Komentarz z dn. 19.10.,2025 r. pt. „Lewicowy bigos we Wrocławiu” opisywał klapę demonstracji pod hasłem „Wrocław dla wszystkich – bez nienawiści”, jaka odbyła się w mieście nad Odrą w 18 października. Klapę zarówno pod względem wizerunkowym jak i ilościowym. Organizacji tej imprezy podjęło się wtedy kilkanaście nie mainstreamowych, choć powszechnie znanych, organizacji lewicowych.
W tydzień po tym wydarzeniu tym razem wizerunkowy kolaps zaliczyła lewica wrocławska, ta oficjalna, zasiadająca w parlamencie, ławach rządowych i współrządząca we Wrocławiu. Odbywający się 25.10.2025. miejski Kongres Sprawozdawczo-Wyborczy Nowej Lewicy został po prostu zerwany nie kończąc obrad. Oficjalnym powodem podanym do mediów był brak qworum po prawie 5 godz. Obrad, ale główną przyczyną była obstrukcja i kompletny brak wyczucia przez część uczestników Kongresu kojarzonych z dawną „Wiosną”, sympatyzujących z frakcją Biedronia i Śmiszka. Zresztą euro-poseł Śmiszek był obecny w początkowej fazie obrad, brylował w kuluarach, a także zapewnił różnego rodzaju gadżety reklamowe z własnym logo (imię i nazwisko), które każdy uczestnik mógł sobie wziąć na pamiątkę. Wśród nich były też skarpetki.
Przyglądałem się owym obradom i jak sądzę nie ma sensu opisywać czego dokonano: wybory przewodniczącego zarządu, sekretarza oraz dwóch wiceprzewodniczących. Reszty programu nie udało się wykonać – skład Zarządu, Radę Miejską Nowej Lewicy i delegatów na konferencje wojewódzką. I to dowodnie świadczy o degrengoladzie lewicy we Wrocławiu w jej dotychczasowej formie. Organizacyjnej, strukturalnej, a przede wszystkim – ideowo-doktrynalnej.
Od początku królował chaos i brak sprawnego przebiegu obrad. Proceduralne sprawy, które winny być uzgodnione dużo wcześniej i nie podlegać już dyskusji, zajęły ponad godzinę. Także oddanie głosu, na początku konferencji gościom z Warszawy: Agnieszce Dziemianowicz-Bąk, Michałowi Sysce, Krzysztofowi Śmiszkowi czy Arkadiuszowi Sikorze związanych dawniej z Wrocławiem, było błędem natury nie tylko organizacyjnej, ale i pewnego rodzaju faux pas. Wszyscy agitowali za wyborem określonej kandydatki – Doroty Pędziwiatr, kojarzonej z frakcją „Wiosny” (tylko poseł Sikora wyłamał się z tej opcji popierając Ryszarda Kesslera, który ostatecznie został szefem struktur NL we Wrocławiu). Agitacja ludzi z warszawskiego mainstreamu była wyraźnym dysonansem potwierdzającym wodzostwo w partii, gdzie ci z wierchuszki wiedzą lepiej i mówią członkom, co jest dobre i adekwatne. Agitacja w takiej formie na samej konferencji nie powinna z wielu powodów mieć miejsca. Kandydaci winni w krótkich wystąpieniach dokonać autoprezentacji i już. Ale to akurat jest choroba całej polskiej sceny publicznej funkcjonującej na zasadzie quasi-feudalnych norm. Smutne, iż lewica, tak wiele mówiąca o wolnościach, dobrych obyczajach, równości i człowieku jako podmiocie wszechrzeczy, w praktyce choćby wewnątrzpartyjnej o tych zasadach zapomina. Bo centrala wie lepiej.
Kolejnym, źle wróżącym obradom i klimatowi wokół lewicy była fraza w wystąpieniu Anny Kołodziej, współprzewodniczącej Rady Miasta NL, podsumowującym minioną kadencję. Otóż powiedziała ona, iż na „lewicy mamy wroga” to poważny, nie tylko retoryczny, błąd. Co prawda, nie zostało to powiedziane otwarcie kim jest ów wróg jednak domyśleć się tego nie było trudno. Partia Razem. Różnie oceniając działalność „razemitów” takie stwierdzenie, na takich obradach, w takim gronie nie powinny paść. Świadczą ono o braku wyczucia, o defektach politycznych i intelektualnych. Bo może za chwilę trzeba będzie wspólnie iść do wyborów. I co wtedy ?
I najważniejszy wniosek z tych obrad, poprzedzony rozmowami w kuluarach, a także znajomością opinii w tzw. dołach partyjnych oraz szerszą obserwacją tego co się dzieje w przestrzeni idei i poglądów. Otóż małżeństwo „Wiosny” i dawnego SLD było grubym błędem. W wielu płaszczyznach. Ludzie „Wiosny” majoryzujący działalność lewicy i pozycjonujący ją w ramach takiej blairowskiej, soc-liberalnej czy choćby liberalnej z okruchami lewicowości socjaldemokracji, gdzie zasadniczym jądrem lewicowego przekazu mają być sprawy światopoglądowe, ilość płci i zielona agenda powodują, iż lewica w naszym kraju nie przekroczy progu 10 % . Z wielu względów. Ponadto „wiośniarze” uważają się za absolutną przyszłość lewicy, są pyszni, autorytarni, nie mający dystansu do realiów dzisiejszego świata, przede wszystkim do siebie i swych poglądów. Emanacją takiego myślenia jest sąd młodej uczestniczki obrad, która, jak powiedziała w kuluarach, od 4 lat aktywnie działa na rzecz środowisk LGBT+, kryzysu klimatycznego (ziemia płonie, przeludnienie planety itd.), jest bardzo dobrą polityczką i chce być w nowym zarządzie partii. A ją pominięto w nowym rozdaniu. I właśnie na takiej bazie rozpoczęło się zamieszanie, kiedy obrady się przeciągnęły i wyraźnie było widać brak quorum. Frakcja „Wiosny” zaczęła zgłaszać kandydatury swoich stronników do nie przegłosowanych gremiów uważając się za dyskryminowaną w nowym rozdaniu.
We wrocławskim lewicowym bigosie te dwie odbyte w ciągu tygodnia imprezy pod sztandarem lewicowości we Wrocławiu można wzajemnie skojarzyć, gdyż ukazuje się tym zasadniczy problem całej polskiej lewicy. I zupełne niezrozumienie trendów drążących współczesne społeczeństwa, nie tylko u nas. Agenda socjaldemokratyczna, będąca od 30 lat takim przypudrowanym soc-liberalizmem a’la Tony Blair (trzecia droga wg Anthony Giddensa) schodzi z politycznej areny w Europie. Mariaż z neoliberalizmem okazał się pocałunkiem Almanzora. Lewicy wyznaczono miejsce w politycznym szeregu wedle poglądów cytowanej, pewnej siebie młodej uczestniczki obrad: „chcę bo uważam się za najlepszą”. To jest właśnie obraz tej „uśmiechniętej”, bezrefleksyjnej, pełnej pychy reprezentacji środowisk, którym się udało, którzy są beneficjentami przemian, którzy są de facto liberałami, a sprawy socjalne i problemy ludzi pracy najemnej są dla nich wyłącznie kanonem etycznej przyzwoitości, nie klasowej solidarności i niezgody na antynomię pracy i kapitału.
Czas Nowej Lewicy, w dotychczasowym wymiarze programowo-ideowym, minął bezpowrotnie. Widać iż pozycjonowanie lewicy wedle neoliberalnych zaleceń prowadzi do klęski. Nie wdając się w wartościowanie widać i czuć atmosferę w całej Europie do polaryzacji i wyrazistości politycznej. jeżeli lewica w naszym kraju nie pójdzie śladami tego, co czynią w Wielkiej Brytanii Jeremy Corbyn i Zarah Sultana, we Francji Luc Melanchon, we Włoszech Marco Rossi, a w Niemczech Sara Wagenknecht, to po prostu Polska stanie się krajem bez lewicowej reprezentacji w życiu politycznym. Czas obłego centrum i zwieranych w jego obrębie koalicji od Lasa do Sasa mija bezpowrotnie. Lewica musi, jeżeli chce przeżyć, wrócić na pozycje klasowego rozumienia, iż kapitał z pracą są z racji antynomicznych interesów nie do pogodzenia. I należy to wyraziście i jasno w programie i publicznych enuncjacjach wyartykułować.

2 dni temu







