"Iwona robi z siebie męczennicę. Przecież nikt jej nie kazał rzucać pracy": Zamieniłam wszystko, by pomóc mamie. Dziś słyszę, iż przesadzam i za dużo oczekuję

7 godzin temu

Nie lubię słowa "poświęcenie". Kojarzy mi się z męczeństwem, a ja nie czuję się męczennicą. Zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Ale prawda jest taka, iż oddałam wszystko – czas, spokój, prywatność – by pomóc swojej mamie. I do dziś nie potrafię zrozumieć, dlaczego ludzie, którym ufałam najbardziej, dziś mówią mi, iż przesadzam.

Mam na imię Iwona, mam 48 lat. Jestem rozwódką, mam jedną córkę – studentkę. Jeszcze trzy lata temu mieszkałam sama, pracowałam w biurze rachunkowym, jeździłam na krótkie wyjazdy z koleżankami, miałam czas na książki, ogród, siebie. Nie żyłam luksusowo, ale dobrze.

Wszystko zmieniło się, gdy mama przeszła drugi udar. Po pierwszym doszła do siebie dość szybko. Mieszkała sama, radziła sobie. Jeździłam do niej dwa razy w tygodniu, dzwoniłam codziennie. Ale po drugim wszystko się zawaliło. Była częściowo sparaliżowana, mówiła niewyraźnie, nie potrafiła sama się umyć. Lekarze sugerowali dom opieki, ale nie wyobrażałam sobie, żeby ją tam oddać.

Bez dłuższego zastanowienia złożyłam wypowiedzenie w pracy. Wynajęłam swoje mieszkanie i przeprowadziłam się do mamy. Myślałam: "na kilka miesięcy, dopóki nie stanie na nogi". Byłam pełna energii, przekonana, iż robię to z miłości. Nie oczekiwałam wdzięczności.

Pierwsze tygodnie były trudne. Mama miała wahania nastrojów, była zdezorientowana. Potrafiła w jednej chwili być czuła, a w następnej wybuchnąć pretensjami, iż robię coś nie tak. Płakała, iż nie chce być ciężarem. A potem godzinami milczała z wyrzutem. Gotowałam, przewijałam, karmiłam, pomagałam w toalecie. Spałam po trzy godziny. Rehabilitanci, pielęgniarki, zakupy, papiery, recepty.

Dzwoniłam do siostry. Starsza ode mnie o pięć lat, mieszka 50 kilometrów dalej.

– Może przyjedziesz na weekend? Ja już naprawdę nie daję rady – poprosiłam któregoś dnia.

– Oj, Iwona, zrozum, mam swoje życie. Dzieci, praca. Nie mogę tak wszystkiego rzucić – usłyszałam.

To "rzucić wszystko" powracało jak mantra. Jakby to, co zrobiłam, było tylko moją zachcianką. Mijały miesiące. Mama zaczęła powoli odzyskiwać sprawność, ale wymagała stałej opieki. Nie mogłam wrócić do pracy. Moje oszczędności topniały. Czułam się coraz bardziej wypalona, coraz częściej płakałam po nocach, w ukryciu. A potem usłyszałam coś, czego się nie spodziewałam.

Była u nas moja siostra z mężem, odwiedziny raz na kilka miesięcy. Mama miała gorszy dzień, marudziła, nie chciała jeść, narzekała, iż "wszystko ją boli". Gdy poszłam do kuchni, usłyszałam, jak szepczą między sobą:

– Iwona robi z siebie męczennicę. Przecież nikt jej nie kazał rzucać pracy. Jakby chciała, to by ogarnęła opiekunkę, a nie dramaty.

Zaparło mi dech. Nie weszłam do pokoju. Po prostu usiadłam na krześle w kuchni i poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce. Ja – która przez ostatnie półtora roku byłam dla mamy wszystkim – usłyszałam, iż dramatyzuję.

Wieczorem powiedziałam im, iż nie chcę więcej takich wizyt. Że skoro nie potrafią pomóc ani zrozumieć, to niech chociaż nie oceniają. Następnego dnia spojrzałam na siebie w lustrze. Siwe pasma we włosach, zmęczone oczy, ubranie poplamione zupą. Kiedy ostatni raz zrobiłam coś dla siebie?

Postanowiłam, iż czas coś zmienić. Znalazłam opiekunkę na kilka godzin dziennie. Kosztowało to majątek, ale uznałam, iż moja równowaga psychiczna jest równie ważna jak opieka nad mamą. Zaczęłam wychodzić z domu — najpierw tylko na spacer, potem na basen. Po kilku tygodniach zgłosiłam się do pracy zdalnej w poprzedniej firmie.

Mama początkowo była zła. Że "obca kobieta ją myje", iż "już nie jestem jej tak potrzebna". Ale potem przywykła. Z czasem choćby się ożywiła. A ja — powoli wracałam do siebie.

Dziś dalej mieszkam z mamą. przez cały czas jej pomagam, ale już nie zapominam o sobie. Nie oddałam życia — podzieliłam je na pół. I zrozumiałam coś ważnego: iż nie jestem złą córką, kiedy się sobą zajmuję. Że jeżeli ktoś naprawdę kocha, to nie chce cię widzieć udręczoną i złamaną.

A jeżeli mówi, iż przesadzasz — to znaczy, iż nigdy nie był na twoim miejscu.

Idź do oryginalnego materiału