Rozpieszczeni wysokimi pensjami i renomą awangardy rozwoju gospodarczego informatycy stają się coraz bardziej roszczeniowi.
W pierwszym z brzegu europejskim państwie wysokorozwiniętym ich zobowiązania podatkowe byłyby wyższe od średniej, gdyż w krajach cywilizowanych oczekuje się od lepiej zarabiających obywateli wyższego wkładu w utrzymanie systemu społecznego, który umożliwia im tak wysokie zarobki. W państwach półperyferyjnych, takich jak Polska, lepiej zarabiający płacą proporcjonalnie choćby mniej od średniej, gdyż w cywilizacjach wadliwie rozwiniętych całuje się ekonomiczną klasę wyższą po rękach – w podziękowaniu za to, iż istnieje.
Dlatego gdy pracownicy sektora IT wyrazili komiczne oburzenie wobec tekstu „Gazety Wyborczej”, w którym autor apelował o traktowanie ich przynajmniej równo względem pozostałych, moje zdziwienie wyniosło mniej więcej zero na dziesięć. Trudno mieć choćby do nich o to pretensje. Ci ludzie sami są ofiarami sytuacji, w której ze wszystkich stron spływają na nich słowa podzięki i docenienia oraz prośby, by stąd nie wyjeżdżali. Komplementy w zbyt dużej ilości również potrafią być toksyczne.
Kto przypłacił emigrację traumą
Zaraz po wyborach pojawiły się już pierwsze informacje o planowanych ulgach dla sektora IT, który był przez PiS ciemiężony, gdyż rząd Morawieckiego nie uprzywilejował go tak bardzo, jak by mógł. Dlatego też nowy rząd chciałby dorzucić informatykom dodatkowy tysiąc złotych do wypłaty netto. Część środowisk intelektualnych również nie ustaje w pochwałach dla sektora IT. „Bez informatyków nie będzie rozwoju innowacji w Polsce” – zakomunikował Klub Jagielloński.
Państwa półperyferyjne cierpią na skłonność do nakładania przywilejów najlepiej zarabiającym grupom zawodowym, gdyż są owładnięte lękiem, iż każdy troszkę bardziej kompetentny człowiek jest już gotowy do wyjazdu. Tak jakby życie było grą-symulatorem, w której przenosiny na drugi koniec mapy to kwestia kliknięcia myszą albo przyciskiem od pada. W przypadku Polski to efekt traumy po wielkiej emigracji po 2004 roku, gdy z kraju wyjechały – głównie na Wyspy – miliony młodych osób.
Emigracja po 2004 roku była jednak zdominowana nie przez najlepiej zarabiających, którzy mogli już wtedy żyć tutaj na niezłym poziomie, tylko przez osoby ze średnimi kwalifikacjami – po szkole średniej lub z kilka dającym dyplomem. Na przykład magistra ekonomii.
„Z Polski wyjechało ponad 1,2 mln osób z wykształceniem co najmniej średnim – wynika z symulacji GUS. […] Emigranci z wyższym wykształceniem, a według symulacji GUS jest ich aż ponad 400 tys., tracą kompetencje, bo wielu z nich nie pracuje w zawodzie. […] Wśród nich prym wiedli ekonomiści. To nie przypadek. W naszym kraju wśród zarejestrowanych bezrobotnych z dyplomem uczelni najwięcej jest właśnie ekonomistów – w pierwszym półroczu tego roku było ich blisko 16 tys.” – pisał w 2013 roku na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” Janusz K. Kowalski (nie mylić z Januszem M. Kowalskim).
Po 2004 roku z Polski nie wyjeżdżali więc ci, którzy nominalnie mogliby na tym zyskać najwięcej, ale ci, których ambicje finansowe były najbardziej nieadekwatne do bardzo mizernych ówczesnych możliwości. Woleli więc pogodzić się ze spadkiem do klasy niższej w zamian za wzrost siły nabywczej.
Informatycy wyklęci
Ludzie zasadniczo wolą mieszkać w swoim kraju, o ile ten zapewnia im przyzwoite warunki życia. Emigracja jest bardzo trudna, za to zamieszkiwanie własnej ojczyzny wiąże się z wieloma przywilejami. Człowiek u siebie może się zachowywać i wypowiadać swobodnie, nie musi ciągle przepraszać, iż żyje. Gdy jesteś emigrantem – choćby informatykiem – pierwszy lepszy lokalny Sebix czuje się od ciebie kilka klas lepszy, bo urodził się parę przecznic stąd, a nie na jakimś „zadupiu” w Europie Środkowo-Wschodniej, którą ledwo kojarzy.
Dlatego też strach przed zrównaniem opodatkowania informatyków z większością pracujących jest nieuzasadniony. Informatycy choćby wtedy nie wyjadą, chociaż na pewno będą głośno przed tym ostrzegać. Według Badania społeczności IT 2022 na pytanie „co myślisz na temat relokacji ze względu na pracę” prawie dwie trzecie pracowników sektora stwierdziło, iż w ogóle nie chce tego robić. Tylko niecałe 9 proc. odpowiedziało, iż chętnie albo nie stanowi to żadnego problemu. Pozostali mogliby to rozważyć pod różnymi warunkami.
Co więcej, spośród tych gotowych do przeprowadzki prawie jedna czwarta deklarowała, iż mogłaby to zrobić w obrębie Polski. Kolejna jedna trzecia mogłaby się przenieść do innego kraju UE. Dla jednej trzeciej kierunek byłby obojętny, a 9 proc. mogłoby się ewentualnie przeprowadzić poza UE.
Jednym z argumentów za prawdopodobną masową emigracją sektora IT jest to, iż ci ludzie są obywatelami świata, biorą zlecenia zewsząd, więc jest im zupełnie obojętne, gdzie żyją. Bardzo ciekawe, zatem dlaczego teraz tego nie robią? Według przytoczonego badania, 95 procent informatyków w Polsce pracuje dla firm mających siedzibę w Polsce właśnie. Przeszło połowa dla polskich firm, a 41 proc. dla tutejszych oddziałów firm zagranicznych.
Oczywiście po wyprowadzce do innego kraju mogliby zdobyć zlecenia od tamtejszych kontrahentów, ale to wymagałoby czasu w stworzenie od nowa sieci kontaktów, poznania lokalnej kultury pracy i ogólnie rzecz biorąc, ogarnięcia się na miejscu bez wsparcia bliskich i znajomości lokalnych realiów. Życie nie sprowadza się do pracy, ale też do codziennego funkcjonowania, spotkań towarzyskich, wsparcia rodziny i przyjaciół czy relacji romantycznych. Tego nie da się zbudować z dnia na dzień, podobnie jak i z tym zerwać. Gdy ktoś może od czasu do czasu wziąć zlecenie z drugiego końca świata, nie oznacza to jeszcze, iż już ma spakowane walizki – albo iż w ogóle o tym myśli.
Poza tym choćby jeżeli ktoś faktycznie zarabia w euro, dolarach albo funtach, to wciąż Polska jako kraj do życia ma pewną niezaprzeczalną i ogromną zaletę, która jakoś w tym wszystkim umyka. Napiszę więc ją z capslockiem, żeby się utrwaliła: POLSKA JEST EKSTREMALNIE TANIA. Tak, owszem, tania. Oczywiście jak na standardy państw rozwiniętych, a Afryce czy Azji Środkowej znajdziemy dużo państw znacznie tańszych, ale wątpię, żeby informatycy chcieli się przeprowadzić do Kirgistanu albo Ghany.
Z tego też względu przeprowadzka do innego kraju z powodu podwyżki stawki podatku o kilka punktów procentowych byłaby całkowicie nieracjonalna – choćby z czysto ekonomicznego punktu widzenia. W zeszłym roku ceny konsumpcyjne w Polsce wyniosły 61,5 proc. średniej unijnej. Były więc na poziomie Albanii i trochę choćby niższe od Serbii. Pod względem cen Polska przypomina więc mniej rozwinięte państwa bałkańskie, chociaż pod względem dochodu na głowę, licząc według parytetu siły nabywczej, jesteśmy dwukrotnie zamożniejsi.
Tymczasem w takiej Estonii, która najczęściej bywa przywoływana jako potencjalny kierunek emigracji sektora IT, ceny konsumpcyjne wynoszą 95 proc. średniej unijnej, czyli są o połowę wyższe niż w Polsce. Żeby się przeprowadzić do o połowę droższej Estonii z powodu korekty stawki podatku i składek, trzeba byłoby nie umieć liczyć. Akurat w przypadku informatyków możemy zakładać, iż przynajmniej podstawy matematyki poznali. Najprawdopodobniej nie znają wskaźnika „comparative price levels”, tylko żyją ogłupiającymi nagłówkami medialnymi na temat drożyzny, ale się w tym zorientują, gdy tylko przyjdzie im przygotowywać przeprowadzkę do Tallinna.
Przywileje, z których niewielu korzysta
Trzeba też zaznaczyć, iż większość informatyków w Polsce nie korzysta z przywilejów, które dla nich przygotowały kolejne polskiej rządy. Według Badania społeczności IT 2022 57 proc. informatyków pracuje normalnie na umowie o pracę. Na samozatrudnieniu pracuje tylko jedna trzecia. Zdecydowana większość z nich udaje przedsiębiorców, łamiąc przy tym prawo. Skąd to wiemy? Wystarczy porównać tę jedną trzecią samozatrudnionych z inną liczbą, którą znajdziemy w tym badaniu – aż 92 proc. zatrudnionych w sektorze IT pracuje dla jednego pracodawcy.
Co więcej, wśród tych pozostałych 8 proc. aż dwie trzecie wykonuje swoje zadania dla pozostałych kontrahentów po godzinach pracy dla tego pierwszego, który jest ich podstawowym zleceniodawcą. Inaczej mówiąc, na samozatrudnieniu od biedy, zgodnie z prawem, mogłoby być jakieś niewielkie kilka procent informatyków w Polsce. Na pewno nie jedna trzecia.
Tymczasem przywileje podatkowo-składkowe dla łamiących prawo samozatrudnionych informatyków są naprawdę godne pozazdroszczenia – oczywiście z egoistycznego punktu widzenia. Programiści mogą rozliczać podatek ryczałtem wysokości 8,5 proc. przychodu. Pozostali rozliczają się liniową stawką 12 proc., która jest równa obecnej pierwszej stawce PIT na skali, ale nowy rząd Donalda Tuska zamierza objąć stawką 8,5 proc. wszystkich. Niektórzy informatycy mogą też korzystać z ulgi IP-Box, czyli podatku dochodowego o stawce 5 proc.
To jeszcze nie wszystko – informatykom na ryczałcie pozostawiono także ryczałtową składkę zdrowotną. Są trzy stawki, zależnie od przedziału przychodów. Zdecydowana większość informatyków zawiera się w przedziale 60-300 tys. złotych rocznego przychodu, więc w tym roku płacą na NFZ 627 zł miesięcznie. Tymczasem przykładowa osoba zatrudniona na etacie, zarabiająca brutto 200 tys. zł rocznie (16,7 tys. miesięcznie) musi płacić na zdrowie dwa razy więcej.
Elementarna sprawiedliwość wymagałaby przynajmniej obciążenia samozatrudnionych informatyków proporcjonalną składką zdrowotną oraz korektą ich stawki ryczałtu w górę o kilka punktów procentowych. O zrównaniu opodatkowania wszystkich form osobistej aktywności zawodowej już choćby nie wspominam, gdyż w naszym półperyferyjnym kraju to chyba niemożliwe.
Teoria o potencjalnej emigracji informatyków – jak i innych świetnie zarabiających grup zawodowych – jest więc zwyczajnie wymyślona na użytek liberalnych mediów i polityków, którzy w ten sposób forsują swoją, całkiem wypaczoną, koncepcję państwa uprzywilejowującego najlepiej sytuowanych. Standardy europejskie są odwrotne, ale akurat w tym przypadku liberalne towarzystwo znad Wisły orientuje się na Wschód. Ciekawe, dlaczego jeszcze sami tam nie wyjechali.