W sobotnie (18.10.2025) wczesne popołudnie odbył się we Wrocławiu, szeroko zapowiadany i reklamowany w miejscowych mediach, marsz pod hasłem „Wrocław dla wszystkich – bez nienawiści”. Zorganizowało go kilkanaście, obecnych na marszu poprzez flagi i banery, organizacji młodzieżowych związanych na ogół z lewicą, w takim sensie, jak ją chce widzieć i jakie jej miejsce przeznacza w przestrzeni publicznej liberalny mainstream. Widać było sporo flag PPS-u i anarchistów, ale byli też Młodzi Razem itd. Były też dwie flagi Ukrainy i jedna Białorusi (tej od pani Cichanouskiej). Dominowały jednak flagi tęczowe, dając wyraz nie tyle anty-rasistowskiemu, co raczej pro-tolerancyjnemu formatowi tego przedsięwzięcia. Na Bulwarze Dunikowskiego nad Odrą zgromadziło się ok. 120 -150 osób. Część to obserwatorzy. Policja zgromadziła siły mniej więcej równe aktywnym uczestnikom marszu, który ok 15.00 ruszył do centrum okrążając wrocławskie Stare Miasto (liczył on wtedy ok. 100 osób). Otworzyły imprezę okolicznościowe przemówienia, które z racji hałaśliwej muzyki techno puszczanej z samochodu-platformy będącego częścią wiecu i marszu nie były słyszane. Potem artyści teatru muzycznego Kapitol odśpiewali kilka songów z nieśmiertelnymi „Tolerancją” Soyki oraz „Imagine” Lennona na czele. Przy okazji zbierano też podpisy pod referendum mające odwołać Prezydenta Wrocławia Jacka Sutryka.
Refleksje z tej wzniosłej i, w zamyśle organizatorów, potrzebnej z racji „brunatnienia klimatu w III RP” imprezy jednak nie są jednoznaczne. Bo jeżeli się robi istotny i nagłośniony medialnie marsz, to nie może nieść on sobą kilkanaście pozornie tylko kompatybilnych przesłań. Wolność nie oznacza bowiem wyłącznie tolerancji, jak głosiły plakaty i co wyrażali w rozmowach uczestnicy. Tolerancja bez zrozumienia pozostaje zimną obojętnością, która separuje ludzi na żyjące obok siebie plemiona i klany. A takie wrażenie odniosłem wymieniając poglądy np. z młodą dziewczyną trzymającą plakat z napisem „Pochodzenie nie definiuje człowieka”. Racja, tylko jak w tym kontekście definiuje się wolność? I czym jest człowiek wedle tak postawionej tezy? Wizja tej osoby zamknęła się w stwierdzeniu: „abym mogła robić co chcę…..”. Oczywiście, mówiono też o liczbie płci, o małżeństwach jednopłciowych, o nietolerancji trawiącej społeczeństwo, które nie rozumie „tęczowych”. Na moje wątpliwości, iż może nie przedstawiają swych argumentów zbyt racjonalnie, iż są w swej narracji zbyt agresywni (i przez to sami nietolerancyjni) widziałem zdziwienie i obruszenie. Chcemy robić co uważamy za stosowne (to jest wolność – ja chcę i wszyscy mają się dostosować). A to jest dyktat, nie tolerancja, która wymaga dyskusji i przyjmowania też argumentów padających ze strony oponentów i zdystansowanych. Czyli tych, których te problemy nie dotyczą i którzy uważają iż nie są one najważniejszymi społecznie w dzisiejszej Polsce.
Dysonansem, w świetle przewagi „tęczy”, była obecność organizacji pro-palestyńskich, choć ich obecność można uważać za śladową (apel o ich udział w marszu znalazł się na Portalu „Wrocław dla wszystkich”). Dlaczego tak uważam? Otóż solidarność z Palestyną – Free Palestine – jest niesłychanie istotną i wpisującą się w globalne wołanie o wolność dla Palestyńczyków. Ale to jest w obliczu ludobójstwa i ofiar w Gazie w efekcie agresji Izraela jakimś sacrum, które powinny być wykrzyczane głośno i oddzielnie. Samo zaistnienie, by tylko na zwracać uwagę obserwatorów i przechodniów, gdy taki marsz idzie ulicami miasta przy przewadze „tęczy”, eliminowało flagi palestyńskie z pola obserwacji. Tu dochodzimy do kolejnej refleksji związanej z „postmodernistycznym bigosem” i działaniem dla samego działania bez przemyślenia efektów i nakreślenia ich ram. Najlepiej oddaje ten sposób myślenia, tak charakterystyczny dla naszego kraju, wypowiedź osoby zbierającej podpisy pod wspomnianym referendum o odwołanie prezydenta miasta. Na moje pytanie co dalej, czy organizatorzy tego przedsięwzięcia (moim zdaniem słusznego i celowego) wiedzą czego chcą i kogo proponują na miejsce Sutryka, padła odpowiedź: „odwołamy, a potem się zobaczy”. A bez zmian w całej radzie, bez przedstawienia absolutnie nowych ludzi, nie związanych z wieloletnimi układami panującymi we Wrocławiu (czyli plan długofalowego działania) nic się zmienić nie może. I tak też jest ze wszystkimi „postmodernistycznymi kolażami” jakich pełno w przestrzeni publicznej. Zrób coś, a potem się zobaczy.
Czy nie lepiej organizować marsz bądź wiec np. dla tolerancji i ograniczyć go do ram tolerancji i zrozumienia. Wolność bowiem wtedy jest samą w sobie istotną wartością towarzyszącą takiej imprezie. Taki jest wymiar protestu, gdy wychodzą na ulicę np. górnicy czy rolnicy i wiadomo o co chodzi gdyż jest jeden, konkretnie wyartykułowany cel. Podobnie jest gdy swe akcje organizuje Piotr Ciszewski z „Historią czerwoną”.
Ostatnia refleksja: czy w tak szerokim spektrum pojmowania wolności, jak to miało miejsce we Wrocławiu w minioną sobotę, admiratorzy takich przedsięwzięć przewidują wolność dla najszerzej pojętych „ruskich onuc” do głoszenia swych poglądów ? Śmiem wątpić znając wybiorczość tego, co się zalicza do tzw. społeczeństwa obywatelskiego, które stało ideowo za wspomnianą imprezą.