– Dziesięć tysięcy – powiedział niemal bez wahania Piotr Ostrowski, przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych, gdy odpowiadał na moje pytanie, na jaką liczbę uczestników liczy podczas Marszu Niezadowolonych w Warszawie. Pomylił się pan przewodniczący.
Następnego dnia, w sobotę 27 września, pod budynek OPZZ, skąd ruszyć miała manifestacja, zgromadzeni związkowcy z całej Polski zajęli niewielki plac im. Osterwy, i trochę dalej stali na uliczce prowadzącej w stronę pomnika Kopernika przed gmachem Polskiej Akademii Nauk. I to wszystko. Może było ich 4 tysiące, może trochę mniej.
Brzmiały przemówienia. Piotr Ostrowski mówił, iż rząd zapomniał o milionach pracowników. „Pan premier o nas nie pamięta”, skarżył się Ostrowski i coś tam dodawał jeszcze o „panu premierze”.
– Dzięki pracownikom ten kraj się rozwija, ten kraj idzie do przodu, ten kraj może poszczycić się sukcesami. To my pracownicy jesteśmy solą tej ziemi. Niestety, pan premier o tym zapomniał – kontynuował przewodniczący OPZZ. Po nim przemawiali jeszcze inni przewodniczący poszczególnych związków zawodowych różnych branż. Skarżyli się na niesprawiedliwość, złe traktowanie pracowników i związkowców, łamanie praw pracowniczych, skąpienie w wypłatach, niepodnoszenie płac budżetówce tak, by odczuli ją realnie pracownicy, po raz nie wiem już który żalili się na śmieciówki, powszechnie stosowanej w polskich zakładach pracy.
Rozszlochałem się już przy trzecim albo czwartym postulacie. Nie ze względu na ich emocjonalną wagę, ale na powtarzalność, bo słyszę je do lat.
„Mamy europejskie ceny, a nie europejskie pensje”, powiedział Ostrowski.
Szczególnie zwrócił moją uwagę Sławomir Broniarz, wieczny przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego. Wsławiony przede wszystkim tym, iż wszystkie akcje protestacyjne nauczycieli doprowadził do łagodnego upadku, z miernymi rezultatami. I, a jakże, po raz kolejny mówił o niesprawiedliwościach nauczycielskiego trudu.
„Miesiąc temu Związek Nauczycielstwa Polskiego protestował przeciwko stale pogarszającej się sytuacji materialnej nauczycieli i pracowników oświaty wszystkich szczebli od przedszkola po uniwersytety. Mówimy, iż kolejne lata rok 2025, 2026 to jest tylko i wyłącznie waloryzacja inflacyjna”. Aha, protestował. I co? Sytuacja „stale się pogarsza”. Czy to może dlatego, iż wiatry tak wieją, a może dlatego, iż protesty nic nie dają, albo nikt ich nie chce słuchać?
Wyzłośliwiam się, może niesłusznie, ale doprawdy, mam pewne prawo odczuwać znużenie protestami, które poza bodźcami dźwiękowymi, niczym nie zwracają na siebie uwagi tych, który uwagę zwrócić mieli.
Potem, po tych wszystkich przemówieniach, przerywanych oklaskami i rykiem wuwuzeli, pochód ruszył. Trasa: ul. Świętokrzyska, stamtąd skręt w Mazowiecką, potem kawałek ul. Królewską, przecięcie placu Piłsudskiego, ul. Trębacka, gdzie Prokuratura Regionalna, Krakowskie Przedmieście i wreszcie Plac Zamkowy. To dobrze dobrana trasa. Cichutka. Poza wspomnianą Prokuraturą Regionalną ludzie szli dokładnie ulicami, na których nie ma żadnego liczącego się gmachu administracji publicznej. Nikt zatem nie miał prawa, ani chęci oczywiście, usłyszeć ani okrzyków, ani wuwuzeli, ani przeczytać treści banerów i transparentów. Mówiąc krótko, zrobiono może nie wszystko, ale na pewno wiele, by zaanonsowane w tytule manifestacji niezadowolenie pracujących pozostało ich prywatną sprawą. A nie, przepraszam, jeszcze tych wszystkich przechodniów i turystów, którzy w okolicach Krakowskiego Przedmieścia i Starego Miasta przechadzali się stadami, bo pogoda cudna, zachęcająca do spacerów.
Podczas przemarszu próbowałem nasiąknąć, poczuć to niezadowolenie, z którym tu przyszli ci wszyscy ludzie. Tych dwóch gości ze związku zawodowego hutników z pewnością było niezadowolonych. Zresztą wyrażali je dość dosadnie.
– A coś będzie z tego waszego protestu? Ktoś was zobaczy? Bo tych ludzi na chodnikach gówno obchodzicie.
– A co mam robić? – parska na mnie pytany facet.
– No nie wiem, może jakoś mocniej ten protest wyrazić?
– Co, może Sejm mam spalić?
Na to pytanie nie odpowiadam, choć mam ochotę, bo odpowiedź jest, jeżeli o mnie chodzi, bardzo prosta i krótka. Jednak w dzisiejszej Polsce tego typu dialogi mogą być nad wyraz szkodliwe dla zdrowia i wolności osobistej. Zatem nie odpowiadam, zostaję w tyle, ale miło było pogawędzić.
Prawda, pozostało akcja „Listy do rady Ministrów”, inicjatywa, „umożliwiająca pracownikom wyrażenie swoich postulatów poprzez pisanie listów, które są zbierane i dostarczane bezpośrednio do Premiera i Ministrów w trakcie Ogólnopolskiego Marszu Niezadowolenia”.
Pomału wykruszają się z manifestacji kolejni protestujący. A to autokar czeka, a to ważne sprawy rodzinne, a to znajomych w stolicy czas odwiedzić, może do sklepu skoczyć, no, różne ludzie mają sprawy i nie każdy jest zdecydowany dojść do celu tej wędrówki. I jakoś tak do placu Zamkowego dociera może jedna trzecia tych, którzy rozpoczęli wiec przed siedzibą OPZZ. Nie zajmują choćby całego placu przed Zamkiem Królewskim, nie przeszkadzają licznym turystom okupującym krzesełka na tarasach kawiarni i restauracji.
– Polska, rozumiesz? Polska! My robotnicy! Walczymy! Prze-ci-wko rzą-dowi! – japońscy turyści słuchają z uwagą rosłego związkowca, tłumaczącemu im zawiłości polskiej walki klasowej i oczywiście nie rozumieją z tego ani słowa, ale, jak to japońscy turyści, uśmiechają się życzliwie do zmordowanego pochodem i spotkaniami towarzyskimi gościa w kamizelce z napisem OPZZ. Wreszcie siada obok nich i coś jeszcze objaśnia, ale oni już piją kawę i fotografują kolumnę Zygmunta, skośne oczy kierując w wizjery aparatów, zamiast na walczących o swoje ludzi pracy najemnej.
Wśród ludzi, którzy dotarli pod Zamek jest wreszcie ktoś, kto pokazuje, iż zauważył ich protest. To Adrian Zandberg z niewielką grupką młodziutkich aktywistów Partii Razem. Dobre i to, choć sprawczości w Zandbergu i jego kolegach mało, przynajmniej teraz.
I znowu przemówienia. Słucham ich z tarasu kawiarni, zaraz obok zmęczonego związkowca i japońskich turystów.
Z trybuny padają wezwania, błagania, prośby. „Panie ministrze..!”, „Panie premierze..!” Prosimy Panie Premierze!”, „Ile można czekać!”, Czy ktoś to zauważy?”, „Jak tego nie załatwicie do stycznia..!”, „Górnicy mają dość!”, „Bez koksu nie ma stali!, „Bez nas gospodarka stanie..!”, Zniszczycie naszą spółkę, tak jak PKP Cargo..!” i dalej w tym duchu. Bez przerwy, i, co ważniejsze, bez skutku. Ci biedni, zmordowani, wykorzystywani bez umiaru i wstydu ludzie, zatrzymali się mentalnie w przeszłości. Nie muszę udowadniać, iż jestem całym sercem za ich protestem. Ale to nie zmienia faktu, iż ich aparat pojęciowy, który wykorzystują do artykulacji swojej frustracji, jest przestarzały i na nikim nie robi wrażenia. Nie rozumieją, ani pracownicy, ani szefostwo półmilionowego OPZZ, iż nie chodzi o to, by rząd, premier, minister czy inny darmozjad zauważył ich problemy. Bo oni nie to, iż niedowidzą. Oni po prostu mają pracowników w dupie. I będą mieli, dopóki ktoś ich nie wetka mordą w gówno, które właśnie tworzą w gospodarce i ludzkim życiu. A listy… Ostatni raz pisałem listy do Świętego Mikołaja” i zapewniam, iż ta akcja OPZZ kilka się od mojej dziecięcej epistolografii różni.
Oni uwierzyli, iż ładnie ubrany i ładnie mówiący na przedwyborczych spotkaniach pan premier myśli o tym, jak ulżyć, zapewnić bezpieczeństw socjalne, zdjąć lęk przed jutrem. Tusk doskonale wiedział, iż nie dotrzyma obietnic, którymi szafował na wiecach. Cóż mu jednak szkodziło obiecać?
– Mówiłem im to tyle razy – mówi dziennikarz, który w związkowych mediach przepracował ładnych parę lat. – Najpierw trzeba utworzyć fundusz. 100 tysięcy, może więcej. Na dobrych adwokatów, na zapomogi dla rodzin i ludzi zwalnianych z pracy i aresztowanych. Potem trzeba zrobić dym. Taki poważny. Spalić opony, rzucić petardy, wtargnąć do gmachu, wybić szyby. Nie krępować ludzkiego gniewu. Jasne, będzie policja, będzie szarpanina. Wtedy ich dopiero usłyszą i zobaczą, wtedy zaczną rozmawiać.
Ma rację. Już sama nazwa tego protestu jest żałośnie niezdarna. „Marsz Niezadowolenia”. Niezadowolonym to można być, jak się w eleganckich bucikach w gówno wdepnie. Na ulice ludzi się wyciąga, gdy są wściekli. jeżeli nie są, to poczekajcie, za chwilę będą.