Gdy Fryderyk Bastiat w połowie XIX w. pisał o wydatkach państwa, ostrzegał przed złudzeniem, iż każda suma, którą rząd wydaje, jest w całości zyskiem dla społeczeństwa. Używał prostych przykładów: rozbitej szyby, której naprawa daje pracę szklarzowi, ale odbiera możliwość kupna książki. Widzimy szybę naprawioną – nie widzimy książki, której nie przeczytamy.

redaktor naczelny
W ekonomii każdy czyn, zwyczaj, prawo lub instytucja nie pociąga zwykle jednego, a wiele następstw. Z nich jedne są natychmiastowe – te widać, inne pojawiają się stopniowo – tych nie widać. Dobrze, kiedy możemy je przewidzieć. Między złym a dobrym ekonomistą jest tylko jedna różnica: pierwszy dostrzega i bierze pod uwagę skutki widoczne i bezpośrednie, drugi przewiduje również odległe. Ta różnica ma jednak zasadniczy charakter, gdyż prawie zawsze skutki bezpośrednie są odmienne od ostatecznych. Stąd zły ekonomista szuka niewielkiej aktualnej korzyści i przedkłada ją nad wielkie straty w przyszłości, dobry szuka korzyści trwałych, ryzykując choćby przejściowe ofiary. Podobnie jest w innych dziedzinach życia i moralności. Im słodsze pierwsze owoce, tym bardziej gorzkie kolejne. Przykładem – rozpusta, lenistwo, rozrzutność. Człowiek przyciągnięty przez to, co widać, nie nauczywszy się jeszcze sądzić po tym, czego nie widać, oddaje się zgubnym zwyczajom nie tylko przez słabość, ale także przez wyrachowanie. To tłumaczy tak bolesną ewolucję ludzkości. U jej źródła leży ignorancja. Utwierdza się ona w swym postępowaniu, śledząc pierwsze jego następstwa, jedyne, jakie jest w stanie dostrzec. Dopiero później musi brać pod uwagę inne. Dwaj mistrzowie bardzo odmiennej natury uczą ją tego: Doświadczenie i Przewidywanie. Doświadczenie działa skutecznie, ale brutalnie. Uczy o skutkach naszych czynów, dając nam je odczuć – kiedy leżymy na stosie, musimy uwierzyć, iż ogień pali. Tego surowego nauczyciela chciałbym, tak dalece jak jest to możliwe, zastąpić łagodniejszym: Przewidywaniem. Dlatego zbadam skutki niektórych ekonomicznych poczynań, przeciwstawiając temu, co widać, to, czego nie widać.
dr Artur Bartoszewicz: Czy ekonomiści są naprawdę bogaci?
Czy państwo powinno dotować sztukę
Wiele można powiedzieć za i przeciw. Dla poparcia systemu dotacji wypada stwierdzić, iż sztuka uwzniośla duszę narodu, odrywa ją od trosk materialnych, daje zmysł piękna i w ten sposób wpływa korzystnie na jego zwyczaje, moralność, a choćby przemysł. Możemy się zastanawiać, jaka byłaby muzyka francuska bez Konserwatorium, malarstwo i rzeźba bez naszych galerii, sztuka dramatyczna bez Teatru Francuskiego. Idźmy dalej i zapytajmy, czy bez dotacji i centralizacji sztuk pięknych rozwinąłby się ten wyrafinowany smak, który pomaga francuskim towarom na całym świecie. Czy w tej sytuacji nie byłoby wielce nieostrożnym rezygnować ze skromnej składki naszych obywateli, która ostatecznie jest przyczyną przewagi i chwały Francji w Europie?
Tym racjom i wielu innym, którym nie odmawiam siły, można przeciwstawić nie mniej ważkie. Na początek istnieje problem sprawiedliwości rozdzielczej. Czy prawo ustawodawcy idzie tak daleko, iż może on zmniejszać płace rzemieślnika na korzyść aktora? Pan Lamartine powiedział:
“Jeżeli nie sieniecie dotarcie do teatrów, gdzie zatrzymacie się na tej drodze? Czy nie będzie logiczne, znieść je dla uczelni, muzeów i bibliotek?”
Można Mu odpowiedzieć: “Jeżeli chcecie dotować wszystko, co dobre i pożyteczne, gdzie zatrzymacie się na tej drodze? Czy logicznie nie doprowadzi to do upaństwowienia rolnictwa, przemysłu, handlu i dobroczynności.”
Dalej, czy jest pewne, iż dotacje sprzyjają rozwojowi sztuki? To pytanie dalekie jest od odpowiedzi i widzimy, iż najlepiej działają teatry, które utrzymują się z własnych środków. Wreszcie, stawiając rzecz na wyższym poziomie, trzeba zauważyć, iż ludzkie potrzeby i wymagania rosną i stają się coraz bardziej wyrafinowane, w miarę jak wzrastająca zamożność społeczeństwa jest w stanie je zaspokajać. Rząd nie powinien się w to mieszać, ponieważ przy danej ilości środków nie może, przez podatki, pobudzać dziedzin przemysłu służących luksusowi bez blokowania rozwoju najbardziej podstawowych. Odwracanie naturalnego porządku ludzkich potrzeb, sztuczne przemieszczanie środków i ludzkiej pracy, tworzy sytuację niebezpieczną, która nie ma solidnej podstawy.
Takie argumenty, dotyczące wyboru kolejności, w jakiej obywatele chcą zaspokajać swoje potrzeby i – w konsekwencji – dziedzin ich aktywności, przywołują przeciwnicy interwencji państwa w finansowanie sztuki. Co do mnie, to uważam, iż wybór powinien być dokonywany na dole, a nie na górze, przez obywatela, a nie przez ustawodawcę. Doktryna przeciwna prowadzi do zniszczenia wolności i godności ludzkiej.
GRZESIAK: MĘŻCZYZNA SWÓJ ŻYCIOWY PRIME OSIĄGA PO 45 ROKU ŻYCIA
Jednak o co oskarża się ekonomistów, fałszywie i niesprawiedliwie? O to, iż odrzucając dotację, odrzucają samą rzecz dotowaną i są wrogami całych obszarów ludzkiej działalności. My zaś chcemy jedynie, aby dziedziny te, pozostając wolnymi, same szukały dla siebie środków. Domagamy się, by państwo nie mieszało się, przez podatki, do religii – jesteśmy ateistami. Domagamy się tego samego w szkolnictwie – nienawidzimy nauki. Mówimy, iż państwo nie powinno, przez podatki, sztucznie zawyżać wartości ziemi w stosunku do przemysłu – jesteśmy wrogami własności i pracy. Sądzimy, iż państwo nie powinno dotować sztuki – jesteśmy barbarzyńcami używającymi sztukę za niepotrzebną.
Protestuję z całej siły przeciw tym oskarżeniom. Dalecy jesteśmy od absurdalnych pomysłów o zniszczeniu religii, szkoły, własności i sztuki, kiedy domagamy się, by państwo chroniło swobodny rozwój ich wszystkich, bez kupowania jednych za pieniądze zabrane innym. Przeciwnie, wierzymy, iż w wolnym społeczeństwie one same będą rozwijać się harmonijnie i żadna nie stanie się, jak to ma miejsce dzisiaj, źródłem kłopotów, nadużyć, zniewolenia i nieładu. Nasi przeciwnicy sądzą, iż dziedzina nie wspomagana i nie reglamentowana przez rząd jest skazana na zniszczenie, my – przeciwnie. Oni wierzą w ustawodawcę, nie w ludzi, my raczej w ludzi niż w ustawodawcę.
Kwintesencja klasycznego gentlemana – Jan Adamski
Pan Lamartine:
“W imię tej doktryny trzeba będzie zlikwidować wszystkie publiczne ekspozycje, które są dumą i stanowią o wielkości tego kraju.”
Moja odpowiedź brzmi: “Z waszego punktu widzenia, nie dotować, to zniszczyć, ponieważ wszystko, co istnieje, istnieje z woli państwa i dzięki podatkom. Ale zwracam przeciwko wam wasz przykład, gdyż musicie przyznać, iż największa, niedoskonalsza, najbardziej uniwersalna i, użycia tego słowa nie uważam tutaj za przesadę, ogólnoludzka jest wystawa przygotowana w Londynie, do której nie mieszał się i której nie dotował żaden rząd. Wracając do sztuk pięknych można, powtarzam, przytaczać różne argumenty i nie jest najważniejszym tematem tej pracy przesądzanie, którym z nich przyznać bezwzględne pierwszeństwo. Ale p. Lamartine użył jeszcze argumentu, którego nie mogę pominąć milczeniem, gdyż dotyczy ściśle spraw przeze mnie omawianych. Powiedział on, cytuję: Ekonomiczna strona sprawy teatrów streszcza się w jednym słowie: praca. Natura tej pracy nie jest istotna, to praca równie płodna i pożyteczna jak każda inna. Teatry, wiecie o tym dobrze, żywią i utrzymują we Francji nie mniej, niż osiemdziesiąt tysięcy robotników różnych zawodów: malarzy, dekoratorów, murarzy, architektów i innych, którzy zamieszkują całe dzielnice naszej stolicy i, z tego powodu, powinni cieszyć się waszą sympatią! Waszą sympatią! – przekłada się; waszymi pieniędzmi.
Od Prawa Odpoczywam Surfując | Jacek Dubois „Punkty zbieżne”
I dalej: Uroki Paryża dają pracę i konsumpcję prowincji, a zbytek bogatych daje utrzymanie i chleb blisko dwustu tysiącom robotników wszystkich specjalności, żyjących z tylu teatrów na obszarze Republiki. Korzystają oni z tych szlachetnych rozrywek, które są ozdobą Francji i żywią ich, ich rodziny i dzieci. To im właśnie dacie te 60 000 franków. [brawo! bardzo słusznie! liczne oznaki aprobaty] Co do mnie, to mówię: źle i niesłusznie!; ograniczając, oczywiście, swój sąd do aspektów ekonomicznych, o które teraz chodzi. Owszem, owe 60 000 trafi, przynajmniej w części, do pracowników teatrów. Jakaś część może zawieruszyć się po drodze, a o ile policzymy dokładnie, prawdopodobnie odkryjemy, iż ciastko powędrowało zupełnie gdzie indziej i szczęśliwi robotnicy, gdy dotrą do nich choć okruchy! Ale niech będzie, iż cała dotacja dotrze do malarzy, dekoratorów, fryzjerów, itd. To widać. ale skąd idą pieniądze? Oto odwrotna strona problemu, niemniej ważna. Gdzie jest źródło tych 60 000, gdzie poszłyby one, gdyby głosowanie nie skierowało ich najpierw do Ministerstwa Finansów, a stamtąd do Zarządu Teatrów? To jest to, czego nie widać. Z pewnością nikt nie ośmieli się twierdzić, iż pieniądze narodziły się w urnie w wyniku głosowania, iż są czystym dodatkiem do narodowego bogactwa i iż bez tego cudownego głosowania pozostałyby na zawsze niewidoczne i nieuchwytne. Trzeba zgodzić się, iż wszystko, co mogła zrobić większość, to zdecydować o zabraniu ich z jednego miejsca i przesłaniu w inne. o ile rzecz ma się w ten sposób, jasne jest, iż podatnik zmuszony do zapłacenia jednego franka, nie może już nim dysponować. Jasne jest, iż będzie on pozbawiony możliwości wydania go na cokolwiek, a robotnik pozbawiony zapłaty za wykonaną rzecz lub usługę. Nie łudźmy się zatem, iż głosowanie dodało cokolwiek. Przesunęło jedynie zadowolenie i wynagrodzenie. Ot i wszystko.
Powiecie, iż idzie ono w kierunku potrzeb bardziej pilnych, uzasadnionych i moralnych? Mogę walczyć i na tym terenie. Zabierając podatnikom owe 60 000, zmniejszacie dochody cieśli, rolników, powoźników i o tyleż zwiększacie dochody śpiewaków, fryzjerów, dekoratorów. Nic nie dowodzi, iż te ostatnie grupy są godniejsze zainteresowania, niż inne. P. Lamartine tego nie twierdził. Mówił, iż praca teatrów jest równie produktywna (nie bardziej) jak każda inna, co może być samo w sobie kontestowane, gdyż najlepszym dowodem stanu przeciwnego jest, iż one właśnie zwracają się o wsparcie.
Czy Sondaże Mówią Nam PRAWDĘ?
Ale rozważanie związku między ceną a wewnętrzną wartością różnych rodzajów pracy nie jest moim zamiarem. Wszystko, co chcę osiągnąć, to wskazywać, iż kiedy p. Lamartine i ci, którzy bili mu brawo, widzieli lewym okiem dochody zyskane przez aktorów, winni byli ujrzeć prawym stratę pozostałych podatników, inaczej bowiem wystawiają się one na śmieszność biorąc przez przesunięcie dochodu za dochód. o ile byliby konsekwentni w swoim rozumowaniu, domagaliby się dużo większych subwencji. To, co jest prawdą dla 60 000, jest prawdą w tych samych warunkach dla miliarda.
Kiedy idzie o podatki, panowie, wykażcie ich potrzebę przez solidne argumenty, a nie przez błędne założenia, iż “Wydatki publiczne dają utrzymanie robotnikom.” Ukrywa ono fakt podstawowy: wydatki publiczne dokonywane są zawsze zamiast wydatków prywatnych i, w konsekwencji, mogą one dać utrzymanie jednemu robotnikowi zamiast drugiemu, ale nie wspomagają w niczym losu klasy pracującej jako całości. Wasze rozumowanie jest teraz w modzie, ale jest zbyt absurdalne, by ukryć prawdę.
