Intel przyspiesza swoje porządki. Po ogłoszeniu cięć obejmujących 20 tys. etatów na początku roku, firma właśnie potwierdziła kolejną rundę zwolnień – tym razem dotkną one 5 tys. osób, głównie w Stanach Zjednoczonych. Oficjalne dane z amerykańskiego systemu WARN wskazują, iż najbardziej ucierpią biura w Kalifornii (2 tys. osób) i Oregonie (2,5 tys.). Mniejsze redukcje nastąpią w Arizonie, Teksasie i izraelskich zakładach firmy.
To oznacza, iż Intel do końca 2025 roku może zredukować choćby 20% globalnego zatrudnienia, które jeszcze w 2023 roku wynosiło ponad 120 tys. osób. Cięcia obejmują głównie funkcje wspierające – HR, marketing i administrację – czyli obszary uznane za mniej strategiczne wobec obecnych priorytetów spółki. Działy techniczne, bezpośrednio zaangażowane w rozwój sprzętu, na razie pozostają nietknięte.
Za masową redukcją stoi konsekwentnie ten sam problem: Intel nie nadąża za konkurencją. Firma traci udziały w rynku procesorów x86, który od lat był jej bastionem, a jej wejście na rynek GPU nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Dodatkowo, własne usługi produkcji chipów – które miały być odpowiedzią na sukces TSMC – wciąż nie spełniają zakładanych parametrów wydajności i rentowności.
Równolegle z cięciami kadrowymi firma zaostrza politykę pracy. Od września 2025 roku pracownicy będą musieli pojawiać się w biurze przynajmniej cztery dni w tygodniu. Ograniczane są też spotkania – zarówno pod względem liczby uczestników, jak i czasu trwania. Celem jest zwiększenie produktywności i powrót do kultury „execution-first”.
Wszystko to składa się na nową fazę transformacji Intela – bardziej agresywną, bardziej wewnętrzną, mniej PR-ową. Firma wciąż inwestuje miliardy w fabryki w USA i Europie, ale bez szybkiego odzyskania przewagi technologicznej trudno będzie jej konkurować z liderami branży, takimi jak Nvidia czy AMD. Zwłaszcza w dobie AI, która redefiniuje pojęcie „strategicznego hardware’u”.