Jakiś czas temu pisałem na blogu o tym, jak w Japonii ratowano Mazdę przed kryzysem, który w latach 70. mocno przetrzebił rynek motoryzacyjny. Bank, który mógł dokonać rabunkowego przejęcia firmy i po prostu wyprzedać jej aktywa, zamiast tego wolał firmę wyprowadzić na prostą.
Wicerezes banku został oddelegowany do zarządu firmy żeby pokazać, iż dla banku to sprawa honorowa. Nie chodziło o kolejną pensję, bo jedną z pierwszych decyzji nowego zarządu było obniżenie swoich zarobków – żeby pracownicy zgodzili się na to, iż ich zarobki będą rosły wolniej od inflacji.
Anegdotę zaczerpnąłem z książki o thatcheryzmie, w której autor posłużył się nią do zilustrowania tego, jak wyglądała podobna sytuacja w Wielkiej Brytanii.
Koncern British Leyland na swoje nieszczęście swoje problemy przeżywał w kraju, który eksperymentował z uczynieniem chciwości podstawą gospodarki. Nie twierdzę – i nie robi tego Will Hutton, za którym przytaczam tę anegdotę – iż głównym winowajcą upadku firmy był rząd Margaret Thatcher. Ale winny był klimat.
Z dogorywającej firmy każdy – banki, doradcy, kolejni prezesi, członkowie rady, członowie zarządu – starał się wyszarpnąć ile się da. Bo mogli. Bo to legalne.
W rezultacie swoje wyszarpywali także pracownicy. Dzikie strajki (z tej książki dowiedziałem się, jak to jest po angielsku – „wildcat strike”) paraliżowały działalność. Pracownicy na samym dole też chcieli wyszarpnąć dla siebie jak najwięcej, póki było co. Tak umarł Leyland.
Trzecia Rzeczpospolita, którą bardzo szanuję za budowę autostrad i wejście do Unii, wydaje mi się takim właśnie Leylandem. Może jeszcze nie tym z ostatniej fazy agonii, ale powiedzmy takim z 1981. Takim, którego w Japonii jeszcze by się dało uratować.
Współczuję wszystkim pasażerom kolei, których jutro dotknie strajk. Ale popieram strajkujących. Dlaczego akurat kolejarze mają ponosić wyrzeczenia w imię przetrwania firmy, jeżeli nie zamierza ich ponosić zarząd?
Prezes PKP Jakub Karnowski zarabia 59 tysięcy miesięcznie (plus opcjonalnie premia). Do tego reforma kolei polega u nas od samego początku głównie na mnożeniu spółek, które też mają swoich prezesów, wiceprezesów, członków zarządu, członków rad nadzorczych i członków generalnego przeznaczenia.
Jasne, mają prawo, nikt im nie odbiera. Ale skoro oni mogą sobie tyle zaśpiewać, to niech się nie dziwią, iż kolejarze strajkują. Bo też mogą. Dlaczego to szary pracownik na dole ma być tym jedynym bezinteresownym idealistą, który bierze na siebie wyrzeczenia?
Apele kierownictwa PKP o zaniechanie strajku wyglądałyby inaczej, gdyby te apele zaczęły się od ogłoszenia dobrowolnego obniżenia zarobków przez kierownictwo. I gdyby jeszcze poparła to marszałek Ewa Kopacz, mówiąc, iż ona wprawdzie mogłaby wyszarpnąć ze wspólnej kasy 45 tysięcy nagrody, ale dobrowolnie rezygnuje.
A może pan, panie ministrze, zamiast jałowo apelować do związkowców, żeby przełożyli strajk – z czegoś zrezygnuje? Tak dla przykładu? Nie zamierza pan? Jakoś nie jestem zaskoczony.
No ale w takim razie proszę nie udawać zaskoczenia tym, iż skoro kolejarze mają taką możliwość walki o swoje pieniądze – to z niej korzystają. Marszałek Kopacz może i korzysta, no to i oni mogą i korzystają.
Tak, drodzy panie i drodzy panowie, wygląda gospodarka, w której wszyscy kierują się tylko egoistycznym zyskiem. Adam Smith pisał, iż wtedy wszyscy się zachowują, jakby kierowała nimi niewidzialna ręka.
Karol Marks zauważył, iż ta ręka ma wyprostowany środkowy palec.