Dorota Kłuszyńska: Zatopić kopalnie [1938]

1 tydzień temu

Sześć tygodni trwał strajk polityczny górników na Śląsku Cieszyńskim. Zamarła praca, całe zagłębie karwińskie i część polsko-ostrawskiego stało w ogniu walki o przyłączenie części Śląska, zajętego przez Czechów, do Polski. Gdyby żaden inny argument nie miał siły przekonywającej, ten wspaniały w swojej solidarności i ofiarności strajk, musiał otworzyć oczy najbardziej zaślepionym członkom komisji alianckiej. Sprawowali ci panowie, Francuzi, Anglicy, Włosi i Japończycy władzę na Śląsku jako komisja plebiscytowa, obserwowali wszystko, co się działo na Śląsku, ale mieli dyrektywy swoich rządów, żeby nie „krzywdzić” Czechów.

Przynależność Śląska do Czech była z góry przesądzona, ale o tych pociągnięciach dyplomatycznych nie wiedzieli górnicy, nie wierzyli, żeby taka niesprawiedliwość – jak często mówili – mogła się dokonać.

Całe zagłębie karwińskie zamieniło się w obóz wojenny. Kopalnie obsadziły posterunki żandarmerii czeskiej, strajkujący górnicy pilnowali, żeby do kopalń nie dostali się łamistrajkowie sprowadzeni ewentualnie z Czech. Napięcie dochodziło do ostatecznych granic wytrzymałości, bo i niedostatek dokuczał, zwłaszcza widok głodujących dzieci był niesłychanie bolesny.

Ale padło hasło: nie damy kopalń, nie wrócimy do pracy aż Śląsk [Cieszyński; podobnie w dalszej części tekstu – przyp. redakcji NO] nie połączy się z Polską.

Po napadzie czeskim w [styczniu] 1919 r. kopalnie znalazły się za linią demarkacyjną, władze na tym terenie wykonywali Czesi, mając silne oparcie w komisji alianckiej. Ludność żyła pod terrorem nie tylko władzy, ale i bojówek przede wszystkim, które robiły „przygotowania” do ewentualnego plebiscytu. Rozpowszechniali najfantastyczniejsze wiadomości o przyłączeniu Śląska do Czechosłowacji aż po Białkę decyzją Rady Ambasadorów; grozili, iż porachują się z tymi wszystkimi, którzy opowiadają się za Polską.

Polska Rada Narodowa miała swoją siedzibę w Cieszynie na zamku. Prezydium, tymczasowy rząd, znało nastroje ludności, zwłaszcza hart i ofiarność górników budziły podziw. Kierownicy związku górników utrzymywali najściślejszy kontakt ze strajkującymi, starali się o utrzymanie spokoju, w interesie samej sprawy i z obawy, żeby akty rozpaczy nie pociągnęły większych ofiar.

Podczas obrad, jednego dnia w czerwcu 1919 r. otrzymało prezydium Rady Narodowej alarmującą wiadomość, iż górnicy po burzliwych naradach postanowili zatopić kopalnie, bo jak wieść głosiła Śląsk otrzymają Czesi. Na kopalniach pracowała obsługa techniczna, przy pompach, wentylacjach itp. kolejno obejmowali służbę, bo tak było postanowione przez strajkujących; ściśle wykonywano wszystkie rozkazy. Socjaliści, członkowie prezydium Rady Narodowej, przywódcy klasy robotniczej całego Śląska, zdawali sobie sprawę, iż nie ma czasu w dyskusję. Należało natychmiast wyjechać do Karwiny i na miejscu porozumieć się z mężami zaufania, żeby zapobiec katastrofie.

Zdecydowano, iż pojadą Kłuszyńska i dr Kunicki. Samochodem dojechaliśmy do linii demarkacyjnej, tzn. do mostu na rzeczce Stonawie. Dzieliło nas jeszcze ze dwa kilometry do terenu kopalń. Tymczasem lotem błyskawicy rozniosła się wieść, iż przyjechali towarzysze z Rady Narodowej. Otoczyli nas dobrzy znajomi górnicy, kobiety i gromada dzieci.

Rozpoczęły się rozmowy, strajkujący wytaczali swoje argumenty, podyktowane rozpaczą. Nasza rola była bardzo trudna, należało przekonać roznamiętnionych i gotowych na wszystko górników, iż kopalnie to warsztat pracy w każdej sytuacji i nie może być mowy o zatopieniu kopalń. Kiedy doszliśmy do centrum Karwiny, już kilka tysięcy osób zebrało się na łączce i tam postanowiliśmy przemówić. Ustawiono beczkę z cementu, położono grubszą deskę i „weszłam” na tę trybunę. Nie powitano mnie oklaskami, głuchy pomruk przeszedł przez tłum.

Zdawałam sobie sprawę z trudności, jakie należało przezwyciężyć, żeby trafić do uczuć tych zrozpaczonych ludzi. Przeważająca większość byli to nasi najbliżsi towarzysze długoletniej pracy, obdarzali nas, przywódców, zaufaniem, dopiero zupełnie wyjątkowa sytuacja doprowadziła do rozdźwięku. Już po części mojego przemówienia słyszałam, jak górnicy stojący koło „trybuny” mówili między sobą, iż kopalnie będą w przyszłości ich własnością, bo będą należały do społeczności. Tak przecież zawsze nauczał socjalizm. Wyczułam zmianę nastroju, a kończyłam przemówienie już wśród oklasków i przyjacielskich okrzyków.

Z kolei przemawiał dr Kunicki, lekarz, znało go choćby każde dziecko tego rejonu, cieszył się zawsze uznaniem, górnicy kochali swojego towarzysza i doktora. Nie było już „muru chińskiego” między nami a górnikami, zrozumieli, iż przyszli do nich świadomi odpowiedzialności przywódcy i przyjaciele. O zatopieniu kopalń, jako demonstracji górników na rzecz Polski, nie mogło być mowy, to stało się już pewnikiem. Udało się nam siłą argumentacji i co najważniejsze: zaufaniem i wiarą, jakie mieli górnicy do swoich towarzyszy, zapobiec katastrofie. Gdyby choćby nie udało się kopalń zatopić, mogło dojść do krwawych walk w całym Zagłębiu, bo strajkowało kilkanaście tysięcy górników i robotników z pokrewnych działów przemysłu, a kobiety brały także bardzo czynny udział w całej akcji.

Sprawiedliwości dziejowej staje się zadość, do Polski „przyjdą” kopalnie hr. Larisza, hr. Gutmana i innych baronów węglowych. „Przyjdą” z kopalniami nasi towarzysze, lud śląski, wielu z tych, którzy uczestniczyli w tym pamiętnym wiecu na łączce w Karwinie.

Dorota Kłuszyńska

Powyższy tekst Doroty Kłuszyńskiej pierwotnie ukazał się w dzienniku „Robotnik – centralny organ PPS”, nr 278/1938, 2 października 1938 r. Od tamtej pory tekst nie był wznawiany. Publikujemy go w 87. rocznicę krótkotrwałego odzyskania Zaolzia przez Polskę.

Zdjęcie w nagłówku tekstu: defilada polskich wojsk w Karwinie w październiku 1938; ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Idź do oryginalnego materiału