Autor: FWG
Spadająca konkurencyjność, wysokie koszty energii i biurokratyczny marazm grożą przekształceniem Unii Europejskiej w gospodarczy skansen. Czy Polska, z doświadczeniem transformacji i nadchodzącą prezydencją w Radzie UE, może dać impuls do odważnych reform? O najważniejszych wyzwaniach dla Europy piszą Arkadiusz Muś i Marek Tatała w „Gazecie Wyborczej”.
Arkadiusz Muś – przedsiębiorca, prezes zarządu Press Glass Holding S.A., Marek Tatała – prezes zarządu Fundacji Wolności Gospodarczej
W 1992 roku, podczas kampanii wyborczej Billa Clintona, pojawiło się popularne do dziś hasło „Gospodarka, głupcze!”. Także 30 lat później głównie sprawy gospodarcze doprowadziły do Białego Domu Donalda Trumpa, a wraz z nim Elona Muska i grupę przedsiębiorców, którzy chcą radykalnych zmian.
W 2023 r. gospodarka amerykańska rozwijała się aż pięciokrotnie szybciej niż gospodarka Unii Europejskiej. Dla Amerykanów to jednak za mało. Co w takim razie mają powiedzieć Europejczycy? Słabe wyniki gospodarcze Unii są tragiczną wiadomością nie tylko dla jej mieszkańców i ich dobrobytu, ale także paliwem dla antyunijnych populistów, których „lekarstwa”, z demontażem Unii Europejskiej na czele, są często gorsze od choroby. Unia Europejska potrzebuje zdecydowanych zmian gospodarczych również po to, by przetrwać.
Pogarszająca się z roku na rok konkurencyjność, wysokie ceny energii, coraz więcej regulacji i coraz mniejsza innowacyjność to główne powody marnego wzrostu. Rację ma premier Donald Tusk, iż „gospodarka europejska musi stać się na nowo potęgą, potęgą wzrostu, potęgą, która nie boi się żadnej konkurencji”. Czas jednak przejść od słów do czynów, bo w ostatnich kilkunastu latach słowami zapisano tysiące stron i kilka z tego dla gospodarki UE wynikało.
Stosy raportów w unijnych szufladach
W 2024, po około 300 dniach od decyzji Rady Europejskiej, powstał raport Enrico Letty o jednolitym rynku, a po roku od zapowiedzi szefowej Komisji Europejskiej poznaliśmy treść raportu Mario Draghiego o konkurencyjności. W obu tych raportach, sporządzonych pod okiem byłych premierów Włoch, które nie słyną ani z szybkiego wzrostu, ani ze zdecydowanych reform, sensowne propozycje deregulacyjne, z którymi warto ruszyć natychmiast, wymieszane są z nierealistycznymi próbami uszczęśliwienia wszystkich (np. wydawajmy jeszcze więcej, ale równocześnie utrzymajmy wszystkie programy socjalne) czy z rozwiązaniami, które konkurencyjność osłabią. Już za kilka tygodni będzie można porównywać wyniki raportów Letty i Draghiego z tym, co amerykańscy przedsiębiorcy Elon Musk i Vivek Ramaswamy będą osiągać w ramach „Departamentu Efektywnego Rządzenia”.
W szufladach europejskich instytucji leżą też tysiące stron publikacji z ostatnich kilkunastu lat na temat niedokończonej budowy jednolitego rynku, nadmiaru regulacji i niespójności prawa europejskiego. Z opracowania Komisji Europejskiej z 2020 roku wynika, iż 60 proc. wskazywanych przez przedsiębiorców barier na jednolitym rynku zgłaszano także… dwadzieścia lat wcześniej. Stare restrykcje nie znikają, a pojawiają się nowe.
Wiadomo więc, co należy zrobić, a w Unii potrzebni są dziś ludzie zdeterminowani i odważni, którzy w końcu tego dokonają. Takie cechy mieli polscy reformatorzy w 1989 roku, w tym Leszek Balcerowicz, i tak dziś postępuje w Argentynie Javier Milei.
Niech impuls popłynie z Polski
Tutaj otwiera się szansa dla Polski. Wykorzystajmy siłę polskiej gospodarki, dużo większą dziś niż wtedy, kiedy wchodziliśmy do UE, europejskie doświadczenie premiera i zbliżającą się prezydencję w Radzie UE, by w duchu hasła „Gospodarka, głupcze!” ruszyć do działania. Polska gospodarka wyróżniała się na tle wielu państw Unii szybszym wzrostem w ostatnich trzech dekadach. Mamy w naszym dorobku historię udanej transformacji gospodarczej w 1989 roku i kilku innych, dużych inicjatyw reformatorskich.
Unia Europejska nie może sobie pozwolić na dalsze powolne zmiany w tempie typowym dla brukselskiej biurokracji. Potrzebuje zdecydowanej terapii, która pobudzi do działania mieszkańców Europy, uwolni wciąż duży, ale niewykorzystany potencjał i pozwoli na rozwój działających w Unii firm.
Rewizja naiwnych i nadambitnych zielonych polityk
Premier Donald Tusk słusznie zwrócił uwagę, iż „ograniczenia, przesadne regulacje, czasami naiwne ambicje dotyczące ochrony całej planety spowodowały, iż stajemy się coraz mniej konkurencyjni”. Ceny energii są w UE kilka razy wyższe niż w USA czy innych krajach ościennych, choćby takich, jak Algieria, Egipt czy Turcja. To osłabia konkurencyjność europejskiego biznesu i szkodzi gospodarce, konsumentom i pracownikom. Produkty są droższe, a przestrzeń dla wzrostu wynagrodzeń mniejsza. Tak wysokie ceny nie wynikają tylko z braku zasobów naturalnych w Europie czy inwazji Rosji na Ukrainę, ale także z nadmiernych obciążeń generowanych przez pójście przez Unię – w imię tych „naiwnych ambicji” – o kilka kroków za daleko w zielonych politykach.
Ochrona środowiska jest ważna, a dbałość o przyrodę jest większa w miejscach zamożnych niż biedniejszych. Stąd szybki wzrost gospodarczy jest też zieloną polityką, jaką powinniśmy w UE realizować. Na poprawę efektywności energetycznej i spadek kosztów produkcji będą też wpływać nowe technologie, o ile ich rozwój nie będzie hamowany. Zmiany regulacyjne dotyczące energetyki czy przemysłu muszą podążać za możliwościami technologicznymi, które nie generują skokowych wzrostów kosztów czy drastycznych zmian w procesach produkcji.
Rewizja niektórych celów klimatycznych i regulacji związanych z ochroną środowiska jest ważna nie tylko dla rozwoju, ale też dla przetrwania Unii Europejskiej. W przeciwnym razie dalej w siłę rosnąć będą ugrupowania antyeuropejskie, dążące do demontażu Unii, czyli odejścia nie tylko od wszystkich zielonych polityk, ale od jednolitego rynku i pokojowej współpracy. To, a nie koniec świata ogłaszany przez ulicznych aktywistów, jest realnym zagrożeniem, z którym trzeba się mierzyć.
Gospodarkę cyfrową trzeba rozwijać, a nie regulować
Gospodarka cyfrowa i nowe technologie to kolejne obszary, w których w ostatnich kilkunastu latach dochodzi do przeregulowania, a to spowalnia wzrost produktywności i osłabia innowacyjność. Jak zauważono w raporcie Draghiego, Unia ma w tej chwili ok. 100 aktów prawnych dotyczących branży nowych technologii, a w krajach członkowskich jest łącznie ponad 270 regulatorów zajmujących się tematami cyfrowymi.
Nie oznacza to, iż nie powinno być żadnych przepisów, ale powinny być one spójne, mniej ingerujące w dynamiczny rozwój technologii i powinny wspierać innowacje, a nie chronić stare modele biznesowe. Takie zjawiska jak rozwój sztucznej inteligencji powinny znajdować odbicie w systemie prawnym, ale nie oznacza to, iż Unia powinna chwalić się „pierwszym na świecie kompleksowym uregulowaniem AI”. Więcej powodów do dumy mają Stany Zjednoczone z najsilniejszą branżą AI czy największą liczbą firm technologicznych w światowych rankingach.
Praca, handel i wolność gospodarcza
Od sztucznej inteligencji przejdźmy do rzeczy bardziej przyziemnych. Już teraz w większości państw UE ludzie pracują mniej niż w USA czy Azji. Czy nam się to podoba, czy nie, dobrobyt bierze się też z pracy, więc jeżeli chcemy dalej się rozwijać, to musimy pracować.
W Polsce należy zablokować forsowane przede wszystkim przez Lewicę i Partię Razem pomysły o odgórnym skracaniu liczby godzin i dni pracy.
Jednocześnie zarówno dla Unii, jak i dla świata szkodliwa będzie dalsza intensyfikacja wojen handlowych, bo dla rozwoju najlepszy jest wolny handel. Stąd liderzy Unii powinni odwieść administrację Donalda Trumpa od jego protekcjonistycznych planów. Poza tym wiele barier na jednolitym rynku, dotyczących m.in. usług i regulowanych zawodów, to rozwiązania krajowe. UE powinna znaleźć narzędzia, by uczestnicy jednolitego rynku zmniejszali obciążenia regulacyjne w swoich własnych krajach, zwalczając przejawy wewnątrzunijnego protekcjonizmu.
Jeśli Polska chce być liderem reform gospodarczych w Unii, nie powinna być jednocześnie w czołówce państw o największej liczbie regulowanych zawodów, największej liczbie barier na rynku usług czy najniższym poziomie wolności gospodarczej w UE. Zacznijmy w 2025 roku zmieniać Unię i Polskę.
Przed Europą majaczy widmo gospodarczego skansenu
Unia Europejska przez dekady budowała wizerunek miejsca pokojowej współpracy i budowania coraz silniejszych więzów gospodarczych, których ukoronowaniem był jednolity rynek. Dziś to dziedzictwo oparte na pokoju i rozwoju jest przysłanianie przez regulacje i biurokratyczną niemoc. Wielka Brytania, a później inne kraje europejskie był niegdyś epicentrum rewolucji przemysłowej. Dziś Unii grozi to, iż stanie się przemysłowym i gospodarczym skansenem.
Poza hasłem „Gospodarka, głupcze!” warto w Europie przypominać nasze lokalne powiedzenie „mądry Polak po szkodzie”. Nie stać nas na czekanie, aż bardziej dotkliwie odczujemy negatywne konsekwencje błędów w polityce gospodarczej. Nie trzeba zgadzać się w stu procentach z tym, co mówią Musk czy Milei, ale warto inspirować się ich dynamizmem i determinacją, jeżeli chcemy, by Europa stała się na nowo potęgą wzrostu.
Polski rząd powinien być orędownikiem zdecydowanych i odważnych zmian gospodarczych na kontynencie. Szybki rozwój będzie najlepszą tarczą przeciwko zagrożeniom dla bezpieczeństwa i przeciwko wewnętrznym wrogom Unii Europejskiej.
Redagował Wojciech Maziarski
Tekst pierwotnie ukazał się na 31 grudnia 2024 r. w internetowym portalu „Gazety Wyborczej” i 2 stycznia 2025 r. w wydaniu papierowym.
ZOBACZ INNE AKTUALNOŚCI
- Jesteśmy sygnatariuszem Paktu Dla Wolności i Rozwoju>>
- Co czytać w 2025? Rekomendacje z Biblioteki Wolności>>
- Szanse i wyzwania polskiej prezydencji w UE. Tatała w debacie “Polityki”>>