Cztery noce nad Dymbowicą

10 miesięcy temu

W niedzielę wyruszyłem w drogę do Bukaresztu. Nie była to jednakże podróż dla rozrywki, a dla szkoleń dotyczących samorozwoju, które wolontariusze pracujący w całej Rumunii muszą przebyć. Przez trzy dni mieliśmy zajęcia, które miały na celu podsumować nasze cele, możliwości, umiejętności, sposób myślenia, talenty. Z początku myślałem o tym jak o obowiązku, ale wraz ze startem tychże warsztatów, poczułem, iż to było znacznie inne niż oczekiwałem. I podobało mi się to. Spałem przez trzy noce w przytulnym hotelowym pokoju (czeka mnie jeszcze jedna noc, bo jutro w południe wracamy) co było dla mnie relaksujące i dające trochę spokoju i prywatności, których ostatnio trochę bardziej potrzebuję. A na miejscu poznałem nowych ludzi z aż czterech różnych kontynentów i kilkunastu państw. Łącznie wszyscy mówimy około dwudziestoma językami, a łączy nas jeden - angielski. Kolejne doznanie poszerzające horyzonty. Mieliśmy także okazję na integrację.

Poniedziałkowy poranek nad Dymbowicą, rzeką przepływającą przez rumuńską stolicę.
Pracowaliśmy nad sobą i nad naszymi doświadczeniami od samego początku przybycia na wolontariat. Wykorzystywaliśmy swoją kreatywność by naszą przygodę w Rumunii przedstawić jako książkę, która odpowiada na zadane nam pytania odnośnie naszych przeżyć. Powyżej, po lewej, okładka, którą narysowałem. Przedstawia mnie kapiącego się w łaźni mnichów w Miercurea Ciuc, z napisem „give something more” - dla mnie jest to symbolem, co zrobiłem w zeszłym miesiącu. Dla mnie zbiórka pieniędzy dla dzieci, którą stworzyłem przed świętami była najlepszą chwilą podczas całego mojego pobytu tutaj. Jedno z pytań, które otrzymałem brzmiało: czy zmieniłeś czyjeś życie podczas Europejskiego Korpusu Solidarności? I z dumą odpowiedziałem, iż więcej niż jedno.

Szczególnie przypadła mi do gustu wczorajsza część dotycząca motywacji i jakie są jej rodzaje. Zaobserwowałem po sobie, iż moja motywacja polega głównie na sile (lubię rywalizować, wygrywać i mieć pozytywny wpływ na innych) i osiągnięciach (silna potrzeba stawiania nowych celów i ich osiąganie, kalkulacja ryzyka, chęć ciągłego otrzymywania informacji zwrotnej na temat swojego rozwoju i osiągnięć). Graf po lewej pokazuje mój poziom ogólnej motywacji jaki osobiście odczuwałem podczas całego mojego dotychczasowego wolontariatu. Były chwile strachu i braku chęci do czegokolwiek, ale teraz się ustabilizowałem. Niemniej jednak zawsze czułem, iż robię coś dobrego, od serca. Nieważne o jakiej porze dnia i nocy. Cały czas się zastanawiam, czy mam w sobie jakiś gen do nauczania.
Wczoraj też urządziliśmy małą wycieczkę po mieście, by rozwiązać w grupach kilka poleceń. Ciężko było się jednak skupić na czymkolwiek innym niż mróz. Powyżej zdjęcie ze stacji metra „Politechnika” oraz pomnik wilczycy karmiącej Romulusa i Remusa - legendarnych założycieli Rzymu. Nazwa Rumunia wywodzi się bowiem z łacińskiego słowa „romanus” które można przetłumaczyć jako „rzymski”.
W drodze na trzeci dzień moich zajęć
Dzisiaj podjęliśmy rozmowy o kompetencjach. Najsampierw mieliśmy jednak ćwiczenie, gdzie na stole postawiono kilkadziesiąt kart i naszym zadaniem było zrobić zdjęcia tych, które przedstawiają nasze umiejętności. Robiliśmy także refleksje na temat naszej teraźniejszości i tego, co chcemy osiągnąć z końcem naszej pracy w Rumunii, ponownie wykorzystując do tego kreatywność.

Wpływ na innych, pomoc innym, umiejętność efektywnego pisania, realizowanie idei. To są moje mocne strony. Nie są to jednak wszystkie, które sfotografowałem, ale uważam, iż ta czwórka jest najbardziej trafna.
Tuż przed zakończeniem i zamknięciem naszych trzech dni, spróbowaliśmy z zamkniętymi oczami narysować losowe linie i stworzyć z tego to co widzimy. Na pierwszy rzut oka dostrzegłem linię graniczną i możliwość stworzenia pewnej personifikacji ludzkich emocji, gdzie te granice może i są widoczne, ale często jednak mieszają się ze sobą i jesteśmy w stanie w przeciągu kilku chwil kilkukrotnie poczuć wewnętrzną sprzeczność. Przez te trzy dni poczułem jakbym uwolnił ducha. Jakbym poczuł wiatr, ten przyjemny, ciepły, który lubię czuć przechadzając się wśród ulicznych świateł letnią porą. Jakbym się mocno uzewnętrznił. Nie spodziewałem się tego.
Idź do oryginalnego materiału