Czy Lewica powinna walczyć z „dyskryminacją mężczyzn”?

9 miesięcy temu

Czy Lewica powinna stworzyć ofertę programową dla mężczyzn? Program skierowany bezpośrednio do kobiet niewątpliwie ma, ich prawa należą do najczęściej artykułowanych postulatów. Może dlatego przyciągnęła tak wiele młodych wyborczyń, podczas gdy młodzi mężczyźni częściej wybierali Konfederację, której liderzy od czasu do czasu wskazują na przypadki dyskryminacji mężczyzn?

Brak haseł i postulatów dotyczących praw mężczyzn na lewicowych sztandarach ma jedną prostą przyczynę: mężczyźni jako ogół nie są płcią dyskryminowaną. W Polsce jest mnóstwo nieuprzywilejowanych i dyskryminowanych mężczyzn, jednak co do zasady przyczyną tego stanu rzeczy nie jest ich płeć, a pochodzenie, klasa społeczna, kapitał kulturowy czy wykształcenie.

Dyskryminowanych mężczyzn znajdziemy niemal wyłącznie wśród mężczyzn z niższych szczebli społecznej hierarchii.

Doskonale widać to chociażby na przykładzie średniej długości życia, która jest najczęściej przywoływanym dowodem na dyskryminację mężczyzn w Polsce. Polki żyją średnio o osiem lat dłużej niż Polacy – to jedna z największych różnic w krajach zachodnich. Średnią zaniżają jednak właśnie mężczyźni z najniższym poziomem wykształcenia. Według Eurostatu w 2017 roku żyli oni średnio 67,5 roku, zaś Polki ponad 79 lat. W przypadku osób z wyższym wykształceniem luka ta jest już zdecydowanie mniejsza – wynosi trzy lata (80 lat mężczyźni, 83 lata kobiety), czyli podobnie jak w Szwecji, Norwegii czy Finlandii.

Żyjący ekstremalnie krótko najgorzej wykształceni Polacy nie są więc dyskryminowani z powodu swojej płci, tylko niskiego statusu materialnego czy edukacyjnego. Nieuprzywilejowany status zmiksowany ze zwykle bardziej niezdrowym i ryzykownym stylem życia mężczyzn daje takie makabryczne rezultaty. W tym przypadku należy jednak zadbać o ich prawa pracownicze oraz prawa pacjenta, a nie o ogólne uprawnienia mężczyzn. Do nich powinna być skierowana oferta poszerzająca dostęp do publicznej opieki medycznej, likwidująca nierówności w zdrowiu, wzmacniająca pozycję negocjacyjną pracowników nisko wykwalifikowanych oraz aktywna polityka rynku pracy, która trafia nie tylko do zarejestrowanych bezrobotnych, ale też biernych zawodowo w wieku produkcyjnym.

Wszystko to znajdziemy w programie Lewicy – zarówno aktywizującą politykę rynku pracy, jak i postulaty wzrostu wynagrodzeń, poprawy stabilności zatrudnienia czy choćby pełnego wynagrodzenia za czas choroby. Nie mniej propozycji poprawy pozycji społecznej najgorzej wykształconych mężczyzn znajdziemy w segmencie „Zdrowie dla wszystkich”.

Luka płacowa i „kara za dziecko”

Tymczasem kobiety są dyskryminowane we wszystkich klasach i grupach społecznych właśnie z powodu swojej płci, a konkretnie macierzyństwa, które wisi nad ich aktywnością zawodową jak miecz Damoklesa, utrudniając rozwój zawodowy choćby wtedy, gdy nie mają żadnych planów prokreacyjnych. Młode kobiety, które nie są matkami, są traktowane przez pracodawców z rezerwą, za którą stoi obawa, iż lada moment znikną na kilka lat. Z kolei matkom obrywa się tak zwaną „karą za dziecko” – z powodu pominięcia przy awansach i podwyżkach powracające do pracy matki są w znacznie gorszym położeniu niż ich rówieśnicy płci męskiej, z którymi zaczynały pracę. W dodatku z definicji przyjmuje się, iż w razie jakichś problemów w rodzinie to matki będą stawiać dom na pierwszym miejscu i rezygnować z nadgodzin lub urywać się z pracy, by zająć się dziećmi. Nieprzypadkowo kobiety w Polsce wykonują prawie dwa razy więcej bezpłatnej pracy w domu niż mężczyźni.

W rezultacie kobiety w niemal wszystkich grupach zawodowych otrzymują niższe wynagrodzenia. Według struktury wynagrodzeń GUS wśród 18 wyszczególnionych sekcji PKD zarabiają mniej w 16, a minimalnie więcej tylko w dwóch zdominowanych przez mężczyzn zawodach – budownictwie i gospodarowaniu ściekami, gdyż w branżach wymagających fizycznie jest ich niewiele, a jeżeli jakieś są, to w gronie pracowników umysłowych.

W tzw. dużych grupach zawodowych również zarabiają mniej (wyjątek stanowi rolnictwo i ogrodnictwo) – zarówno na stanowiskach kierowniczych, jako specjalistki czy techniczki, jak i w prostych pracach: przemyśle, obsłudze maszyn czy tych biurowych. Największa luka w wynagrodzeniach notowana jest w grupach zarabiających najwięcej. Mowa tu więc o dyskryminacji niewątpliwie związanej z płcią – z podejściem do macierzyństwa, podziału obowiązków domowych, ze stosunkiem pracodawców do zatrudnianych kobiet i mężczyzn.

A co z nierównym wiekiem emerytalnym?

Kolejny argument podnoszony przez zwolenników teorii o rzekomej dyskryminacji mężczyzn jest już z gruntu fałszywy. Mowa o nierównym wieku emerytalnym. Ten przepis jest przecież odpowiedzią na znacznie gorszą pozycję kobiet na rynku pracy. Kobiety 55+ mają większe problemy ze znalezieniem lub utrzymaniem zatrudnienia niż ich rówieśnicy płci męskiej. Według danych GUS w grupie wiekowej 55–59 lat zatrudnienie mężczyzn jest o 10 pkt proc. wyższe niż zatrudnienie kobiet. Gdyby podnieść wiek emerytalny kobiet do 65 lat, wiele z nich mogłoby trafić na bezrobocie. Te, które mają możliwość kontynuowania pracy po sześćdziesiątce, robią to – zatrudnienie ma co czwarta kobieta w wieku 60–64 lata.

Nierówny wiek emerytalny jest więc rodzajem dyskryminacji – tylko iż to pozytywna dyskryminacja kobiet. Być może zwolennicy teorii o krzywdzeniu mężczyzn ze względu na ich płeć nie słyszeli o czymś takim, więc podaję definicję z Wikipedii: „Utrzymywanie czasowych lub stałych rozwiązań i środków prawnych mających na celu wyrównanie szans osób i grup dyskryminowanych ze względu na płeć, pochodzenie etniczne, religię, orientację seksualną, niepełnosprawność i inne cechy”. Najgłośniejszym przykładem dyskryminacji pozytywnej była akcja afirmacyjna na amerykańskich uczelniach. Jej przeciwnicy, często biali suprematyści, przekonują, iż to przejaw dyskryminacji białych. W rzeczywistości mowa o próbie zniwelowania skutków dyskryminacji czarnych. Tak samo nierówny wiek emerytalny w Polsce ma za zadanie zniwelować skutki gorszej pozycji kobiet na rynku pracy. Oczywiście ideałem byłby równy wiek emerytalny dla obu płci, ale najpierw trzeba wyrównać ich pozycję zawodową.

Niechęć do urlopów ojcowskich

Zwolennicy obrony praw mężczyzn przekonują również, iż ci są poszkodowani w zakresie urlopu ojcowskiego, który jest znacznie krótszy niż macierzyński. Także w tym przypadku strzelają kulą w płot – przecież to kolejny przykład dyskryminacji kobiet i ich większego obciążenia rodzicielstwem. Mężczyźni również mogą korzystać z urlopu rodzicielskiego, ale tego nie robią – w pierwszej połowie 2021 roku zdecydowało się na to 1,9 tys. mężczyzn i 244 tys. kobiet. Mężczyźni stanowili więc mniej niż 1 proc. choćby z dwutygodniowego urlopu ojcowskiego korzystają niechętnie: w omawianym okresie wzięło go tylko 65 tys. ojców.

Dopiero dyrektywa unijna, przymuszająca kraje członkowskie do dedykowania dwóch miesięcy urlopu rodzicielskiego każdemu z rodziców bez możliwości przeniesienia, skłoniła trochę więcej mężczyzn do chwilowej rezygnacji z pracy i zostania w domu z dzieckiem. Ale to wciąż margines. Według danych PIE w III kwartale 2023 roku z urlopu rodzicielskiego korzystało ledwie 8,4 tys. ojców i 167 tys. matek.

Inaczej mówiąc, młodzi ojcowie już teraz, jeżeli tylko chcą, mogą iść na dłuższe zwolnienie po narodzinach dziecka niż matki – urlop rodzicielski to 32 tygodnie, a macierzyński 20. Nie chcą, ponieważ zgodnie z płciowym podziałem ról to na kobietach spoczywa niemal cały ciężar rodzicielstwa, przynajmniej w pierwszych latach po porodzie. Dodam, iż prawica była zdecydowanie przeciw zarezerwowaniu dwóch miesięcy rodzicielskiego tylko dla ojców, gdyż miało to być zbyt dużą ingerencją w sprawy rodzinne. Wątpliwe, by postulatem wyrównywania urlopu macierzyńskiego i tacierzyńskiego podbić serca skręcających w prawo młodych facetów.

Innym przejawem dyskryminacji mężczyzn ma być wysoki odsetek skazańców płci męskiej. Mężczyźni stanowią aż 95 proc. wszystkich więźniów. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, skoro 90 proc. przestępstw jest popełnianych przez mężczyzn, a te 5 pkt proc. różnicy to prawdopodobnie skutek tego, iż kobiety rzadziej popełniają takie, za które grozi bezwzględne więzienie. W przypadku najczęstszych pospolitych rodzajów przestępstw – kradzieży z włamaniem, rozbojów, pobić czy przestępstw drogowych – odsetek sprawczyń jest kilkuprocentowy.

Wychodzi na to, iż jedyna faktyczna forma dyskryminacji mężczyzn to nierówne kryteria kaloryczne w posiłkach regeneracyjnych przysługujących niektórym grupom zawodowym. Kobietom przysługuje posiłek za znacznie niższy wydatek energetyczny, co jest niezrozumiałe i rzeczywiście wymaga korekty legislacyjnej. Tylko czy ktoś naprawdę sądzi, iż ten postulat przyciągnie do lewicy młodych mężczyzn? Sam fakt, iż taka drobnostka pojawia się jako jeden z głównych przykładów dyskryminacji płciowej mężczyzn, jest najlepszym dowodem na to, iż takiej dyskryminacji realnie nie ma.

Łatwiej przejąć progresywnych liberałów niż konfederatów

Mężczyźni w Polsce bywają dyskryminowani z przeróżnych powodów, ale akurat nie ze względu na płeć. Dla dyskryminowanych z uwagi na inne czynniki lewica ma ofertę. Przykładowo, na podnoszeniu zarobków najsłabszych grup zawodowych skorzystają w większej mierze mężczyźni, gdyż to oni dominują wśród pracowników niewykwalifikowanych. Wskaźnik zatrudnienia wśród osób z najniższym stopniem wykształcenia wynosi 57 proc. u mężczyzn i ledwie 35 proc. u kobiet, które w takiej sytuacji pozostają zwykle poza rynkiem pracy i zasilają grono biernych zawodowo.

Poza tym młodzi mężczyźni nie wybierają prawicy z powodu jakichś postulatów promęskich, które miałaby oferować Konfederacja. Głosują na nią z powodu liberalizmu gospodarczego oraz wyłamywania się z głównego nurtu w kilku kwestiach – pandemii, pomocy Ukrainie i uchodźcom z Ukrainy oraz relacji z UE. Badania CBOS pokazują, iż wyborcy Konfederacji pod względem obyczajowym są zdecydowanie bardziej podobni do elektoratu partii centrowo-lewicowych niż do wyborców PiS. Najbardziej przypominają elektorat Trzeciej Drogi. Przykładowo, związki partnerskie popiera 55 proc. wyborców TD i 43 proc. Konfederacji. Likwidację konkordatu 66 proc. elektoratu TD i 57 proc. konfederatów. W przypadku aborcji na żądanie poparcie jest niemal równe – 58 proc. TD i 52 proc. Konfederacji.

Nawet gdyby Lewica wzięła na sztandary wszystkie te niemądre postulaty podnoszone przez zwolenników teorii o dyskryminacji mężczyzn ze względu na płeć, to i tak nie przyciągnęłaby młodych wyborców skrajnej prawicy. Oni kierują się daleko posuniętym liberalizmem gospodarczym oraz sprzeciwem wobec głównonurtowego konsensusu.

Lewica powinna się raczej zastanowić, dlaczego jej ofertę wybiera tak mało osób deklarujących się jako lewicowe. Według badania CBOS 24 proc. uprawnionych do głosowania w Polsce deklaruje się jako lewicowcy. Najczęściej jednak głosują na KO, stanowiąc aż 46 proc. elektoratu tej formacji. Przekonanie ich do programu lewicowego jest głównym wyzwaniem dla Lewicy w nadchodzących latach. To będzie kilka łatwiejsze niż odbicie konfederatów, gdyż większość tych „lewicowców” to raczej progresywni liberałowie, jednak w tym momencie wydają się bardziej reformowalni niż młodzi mężczyźni głosujący na Konfederację. Co nie znaczy, iż na tych ostatnich należy postawić wieczną kreskę.

Idź do oryginalnego materiału