynione Annalenie Baerbock podczas jej wizyty Brazylii. Również klimat rozmów w Kalifornii, między Xi Jinpingiem a Joe Bidenem poza rytualnymi grzecznościami pokazał, iż z jednej strony stoi twardy i mający w garści rzeczywiste konkrety przywódca, a naprzeciwko „prezydent USA z pustym wyrazem twarzy” często tracący orientację co do miejsca i czasu oraz prezentujący niespójną wizję polityki amerykańskiej, która nie odpowiada absolutnie sytuacji, w jakiej USA się znajdują. Ignorancja i arogancja to najgorsza ze wszystkich kompilacji. To są, żeby była jasność, konstatacje mediów amerykańskich !
Wiele wskazuje na to, iż Ameryka powracać będzie do obecnego zawsze w jej kulturze i mentalności izolacjonizmu, i skupieniu się na rozwiązywanie wewnętrznych problemów (przede wszystkim społecznych). Tym samym pozostawi świat, któremu miała królować (i co przez cały okres po 1945 r. czyniła), samemu sobie. Co wtedy?
Unia Europejska, mająca jeszcze całkiem niedawno zapędy stania się jednym z głównych rozgrywających geopolityki, na oczach świata zwiędła, skurczyła się, a jej dobrobyt i splendor, jakim mamiła pozaeuropejskie kraje okazały się wydmuszką, gdyż był zależny od tanich, rosyjskich nośników energii. I to UE – oprócz Ukrainy, która w dotychczasowej formule państwa iw poradzieckich granicach funkcjonować nie będzie – jest największym przegranym tych globalnych zapasów.
Tymczasem równolegle z niezwykłą pompą i dyplomatycznymi fanfarami powitano w Emiratach Arabskich i Arabii Saudyjskiej poszukiwanego listem gończym wydanym przez Trybunał Haski, izolowanego przez „kolektywny Zachód” i określanego zbrodniarzem prezydenta Rosji Władimira Putina. Królestwo Saudów i ZEA to nowi członkowie BRICS. Zresztą Putin i ksiażę Muhammad ibn Salman Saud, faktyczny władca w Rijadzie, pozostają od lat w zażyłych i przyjaznych (jak na polityków) relacjach. Przełożenie planowanej wizyty Sauda w Londynie po to, by móc się spotkać z przybywającym na Bliski Wschód Putinem jest też symbolicznym gestem w stronę „kolektywnego Zachodu”.
Fakty unaoczniają, iż elita euro-atlantycka cierpi na wyjątkowy deficyt pragmatycznie myślących i widzących problemy globalnie polityków, zdolnych do przewidywania konsekwencji swych decyzji.
Wybranie, podbój i hegemonia łączyły się zawsze z kolonizacją, która była esencją ostatnich 500 lat. Wiązały się one zawsze z przemocą, wyzuciem autochtonów z ich człowieczeństwa i pozbawieniem własnej tożsamości. Dziesiątków przykładów z historii zachodniego kolonializmu nie warto przytaczać. Są znane powszechnie. To, co obserwujemy dziś w Palestynie jest symbolicznym końcem kolonializmu i osadnictwa z nim związanego. Kolonializmowi osadniczemu – ten termin sformułował Chris Lydon, amerykański publicysta i dziennikarz podkreślając, iż zawsze towarzyszyło mu ludobójstwo – oparli się jedynie w jakiejś części Maorysi na Nowej Zelandii walcząc twardo z Brytyjczykami o swą tożsamość i godność.
Minione dni pokazały jak gwałtownie postępuje załamanie tej dominacji. Nie wiemy, czy będzie lepiej czy gorzej. Zmierzamy w każdym bądź razie do innego, wielobiegunowego i rozproszonego świata. Czeka nas dekada, może dwie, wyjątkowej niestabilności, napięć i wojen. Zawsze tak było, gdy jeden hegemon ustępując pola nie mógł się z tym pogodzić i chciał zachować – mimo braku sił, środków i potencjału – status quo.