Od jakiegoś czasu III RP stała się państwem, w którym klasa polityczna ma do prawa stosunek, delikatnie mówiąc, nader luźny. Kiedy trzeba, przypomina sobie o jakimś przepisie, kiedy nie trzeba – zapomina, a kiedy sytuacja jest niesprzyjająca – obowiązujące prawo obchodzi z wdziękiem młodego słonia po butelce wódki. Tęgie głowy piszą i mówią gawiedzi, co ma myśleć. Przede wszystkim to, iż KO lub PiS (niepotrzebne w danej chwili skreślić) prawa nie szanuje, bo tak ma w swoim politycznym DNA. Otóż jest to nieprawda. Ani PiS, ani KO sobie tego nie wymyśliło. Wymyśliła to ekipa solidarnościowych polityków, którzy wzięli władzę w 1989 roku. POPiS jest tylko niezbyt sprawnym intelektualnie dzieckiem tej całej hałastry.
Od początku nowego cudownego oczywiście ustroju prawo było środkiem prowadzącym do celu, czyli do utrzymania I wzmocnienia władzy solidarnościowych polityków. Bezkarność i tuszowanie przypadków ewidentnej grandy wobec prawa dawało I wciąż daje przyzwolenie na dalsze, tych zasad naruszenia. Jednocześnie tworzy w społecznej świadomości obraz traktowania prawa wybiórczo, pomiatania nim i stanowionym porządkiem. Jako czegoś, co służyć ma wyłącznie plemiennym interesom zgodnym z grupowymi nadziejami, sentymentami i emocjami.
Praźródłem było, o ile się nie mylę, tzw. „falandyzacja prawa”, które to pojęcie oznaczało wybiorcze, zależne od interesów środowisk skupionych wokół Lecha Wałęsy spojrzenie i podejście do prawa. Jej twórca nie dość, iż nie został otoczony ostracyzmem środowiska, to wręcz przeciwnie, kąpał się w uznaniu kolegów i polityków jak to bystrze udało mu się postawić na swoim lub swojego politycznego pryncypała. „Potem była pomroczność jasna, a potem obiad drawski (noszący cechy przygotowań do „wojskowego przewrotu”).
To wtedy rozpoczął się przy milczeniu lub bagatelizacji tych zjawisk powolny proces zsuwania się państwa ku jurydycznej anarchii i sytuacji, gdzie prawo ma różne oblicza. Temida odarta została z opaski zakrywającej oczy, symbolizującej jej emocjonalną i utylitarną ślepotę. Za Bronisławem Łagowskim można stwierdzić, iż symbole i mity pożarły rzeczywistość.
Jak widać podstawowe kanony państwa prawa były łamane od bardzo dawna i nie wzbudzało to żadnych refleksji. To spowodować musiało, iż sytuacja mogła przybierać (i przybierała) coraz bardziej groźne, karykaturalne i toksyczne wymiary. Po wspomnianych „fikołkach prawnych” za prezydentury Wałęsy, miała miejsce sprawa Oleksy vs Milczanowski, co było absolutną kpiną z zasad państwa prawa. Bo jeżeli premier RP był rzeczywiście agentem obcego wywiadu winien zostać ostatecznie skazany. Ale jeżeli sąd nie znalazł dowodów na taką współpracę, to Minister Spraw Wewnętrznych ogłaszający to publicznie z sejmowej trybuny, tworząc sytuację niezwykle groźną dla państwa, mogącą wywołać kryzys i chaos, powinien był być za ten nierozważny i do końca nie udowodniony krok, niosący znamiona prowokacji z racji zmiany na stanowisku Prezydenta RP, osądzony z niezwykłą surowością. Bez względu na minione zasługi. Okazało się, jak u Orwella iż w folwarku Polska są zwierzęta równe i równiejsze.
Potem nastąpiła lawina grubszych i mniej grubych tego typu spraw, które ostatecznie nie znalazły epilogów w sądach, mimo iż były „grzane” publicznie w mediach i które przynosiły ze sobą określone i wymierne polityczne skutki. Czy wyjaśniono i kto poniósł konsekwencje prawne np. w sprawie prowokacji przeciwko zdecydowanemu faworytowi wyborów prezydenckich, jakim był Włodzimierz Cimoszewicz w 2005 r., dokonanym przez niejaką Jarucką, wedle mediów, inspirowana przez czołówkę polityków PO? W efekcie prezydentem został Lech Kaczyński. Potem w okresie I-szych rządów PiS (2005-2007) miały miejsce kolejne, liczne przekroczenia prawa i procedur z nim związanych. Potem była sprawa zatrzymania Barbary Blidy (w wyniku czego poniosła ona śmierć) oraz prowokacji wobec Andrzeja Leppera, demokratycznie wybranego posła i wice-premiera RP. Kręgom z tzw. salonu demo-liberalnego on, jako człowiek z gminu wyraźnie nie pasował – klasowo i estetycznie – więc zbytniej gorączki i protestów ze strony dyżurnych Autorytetów Prawniczych i Moralnych Wyroczni nie było. Media również wyciszyły ten temat.
PiS-owcy za te jawne przestępstwa, gdy w latach 2008-2015 rządy sprawowała już koalicja PO-PSL, żadnej odpowiedzialności nie ponieśli. A można i trzeba było to zrobić. Wówczas główni macherzy niecnych czynów z lat 2005-2007 byliby wyeliminowani na lata z publicznej działalności. No, ale jak mi w zaufaniu onegdaj powiedział bliski wówczas współpracownik Donalda Tuska i polityk związany z PO na pytanie o ostateczne (a nie pozorowane) rozliczenie przestępstw PiS z tamtych lat od obecnego i ówczesnego premiera RP otrzymał taką oto odpowiedź: “….przecież nie będziemy kolegów z którymi spaliśmy na styropianie i walczyliśmy wspólnie z komuną ciągać po sądach i sadzać do więzień”.
Bezprawie i idąca z nią pod rękę bezkarność wracają zawsze bumerangiem ze zdwojoną siłą. Bezczynność, lenistwo, tępota, intelektualny marazm i dojutrkowość są immanentną cechą tzw. liberalno-demokratycznych środowisk. Faszyzm, którym one ciągle straszą, iż jest tuż za rogiem, jest im jak najbardziej na rękę dla zachowaniu „status quo” w obrębie systemu własności, sposobu produkcji i stosunków społecznych.
Przy tym wszystkim postawy prof. Zolla i Rzeplińskiego pełniących najwyższe funkcje w krajowym systemie jurysprudencji to już doprawdy drobiazgi. Jeden przedkładał publicznie swe religijne przekonania nad cywilizowane prawo stanowione, a drugi przyjmując odznaczenia od obcych państw – Litwa i Watykan – wykazał się absolutnym brakiem wyczucia i postawą niegodną niezawisłości sędziowskiej.
I to jest jedna strona medalu: rozkładanie państwa przy absolutnym poczuciu wszechwładzy i idącej za tym bezkarności. Druga zaś jest taka, iż klasa polityczna pokazując społeczeństwu jak można traktować prawo, uczy je, iż prawo nic nie znaczy, iż można je traktować instrumentalnie i bez żadnego szacunku. Społeczeństwo tę lekcje przyswoiło doskonale. To się zemści na nas wszystkich.