Łzy i bezsilność wolontariusza z Kłodzka po powodzi. "To były straszne chwile"

2 godzin temu
- Byłem w sztabie zarządzania kryzysowego gminy Kłodzko. Poprosiłem o dostarczenie lodówki i generatora. Po tygodniu, jak próbowałem się dowiedzieć, czy to dotarło, nikt o tym nic nie wiedział. To było dla mnie przerażające. Od razu zareagowaliśmy. Znajoma zawiozła lodówkę, którą dostaliśmy z firmy Zagajnik od pana Mikołaja. To znowu była pomoc prywatna. To były straszne chwile. Będąc miesiąc temu tam, rozpłakałem się po raz kolejny - przyznał wolontariusz Artur Chabło, który od ponad trzech miesięcy pomaga mieszkańcom Kłodzka. Sytuacja w mieście po wrześniowej powodzi pozostaje trudna. Poszkodowani mieszkańcy skarżą się na niewystarczającą pomoc lokalną i rządową. Reporter WP Jakub Bujnik spotkał się z wolontariuszem, który bezinteresownie pomaga poszkodowanym. Artur Chabło przyznał, iż wciąż wiele rzeczy musi robić sam, bo nie może liczyć na wsparcie rządzących. Przed naszą kamerą wspomniał o historii starszego mężczyzny, który choruje na cukrzycę, a w trakcie powodzi stracił wszystkie swoje leki, w tym tak istotną insulinę. Lokalne władze zignorowały prośbę naszego rozmówcy, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, iż nic nie działa tak, jak powinno. - Bez ludzi takich jak ja, gdyby nie inni wolontariusze, ta pomoc by tu nie dotarła. Pomoc prywatna i pomoc wolontariuszy w momencie, kiedy urzędnicy nie robią nic, iż tak powiem, jest dla nich pstryczkiem w nos - dodał. Obejrzyj całą rozmowę z Kłodzka, by dowiedzieć się więcej.
Idź do oryginalnego materiału