Obywatel-Redaktor Warzecha przedstawił boleśnie trafną dysekcję polskiej „polityki zagranicznej”. To jest krótki, acz komplementarny opis państwa rządzonego przez neurotycznych, bezrozumnych, zakompleksionych i niekompetentnych emocjoholików, którzy nie znają innego sposobu poszukiwania swojego miejsca w stosunkach międzynarodowych niż zajęcie moralnie słusznego stanowiska.
Najbardziej dokuczliwy w tym wszystkim jest ogólny brak realizmu: poczucia kontaktu z rzeczywistością inaczej niż poprzez własne, toksyczne interpretacje. Materialna rzeczywistość liczy się tylko o tyle, o ile można ją zinterpretować jako wspierającą nasze słusznościowe i moralniackie podejście, o ile obsługuje nasze niedowartościowanie w sposób, który przywykliśmy traktować jako adekwatny. Polska klasa polityczna widzi wyłącznie emocje i symbole zamiast interesu. Zamiast kalkulować, zapewniać sobie możliwość elastycznego działania i czasem zwyczajnie siedzieć cicho, Polacy zawsze wyskakują z jakąś szaleńczą tromtadracją. Każdy niezaburzony człowiek wie, iż w naszym położeniu geopolitycznym to jest strzał w stopę (a może i wyżej), ale u nas uchodzi za „postawę”. Realizm traktowany jest tu jak luksus, zbytek, nie wiem – dopust boży?
Drugi element tej diagnozy to, jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, kultura polityczna ufundowana na kompleksach. Państwo zachowuje się jak niedowartościowany uczniak, który musi stale udowadniać Zachodowi, iż jest prymusem klasy. Polityka redukuje się do gestów mających wymusić pochwałę. Zamiast partnerstwa (nawet z pozycji słabszego, peryferyjnego udziałowca) mamy służalcze pozowanie. A kiedy tej pochwały brak, natychmiast pojawia się oburzenie.
Stąd właśnie ta brutalnie widoczna niezdolność elit do rządzenia państwem, widoczna tylko dla tych, którzy mają jeszcze resztki przytomności. Klasa polityczna nie ma strategicznej wyobraźni ani najprostszej intuicji państwowej. Polityka wielowektorowa jest dla niej czymś egzotycznym, dlatego wszystko redukuje się do lojalności albo fochów. Decyzje polityczne to odruchy, a nie przemyślane procesy. Obywatel-Redaktor podaje to trochę memicznie, ale kwestia jest wyjątkowo poważna.
Na tę całość nakłada się brak ciągłości instytucjonalnej. Polska nie ma stabilnej tradycji prowadzenia państwa, bo co pokolenie zaczyna od nowa. Intuicje dyplomatyczne nigdy się nie wykształciły, za to romantyczne spazmy wracają niezależnie od epoki. Zamiast ewolucji instytucji mamy wieczne resetowanie systemu i improwizację zasłanianą górnolotnymi frazami i stanowiskami. Reakcje polityczne są przez automatyczne, impulsywne, bezrefleksyjne. Bodziec, odruch, koniec. Zero analizy, zero planowania, zero dystansu; o strategii czy taktyce nie ma choćby co wspominać.
Rządzą nami ludzie mikroskopijnego formatu, którzy nie wierzą w swoją sprawczość, więc zastępują ją teatralnym moralizowaniem i skrajnymi reakcjami. Jak rozregulowany układ nerwowy pacjenta w kryzysie, któremu od dawna nikt nie zadał pytania, od kiedy ma te objawy i czy był już u specjalisty.

1 dzień temu






